poniedziałek, 29 lipca 2013

Trochę wody dla ochłody

Jam jest zimolubny troll co w skandynawskich leśnych zaspach żyć powinien wśród ogromnych kotów bogini Freyi. Żar z nieba mnie dobija. Nigdy nie mogłem zrozumieć tych co z własnej woli smażę swe cielska na plażach. Toż to piekło na ziemi! Co roku w lecie przeżywam katusze. Jako mocno owłosiony przedstawiciel naszej rasy tym większe mam współczucie dla moich sierściuchów w takie dni.

Jak Wasze koty radzą sobie z upałami? Moje M&M'sy najczęściej zalegają na podłogowych panelach, okupują łazienkę...




... lub szukają innych chłodniejszych miejsc...



Moje chłopaki zawsze mają zostawioną miseczkę świeżej wody (wymienianej kilka razy dziennie) ale tylko Morfeusz z niej korzysta. Mefisto nigdy sam z własnej woli nie pija wody ani innych płynów pod żadną postacią. Tak ma i już. Jako potomek pustynnych łowców czerpie niezbędne do życia płyny z pożywienia, nie potrzebując dodatkowego nawodnienia. W takie upalne dni jak teraz podaję mu jednak wodę strzykawką czego bardzo nie lubi ale ta jego abstynencja mnie niepokoi gdy zaczyna ziać z gorąca.

Morfeusz za to oprócz opróżniania miseczek z wodą często przesiaduje w wannie domagając się otwarcia kranu, by pochłeptać kapiącej wody:




Łazienka, jako najchłodniejsze miejsce w Tawernie, jest nie tylko schronieniem przed upałami. To również ich Świątynia Dumania za sprawą rozstawionych tam kuwet, ale też świetne miejsce do zabaw. Morfeusz kradnie stamtąd chusteczki, wyciąga... majtki z bieliźniarki... a ostatnio stał się maniakalnym złodziejem podpasek, które wygrzebuje z opakowań, śmiesznie truchta z nimi w pyszczku, by nie zostać złapanym na gorącym uczynku i ukrywa je w jakichś swoich tajnych schowkach.

Morfeusz zawsze też sadowi się na moje kolana, gdy ja pragnę sobie troszkę "podumać" w latrynie. Mruczy wtedy rozkosznie i potrafi zapaść w drzemkę. Sympatyczne to bardzo, tyle że najczęściej jego latrynowa drzemka na moich kolanach zdarza się o poranku, gdy spieszę się do pracy.

Inne zastosowanie latryny znalazł Mefisto, który uwielbia oglądać jak spuszczam wodę w kibelku i obserwuje tworzące się podczas tej czynności wodne wiry:


Latryna to też miejsce dla kocich akrobacji. Mefisto z lubością wdrapuje się na kaloryfer drabinkowy, by dumnie spoglądać na nas maluczkich jako Pan na Szczycie Świata:


Dla przypomnienia filmik "CATsassin's Creed" z jego akrobatycznych wyczynów:



To co uwielbiają oba moje kocurki to moczenie sobie łapek w wannie. Czekają obaj niecierpliwie abym skropił wannę wodą by móc zamoczyć łapinki. Jest to świetny przyczynek do zabawy. Tak zmoczeni wyskakują z wanny i ganiają się po całym domu. Na mokrych łapkach ślizgają się po panelach jak na lodowisku, nie łapią zakrętów, wpadają na ściany i meble. Śmieszne te moje świrki.



Ogłoszenia parafialne:


Zapraszam do udziału w konkursie zorganizowanym przez zaprzyjaźniony blog "Maskotka i pieska". Jest to konkurs fotograficzny o temacie „Gdzie diabeł nie może tam kota pośle!”.

