Do lecznicy mamy kawałek drogi. Moje wysłużone auto już od kilku miesięcy z braku funduszy stoi pod domem nie naprawione a dość ciężki i gabarytowo niezgrabny transporterek plus ponad sześciokilowy kot w środku niezręcznie obija mi się po kolanach (zresztą hrabia Mefisto nie będzie przecież podróżował w jakiejś klatce!) Spacer na smyczy tym razem odpadał zupełnie, by po drodze ocierając się o drzewka, murki, słupki lub cokolwiek innego Mefisto nie zdarł szwów i nie zainfekował rany. Na codzienne zastrzyki (wzmacniające organizm, zapewniające gojenie się rany i chroniące organizm przed infekcjami) udawaliśmy się więc w nietypowy dla nas sposób.
Po powrotach z lecznicy pozwalaliśmy sobie jednak na krótki i kontrolowany spacer...
... przy asyście wiernego Kapitana Morgana...
Mefisto ma już zdjęte szwy a pyszczek powoli zarasta nowym futerkiem. Pozostaje nam tylko teraz czekać na wyniki pobranej tkanki.
Mam nadzieję, że już nigdy czy to w przypadku Mefisto, Morfeusza czy jakiegokolwiek innego kota, nie będziemy musieli przeżywać takich smutnych obrazków jak poniżej.