Szczegóły konkursu: tutaj>>>

Śpieszcie się, bo zgłoszenia można wysyłać już tylko do 2 sierpnia 2013 do godz.20.00. A nagrody są zaprawdę zacne:


PS Dodam tylko, że konkurs jest związany ze zbliżającymi się urodzinami jednego z moich blogowych ulubieńców: kocura Lucyfera, którego pozdrawiamy serdecznie a życzenia złożymy w stosownym czasie.


czwartek, 25 lipca 2013

Słodkie sny... dzięki smacznym poduszeczkom

Jakoś nigdy specjalnie nie przejmowałem się kolejnymi doniesieniami naukowców o zmianach klimatycznych. Na pewno podchodziłem do nich ostrożnie czy wręcz z politowaniem nad ich "geniuszem". Jak tu poważnie traktować tych mózgowców, którzy jednego dnia mówią o globalnym ociepleniu, by następnego przedstawiać dowody na jego oziębienie. To troszkę tak jakby pytać górali o prognozy pogody - w obu przypadkach wystarczy spojrzeć za okno, by wyrobić sobie "naukową" opinię na tematy klimatyczne.

Coś w tym jednak jest... Zmiany klimatyczne są widoczne i odczuwalne ale chyba nie do końca tak jakby wynikało z zapewnień ekspertów. Ten rok jest od samego początku zwariowany. Depresyjnie jesienna zima, śnieżna i mroźna wiosna, burzowe i mokre lato... Nawet Mikołajowi coś się chyba z tego wszystkiego namieszało w grafiku... W zimie do nas nie dotarł... za to w ciągu ostatniego miesiąca (z hakiem) zapukał do naszej Tawerny  po raz trzeci...

Przyznam, że nie bywam jakoś specjalnie grzeczny, więc nie mam pretensji o brak prezentów dla mnie. Za to moje kocurki w pełni zasługują na obsypywanie ich podarkami. Tym razem rozkosze podniebienia  zapewniły im smakowite poduszeczki otrzymane od Pani Pauliny i firmy Mars Polska:


Moje kocurki zostały obdarowane zestawem wszystkich przysmaków Dreamies. W saszetkach znalazły chrupiące poduszeczki wypełnione kremowym nadzieniem o smaku wołowiny, kaczki, kurczaka, łososia a nawet serka. Jest to nowość na rynku i mówiąc szczerze, jeszcze nie widziałem tych przysmaków na sklepowych półkach.

Mefisto, jak to rasowy mięsożerca, owszem koniecznie musiał popróbować różnorodnych smaków, ale znając upodobania Morfeuszka do rarytasów, w swej hrabiowskiej łaskawości pozwala młodemu bez walki rozkoszować się na co dzień przysmakami.


Śmieszne te moje chłopaki. Odkąd wsadziłem saszetki z ich przysmakami do szafki, w której trzymam różne inne produkty spożywcze, zaczęły pakować tam swoje dupalki :) Musiałem saszetki z przysmakami przenieść na lodówkę, by Morfeuszek do nich się ciągle nie dobierał :)


O smakowitych poduszeczkach Dreamies możecie poczytać w dołączonym liście:



A teraz coś z zupełnie innej beczki. Jak każdy kociarz, również i ja mam pewne "zboczenie" polegające na tym, że gdziekolwiek jestem to zawsze wypatrzę jakiś koci gadżet, mniej lub bardziej praktyczną kocią pierduszkę. W ubiegłym roku zamiast pasty do zębów i szamponu, po które wybrałem się do Rossmana,  kupiłem dla Lui biało-czarny zestaw kąpielowy w  buteleczkach w kształcie kotków.


Parę miesięcy później, znów zamiast niezbędnych zakupów, przytargałem do domu, kolejny zestaw. Tym razem biało-różowy:


Po zużyciu prze Lui Lu zawartych w tych buteleczkach żelu i balsamu, nalałem tam mydła w płynie, tak że od teraz mamy dwa sympatyczne dozowniki na umywalce:


Acha, nie wiem czy z początkiem lipca odnotowaliście ciekawe logo Google. Ta wyszukiwarka często raczy nas okolicznościowym logo (tzw. Doodle), które zastępuje oryginalne w danym dniu. 2 lipca, z okazji urodzin Wisławy Szymborskiej, przez cały dzień mogliśmy rozkoszować się takim logo:


Przyznacie chyba, że to śliczne nawiązanie do jej wiersza "Kot w pustym mieszkaniu".



wtorek, 16 lipca 2013

Migawki spacerowe

Przeważnie relacjonując nasze wspólne spacerowe wypady staram się ująć je w jakąś większą opowiastkę. Szczególnie, gdy zwiedzamy z kocurem Mefisto tak ciekawe miejsca jak magiczny przemyski Park czy gdy zaglądamy w zakamarki Zamku. Niestety, znów muszę troszkę poutyskiwać na pogodę, która od dłuższego czasu nie pozwala nam wybrać się na jakąś większą wyprawę.

Dziś więc, zamiast dłuższej historyjki, zaledwie migawki zebrane z kilku naszych ostatnich spacerów, na które wykorzystujemy każdą chwilkę, gdy pozwoli na to kapryśna pogoda.

W ulubionym przez moje kocurki Parku nie byliśmy już dość dawno. Ostatnim razem, udało mi się zrobić zaledwie te kilka zdjęć, bo zamiast rozkoszować się dreptaniem parkowymi alejkami... zaangażowaliśmy się z Mefisto w poszukiwanie zaginionego kota naszej znajomej.


Ta gruba (mowa oczywiście o zaginionym kocurze a nie znajomej), dziesięcio kilowa menda, zerwała się ze smyczy i zaszyła się w parkowych krzakach, drwiąc z nas i naigrywając się z naszych poszukiwań. Kuba (ja ze względu na jego wagę nazywam go Panzer) sam w końcu wrócił do domu, ale skutecznie pokrzyżował nam plany odkrywania niepoznanych jeszcze parkowych zakątków.

Gdy tylko niebo się choć na trochę przejaśnia lub nie zniechęci nas ani burza ani skwar (ostatnio taką huśtawkę pogodową mamy kilka razy dziennie) - drepczemy sobie w najbliższych okolicach naszego domu.


Gdy z nieba, o dziwo, zamiast deszczu leje się żar, Mefisto urządza sobie leniuchowanie na trawce...







... a korzystając z nieobecności dzieciarni, chętnie wypróbowuje urządzenia na placu zabaw...



... właz do kanału też jest wart zbadania - tym bardziej, że czasem dochodzą z niego popiskiwania szczurów...


Spacer, zawsze jest świetną okazją, by poobserwować przyrodę, nawet gdy jawi się ona jako poruszający się i drgający głaz...


Pierwszy raz, widziałem takie skupisko pluskwiaków. W tym roku jest ich prawdziwa plaga. W mojej okolicy opanowały murki, kamienie, słupy telegraficzne a w Parku pnie drzew. Potrafi być ich w jednym miejscu naprawdę sporo.

Mefisto najbardziej ceni spacery, gdy może nawiązać kontakt lub zacieśnić więzi z innymi przedstawicielami jego rasy. Lafirynda, kocica Kicia-Micia, którą adorował przez cały ubiegły rok, poszła już w niepamięć. Mefisto ma nową miłość - szarą, trochę stukniętą kotkę. Ma jakiegoś takiego bzika, że gdy widzi dużego psa (czy to bezpańskiego czy na smyczy) puszcza się za nim w pogoń i zaczepia go. Śmieszna jest, ale obawiam się, że przez takie kamikadze, może źle skończyć.


Czasem, spotykamy jeszcze śmieszniejsze zwierzaki. Oooo, np. takie coś:


Spytacie, a co z Morfeuszkiem? Wychodzimy z nim również, ale rzadziej. Już tak ładnie spacerował, ale niesympatyczna przygoda z psem, o której kiedyś wspominałem, sprawiła, że przystosowanie go do spacerów muszę zaczynać od początku. Boi się, napawają go lękiem odgłosy miasta, ryk samochodów, tupanie i wrzaski dzieciarni. 

Wychodzę z nim dopiero wieczorem, gdy miejski gwar trochę cichnie, gdy jest większa szansa, że nie natkniemy się na żadnego gumbasa, który wydaje nieartykułowane ryki, wykonuje nieobliczalne ruchy czy przejawia durne i niezrozumiałe zachowania. Morfeusz jest wtedy spokojniejszy (choć cały czas czujnie nastawia uszka i jest w gotowości do ucieczki do domu). Poluje sobie na pająki na murach i łapie ćmy. Niestety, nie mogę za bardzo zrobić wtedy zdjęcia, bo raz że zmierzch lub ciemno już całkiem, a dwa że w jednej ręce trzymam smyczkę a w drugiej latarkę, którą oświetlam Morfeuszka, sprawdzając co on tam znowu upolował i co bez przerwy przeżuwa i ciamka w pyszczku :)


Na koniec, chciałbym abyście poznali dwie osoby.

Wujek Staszek, mój ojciec chrzestny, mieszkający w sercu Bieszczad. On nauczył mnie czytać książki, rysować i słuchać muzyki. Ponoć odziedziczyłem po nim wiele cech. Zapalony kociarz, choć on akurat  zawsze opiekował się kotkami a ja jakoś preferuję kocury. Tu na zdjęciu, podczas spaceru z moim Mefisto koło bloku moich rodziców:


Zawsze chwaliłem swego weterynarza, dzięki któremu udało się postawić na nogi zabiedzonych Mefisto i Morfeusza po przygarnięciu ze schroniska oraz wyleczyć ich z paskudnych choróbsk i przypadłości, których się tam nabawili. 

Na zdjęciu, pan Kamil... a właściwie jego tekturowa wersja. Jak wielu przemyślan, pan Kamil interesuje się historią, pierwszą wojną światową oraz oczywiście Twierdzą Przemyśl. Jest członkiem Grupy Rekonstrukcji Historycznej GRH Artyleria Przemyśl. 

To zdjęcie zostało zrobione podczas jednej z naszych imprez plenerowych, Święta Fajki. Przemyśl jest znany jako stolica polskiej fajki i dzwonów ze względu na stare tradycje fajczarskie i ludwisarskie oraz najlepszych rzemieślników w tym fachu. Jak Święto Fajki, no to sobie zajaraliśmy, tyle że szluga. Tekturowy pan Kamil, na szczęście nie spłonął...


Mam nadzieję, że wkrótce będziemy mogli wyruszyć z Mefisto na jakąś większą wyprawę, bo z takowych najbardziej lubię Wam zdawać relacje a przy okazji zaprezentować atrakcyjne i ciekawe miejsca mojego zabytkowego miasta.


środa, 10 lipca 2013

Mięsożerny ze mnie zwierz...

Całkiem niedawno chwaliliśmy się niespodziewanymi prezentami od Magdaleny i Felixa, których bogactwo (bogactwo zawartości paczki jak i niechybnie bogactwo duchowe Magdaleny) sprawiło, że w czerwcu przeżyliśmy Gwiazdkę jakiej moje koty nie miały nawet w zimie.

Czyżby to specyfika mojego miejsca zamieszkania - przygranicznego miasta, w którym duch Wschodu i Zachodu wciąż się przenika - sprawiła, że czasem świętujemy tu różne okazje podwójnie? Święta nasze - święta współmieszkańców wschodniego obrządku, nasza Wigilia - ich Wilija, nasz Sylwester - ich Małanka, nasza Sobótka - ich Kupała... tyle, że w odstępie dwóch tygodni od siebie (przedstawiciele wschodnich obrządków obchodzą święta według kalendarza juliańskiego).

Minęło zaledwie kilkanaście dni...a do drzwi naszej Tawerny zastukał kolejny "Św. Mikołaj" z równie pokaźną paczką, do której otworzenia od razu przystąpiły moje kocurki.


Wydostające się z wnętrza paczki zapaszki sugerujące, że w środku znajduje się coś smakowitego, powodowały, że przesyłka została niemal rozerwana na strzępy przez moje kocurki w trakcie gorączkowego odpakowywania...



Zawartość paczki przypomniała nam, że wzięliśmy udział w pewnym konkursie... i wygraliśmy :)))

Konkurs był organizowany przez "Bardzo Rasowy Sklep bdkarma.pl".Polegał on na wymyśleniu hasła reklamującego zdrowe żywienie kotów i napisaniu kilku zadań na temat takiego żywienia.

Proste zadanie? Proste! Phiii... łatwe jak przyrządzenie myszki z masłem! To co właśnie napisałem, nie wynika z mojej próżności i samozachwytu nad głębią mego umysłu. Wystarczyło spojrzeć na moje kocurki i napisać prawdę.

Kot to zwierzę bezwzględnie mięsożerne i taka własnie dieta króluje w menu moich kocurów. Nie napycham ich kolorowymi kulkami - kocham moje kocury, więc i karmię je z sercem. Zresztą kiedyś nawet oddałem głos w tej sprawie mojemu Mefisto, który w jednym z wpisów na blogu wyraźnie i dobitnie wykrzyczał: "Jestem stuprocentowym kotem, a nie jakąś tajwańską podróbką. Jako stuprocentowy kot z zawartością 100% kotowatości w kocie potrzebuję 100% mięsa!".

Ale przejdźmy do samego konkursu. Wysyłając zgłoszenie, zrobiłem tak jak zalecał Christopher Smart:

"A zatem spojrzę z uwagą na mego kota...
Ponieważ pierwszy promień boskiej chwały na
wschodzącym niebie wielbi po swojemu (...)"

Spojrzałem więc uważnie, najpierw na Mefisto, potem na Morfeusza i wstukałem konkursowe hasło...

"Jak mnie kochasz - karm mnie mądrze!" 

, które... zajęło I miejsce!!!

Do wymyślonego hasła dołączyłem wymagany tekst (oczywiście po uważnym spojrzeniu na moje M&M'sy):


Mięsożerne ze mnie zwierzę,
w sztuczne karmy ja nie wierzę.

Tak stworzyła mnie Natura,
Polepszacze - toż, to bzdura!

Nie chcę kiełków ani zbóż,
zapamiętaj to i już!

Karm mnie mądrze i rozsądnie,
bym futerko miał porządne,
czuły słuch i bystry wzrok
bym był zdrowy cały rok!

... wiem, wiem... Stanisław Klimek to to nie jest... T.S. Eliot tym bardziej nie. Ponoć poziom rozwoju umysłowego dorosłego kota odpowiada rozwojowi trzyletniego dziecka. A któż może bardziej lubić takie rymowanki niż dziecko? Słowa ta zostały wymruczane przez moje kocury i trudno z ich wydźwiękiem się nie zgodzić. Ot co!

A cóż takiego stanowiło naszą nagrodę?


Otrzymaliśmy zestaw składający się z:

2 kg Power of Nature Active "Cookies Choice"
2 kg Power of Nature "Meadowland"
2 x Power Of Nature Natural - kurczak, jagnięcina, puszki 400g
1 x Ziwipeak dziczyzna i miruna (puszka 170g)
1 x Thrive kurczak (puszka 75g)
1 x Moonlight Dinner nr 3 (puszka 80g)
1 x smakołyki Thrive wołowina (18 g)

...o wartości... 300 zł!!! A do tego moje chłopaki dostali zabawkę-myszkę z kocimiętką. Jak można się domyśleć, w przypadku każdego chyba kota, samo pudełko, w którym zapakowane były nagrody również stanowiło atrakcję...



Wypada teraz napisać co nieco o przesłanym jedzonku. Otrzymaliśmy zarówno karmę mokrą, suchą jak i kocie przysmaki i delikatesy. Muszę przyznać, że po zapoznaniu się z ich składem - jestem pod wielkim wrażeniem. Jedzonko niezwykle bogate w mięso i białko (wysokiej jakości mięso z certyfikatem przydatności do spożycia przez ludzi), bez barwników, konserwantów, zbóż czy ziaren roślin, bez nisko jakościowych półproduktów, a zawartość "mięsa w mięsie" dochodziła w niektórych tych produktach do 100%!!! Szczerze mówiąc, po otwarciu puszki samemu mi ślinka pociekła a zarazem jakaś taka zaduma ogarnęła nad jakością (a właściwie podłością) mego własnego, ludzkiego żarcia...


Nic dziwnego więc, że moje łobuzy, tak szalały już przy otwieraniu paczki a potem przy miseczce. 

Muszę jednak uczciwie coś przyznać a zwracali na to uwagę też producenci tych karm:

"Jedzenie o doskonałych składach i często odmiennych kształtach od dotychczas serwowanych jest niezwykle bogate w mięso i białko, zatem organizm kota potrzebuje czasu, by zaadaptować się do zmiany. Warto przeczekać kilka najtrudniejszych dni związanych z "grymaszeniem" kota, wynikającym z jego przyzwyczajeń smakowych, by potem cieszyć się pełnią satysfakcji z jego dalszego zdrowego i harmonijnego rozwoju".

Tak też było z moimi kocurkami. Nieroztropnie rozpocząłem ich ucztę od dużej puszki (400g). Rzuciły się na nią jak wygłodniałe wilki. Ale karma jest na tyle sycąca i bogata we wszelkie niezbędne dla życia i zdrowia składniki, że miały jej na długi czas dość, tak że pierwsza niedojedzona puszka poszła po kilku dniach na zmarnowanie. Mój błąd - przyznaję. Inaczej było z mniejszymi puszkami. 

Mefisto, który jest baaaardzo wybrednym kotem a jego kulinarne fanaberie nieraz już opisywałem, dostaje szału, gdy tylko ściągam puszeczkę z lodówki. Wciąga karmę jak odkurzacz paproszki, nie pozwalając spróbować Morfeuszkowi chociaż kawałka. 



Temu drugiemu krzywda się jednak nie dzieje - w przeciwieństwie do Mefisto jest maniakiem suchej karmy. Tu otrzymaliśmy w sumie aż 4 kilogramy takowej, więc Morfeusz jest zadowolony.

Tak więc po powyższych testach, mogę szczerze powiedzieć, że duże puszki na razie odpuszczę ale przymierzam się do zakupu:
- dla Mefisto małe puszeczki z mokrą karmą (wszystkie z nam przesłanych pokochał),
- dla Morfeuszka worek suchej karmy + przysmak w tubce Thrive (100% wołowiny!!!) - w jego oczach widzę szaleństwo, gdy otwieram tubkę.

Zapraszam do zapoznania się z ofertą sklepu bdkarma.pl. Uprzedzam, że ceny nie są niskie ale i jakość produktów przecież coś znaczy. Z pewnością znajdziecie coś dla swoich pupili o ile mądrze i odpowiedzialnie dokonacie wyboru.




A na koniec, dla przypomnienia, monolog mojego Mefisto na temat żywienia kotów...


"Konserwa? Nie, dziękuję! Czy widziałeś kiedyś mysz w puszce? Nawet w średniowieczu żadna mysz nie biegała zakuta w stalową zbroję! Substancje zapachowe, wynalazki wzmacniające smak, sztuczne barwniki, tfu, paskudztwo, obrzydlistwo! Żywa myszka pachnie i smakuje wystarczająco pysznie, a jej wnętrzności jak dla mnie są w zarąbiastych kolorach - nie widzę więc powodu, by ją faszerować jakimś chemicznym paskudztwem. Sucha karma? Czy widziałeś, by na egipskich hieroglifach przedstawiano boginię Bastet wsuwającą chipsy? Zaprzężone w rydwan nordyckiej Freji koty zrzuciłyby ją na pierwszym lepszym wirażu, gdyby przyszło jej do głowy karmić je tym świństwem. Sam więc sobie wcinaj trociny, lub wymość nimi klatkę chomikowi (mniam, mniam, taki chomik to musi być smakowity). 

Mówisz, że jestem niewdzięcznym, wybrednym sierściuchem, złościsz się, gdy kolejna puszka ląduje w koszu lub gdy pierdzę ogólnie w kierunku miseczki napełnionej tymi wynalazkami. Czy ja Ci kazałem słuchać tych durnowatych reklam? Przecież to nie koty tworzą te reklamy, tylko takie stwory jak Ty, to do Ciebie one mają trafić, to od Ciebie wyciągnąć pieniądze, ale to nie Ty będziesz to jadł, prawda? Opiekany kurczak, pachnąca wątróbka w galaretce, wołowina w smacznym sosie. Akurat! To coś w ślicznym opakowaniu nawet koło kurczaka nie leżało. Śladowa zawartość mięsa w mięsie. To tak jakbyś sobie kupił dmuchaną lalę i chwalił się, że masz nową dziewczynę! Ot, co!  Że niby suche kąski czyszczą mi ząbki i usuwają spomiędzy nich pozostałości jedzenia? A Ty zamiast mycia zębów wcinasz krakersy?


Jestem stuprocentowym kotem, a nie jakąś tajwańską podróbką. Jako stuprocentowy kot z zawartością 100% kotowatości w kocie potrzebuję 100% mięsa - czytaj powoli i ze zrozumieniem, wkońcu skończyłeś studia, nie? STO PROCENT MIĘSA!!! Nie wierzysz swemu kotu? Z pewnością zaś przyjmiesz bez żadnych zastrzeżeń to co mówią podobni Tobie, równie dwunożni jak Ty i homo sapiący ignoranci, których zwiesz naukowcami. 


Wszystkie znane mi podręczniki to jakieś nędzne wypociny pseudo znawców kotów - czy ktoś konsultował ze mną lub innym równie mądrym kocurem zawartość merytoryczną takiego podręcznika? Wszystkie zaczynają się tak samo: "chcesz poznać swego kota i jego potrzeby, koniecznie musisz to przeczytać", "kochamy koty, uwielbiamy je, damy Wam wspaniałe rady, kotek lubi to, nie lubi tamtego, kotek uwielbia, kotek pragnie, kici kici, pierdu pierdu, bla bla bla" i tak kilkaset stron, bogato ilustrowanych zdjęciami "szczęśliwych kotków", tak "szczęśliwych", że aż dziw, że nie porobiły im się zajady w kącikach pyszcza od  uśmiechania się do fotografa. Ja to od takiej szczęśliwości dostałbym chyba sraczki. 


Pozwól, że o tym co lubię, co mi smakuje, a przede wszystkim czego potrzebuje mój organizm, zadecyduję sam. Gdyby mnie ktoś pytał, a nie pytał nigdy, to mój podręcznik o kotach zawierałby jeden tylko akapit: "Kot domowy (łac. Felis catus, również Felis silvestris catus lub Felis (silvestris) domesticus) – udomowiony gatunek małego, mięsożernego ssaka z rzędu drapieżnych z rodziny kotowatych. Koty są zoofagami, ich układ pokarmowy przystosowany jest tylko do pokarmów mięsnych (krótkie jelito cienkie)". Z wyraźnie podkreślonym, wytłuszczonym, wydrukowanym wielkimi jak dla niedowidzących i w oczojebliwym kolorze ostatnim zdaniem. Jeśli będę miał, od czasu do czasu, ochotę na jakieś inne, bezmięsne fanaberie (jajeczko, mleczko, śmietanka), to dam Ci o tym znać. Ok? A teraz, czy mógłbyś mi przyrządzić kurczaczka, tak smakowitego jak tylko Ty potrafisz przygotować? Pamiętaj, nie jestem wybrednym sierściuchem, poprostu jestem baaaaardzo mądrym kotem. Łubu, dubu, łubu dubu! To pisałem ja, Twój Mefisto Mefistofelis".



sobota, 6 lipca 2013

Rozdarte królestwo...

Jeszcze rok temu naszą Tawerną niepodzielnie władał hrabia Mefisto. Tak było do momentu przybycia Morfeusza, z którym chcąc nie chcąc musiał zaczął dzielić terytorium. Przyznam, że zgodna to dwuwładza.

Kocury żyją w przyjaźni, po swojemu ustalili kocie stosunki i teraz obaj rządzą zarówno naszą Tawerną jak i sercami. Oczywiście zdarza się, że Mefisto strzeli focha, zrobi obrażoną minę, gdy urządzamy jakieś igraszki z bardziej skorym do zabaw Morfeuszem ale za to Hrabia ma jeden jedyny przywilej, którego nie dostąpił młodszy Morfeusz. Tym przywilejem jest uroczyste obwożenie Hrabiego Mefisto w lektyce po całym mieszkaniu (patrz: Hrabia w lektyce).

Po za tym jednym wyjątkiem żaden z nich nie jest faworyzowany, obdarzamy ich obu taką samą miłością i opieką, więc i nie mają powodu do rywalizacji. Skąd więc taki tytuł dzisiejszego wpisu, skoro nie doszło do rozbicia dzielnicowego, spisków, knowań i bratobójczej walki o władzę czy dominację?

Ten weekend jest pierwszym od dawna, w którym nie organizuję lub nie wspieram organizacyjnie żadnej imprezy plenerowej czy koncertu, nie dorabiam też sprzedając np. drewniane miecze i tarcze pod Zamkiem. Zakończyłem też projekt, nad którym pracowałem ostatnie miesiące, zarywałem noce i który kosztował mnie mnóstwo nerwów i wysysał ze mnie życiodajną energię. Planowaliśmy spędzić go na jakichś wspólnych wędrówkach - chciałem wreszcie zabrać kocury na forty Twierdzy Przemyśl. Na przeszkodzie stanęła jednak pogoda (jakże by inaczej w tym kapryśnym roku). Do południa żar, który nie pozwalał oddychać a od południa burza i grad, zgodnie zniweczyły plan wycieczki.

Mefisto, jak to rasowy spacerowy kocur, bardzo z tego powodu nieszczęśliwy. Natomiast Morfeuszka burza bardzo zaciekawiła - szczególnie odbijające się od szyby i parapetu kulki gradu, które próbował wyłapywać :)


Cóż, po za łapaniem gradowych grudek, można robić w taką pogodę? Zagrać w grę! Zawsze fascynowały mnie różnego rodzaju gry planszowe i karciane. Większość z nich ma jedną wadę - do gry potrzebny jest partner/przeciwnik.

Na szczęście, Lui Lu złapała bakcyla. Oboje pokochaliśmy grę karcianą "Dominion. Rozdarte królestwo". Jest super grywalna zarówno na dwie osoby jak i nadaje się rozgrywek wieloosobowych (zawsze jak mój brat przyjeżdża ze studiów to rozkładam karty na trzy osoby). To rzadkość, bo większość gier przeznaczonych dla wielu osób przeważnie niezbyt dobrze sprawdza się w grze na parę. Do tej pory graliśmy na pożyczonym zestawie, aż udało mi się przyoszczędzić troszkę pesos i zakupić własny. Pachnące farbą drukarską pudełko, instrukcja i zestaw kart od razu zainteresowały również moje kocury, które asystowały mi przy układaniu odpowiednich kart do przegródek w załączonej wyprasce.



Po żmudnym posegregowaniu i rozłożeniu 500 kart, od razu przystąpiliśmy do gry wreszcie własną, nowiutką wersją "Dominiona". Nie było to łatwe, bo moje kocurki miały swoją wizję rozgrywki: Mefisto rozłożył się na kluczowych kartach, co chwilę trykając porozkładane kupki kart a Morfeuszek postanowił wprowadzić większy element losowości w grze, czyli przemieszać kopczyki kart łapinkami.


Do "Dominiona" wrócę jeszcze w jakimś wpisie. Chciałbym Wam przedstawić karty, zasady i rozgrywkę, ale jak widzicie przy takich graczach nie jest to możliwe.

Morfeuszek: Ja zdyskwalifikowany? A co ja na dopingu jestem?


poniedziałek, 1 lipca 2013

Metamorfozy pewnego kaktusa

Dzisiejszy wpis miał być zupełnie o czymś innym, ale nie mogłem się powstrzymać, by nie pochwalić się kolejnym moim kaktusem, który dziś rano przepięknie zakwitł. Wiecie już dobrze, że oprócz moich kocurów, Lui Lu, muzyki, whiskey, historii i Ojczyzny kocham również kaktusy. Morfeusz też je kocha, tylko troszkę inaczej - codziennie znajduję rozwleczone po domu odnóżki i rozgrzebaną ziemię z doniczek.

To nieprawda, że o kaktusy nie trzeba specjalnie dbać. Owszem, to wytrzymałe rośliny ale przy odpowiedniej pielęgnacji, wtedy gdy w ich utrzymanie wkłada się serce, odwdzięczają się najpiękniej jak potrafią, czyli kwitnąc.

Dziś rano, gdy wstałem do pracy ujrzałem cudowny widok, pięknie zakwitły "gramofon z tubą":




A nic nie zapowiadało, że mój kaktus obdarzy mnie tak okazałym kwiatem. Kilka tygodni temu zaczął wypuszczać takie włochate wypustki:


... jedna z nich przekształciła się w długą szyjkę...


... na końcu której pokazała się główka - kolorowy spiralnie skręcony świderek...



... który w swym wnętrzu krył taką niespodziankę:


CUDO!!!