poniedziałek, 18 czerwca 2012

Garść kocich gadżetów

Uzupełnienie działu "Kocie gadżety" o kilka przedmiotów służących kotom, ich opiekunom, lub nie służące zupełnie niczemu, ale powiązane z kotami. Stąd poniższa moja kolekcja gadżetów użytkowo przydatnych bądź tylko cieszących oko albo dziwacznych (jako bonus na końcu).

Transporter (Pet Cargo Cabrio):

Praktyczne rozwiązanie dla ludzi podróżujących ze swoimi zwierzakami lub po prostu w drodze na wizytę u weterynarza:



Posiadany przez nas transporter jest dosyć spory i ciężki. Przeznaczony do długich podróży, np. lotniczych (posiada stosowny atest). Pozostał u nas w spadku po Baldricku, który zanim trafił do nas, miał wylądować w Anglii. Jest przestronny, posiada otwory wentylacyjne i przeźroczyste frontowe drzwiczki, wyposażony jest też w dwa pojemniki (korytka) na karmę i wodę. Poprzez uchylną klapkę umożliwia podanie jedzenia i picia bez potrzeby otwierania drzwiczek, dzięki czemu unikniemy ryzyka ucieczki zwierzaka z transportera podczas stresującej podróży. Można go też rozłożyć i złożyć poprzez system zatrzasków, które umożliwiają też otwarcie transportera z dowolnej strony. Całkowicie otwierana góra transportera - dzięki temu wyciąganie lub wkładanie zwierzaka jest łatwiejsze, gdy ten stawia opór. Górna rączka umożliwia zastosowanie pasów bezpieczeństwa w samochodzie. Stabilna podstawa ma antypoślizgową strukturę, podniesiony poziom dna zapewnia zwierzęciu czystość i suche podłoże (rynienka kanalizacyjna, jako element podstawy, powoduje że rozlana woda, pokarm, lub mocz zbiera się po bokach).


Jak widać transporter po wyścieleniu kocykiem sprawdza się również jako legowisko/kryjówka dla kocurka:



A łyżka na to...

Niepozorny wydawałoby się, ale bardzo praktyczny gadżet. Łyżka z jednej strony ma "ostre" zakończenie a z drugiej posiada ząbki, dzięki którym łatwo pokroimy konserwę lub mięsko dla naszego wąsacza. Jest też długa i łukowato wyprofilowana co pozwala na sięgnięcie do samego dna puszki i wyciągnięcie stamtąd wszystkich kawałeczków:



Pokrywki...

A skoro już o puszkach mowa...Rzadko się zdarza, że nasze kociaki wpałaszują od razu całą puszkę. Wtedy pojawia się problem, co zrobić z resztą. Standardowo wsadzamy więc nadpoczętą puszkę do lodówki. Jadnak już oderwanym wieczkiem szczelnie nie przykryjemy wierzchu, co powoduje, że niechciany zapach konserwy rozchodzi się po lodówce, a pozostała reszta karmy po prostu wysycha i szybko cię psuje. Rozwiązaniem są takie pokryweczki/wieczka, które pasują do tradycyjnych kocich puszek:



Zabawki:

Czas na przedmioty, które oprócz pełnej miski oczywiście, są najmilsze kocim sercom, czyli zabawki wszelakie, które nie tylko umilają i urozmaicają dosyć monotonny domowy tryb życia naszych kotów, ale też pobudzają do ruchu, zwiększają aktywność, stymulują rozwój fizyczny ale też psychiczny...






Skrzynia ze skarbami:

Bardzo kochamy swoje koty. Rozpieszczamy je i coraz zakupujemy nowe gadżety. Walają się w naszych domach wszędzie, na podłodze, półkach, pod łóżkami. Nic to dla nas strasznego, ale trzeba czasem zapanować nad tym chaosem. Nasze koty szybko się nudzą i potrzebują nowych bodźców, dlatego też warto czasem pochować część zabawek i co jakiś czas wyciągać te stare, by robiły za nowe :) Zakupione przeze mnie pudło do (samodzielnego montażu) jest na tyle spore, że mieści wszystkie kocie zabawki, nieużywane chwilowo kocyki, poduszeczki, zapasową miskę i inne kocie gadżety:






Maskotka:

Mały pluszak/czarna pantera niemal idealne odbicie mojego Mefisto:




Bonus, czyli "gadżety" nietypowe...

Koty potrafią się bawić niemal wszystkim co jest wokół nich dostępne. Ich radość z zabawy nie zawsze spotyka się z naszą aprobatą...

O przygodzie Mefisto z choinką pisałem już w poście "Z policyjnej kartoteki...":



Poza ponadczasowymi i nieśmiertelnymi gadżetami w stylu sznurek i pudełko - ręka opiekuna należy również do ulubionych "zabawek" naszych kotów:



Wiecie do czego może służyć miotełka do kurzu?



Bez wahania odpowiecie "Do zabawy oczywiście!". I tu Was zaskoczę... w naszym domu taka miotełka okazała się być narzędziem skuteczniej dyscyplinującym nawet od pana Kapcia. Gdy Mefisto zbytnio dokazuje (czytaj drze niemiłosiernie japę pod drzwiami, mimo że dopiero co wrócił z długiego spaceru) wystarczy wyciągnąć tą miotełkę. Ucieka co sił i chowa się w jakiejś kryjówce. Przez jakiś (za krótki jak dla mnie) czas jest cisza i spokój. Prawdopodobnie jej wielkość i wygląd przypomina mu nastroszony ogon agresywnego kocura, stąd taka reakcja.

A na koniec... kolejny kalendarz, w którym miesiące zastąpiłem moimi plaKOTami:



ciąg dalszy nastąpi...



piątek, 15 czerwca 2012

Kocie ustawki

Lubię oglądać kocie walki. Nie oburzajcie się. Wcale nie z pobudek sadystycznych, bo walka i rywalizacja między kotami, to zupełnie naturalna rzecz. Wydawało by się, że to jedynie brutalna kotłowanina z fruwającymi wszędzie kłakami okraszona piekielnymi wrzaskami. Dla mnie kot w ruchu i podczas walki to piękna rzecz. Pełne gracji rytuały, wymowna postawa ciała, ostrzeżenia i zaczepki, sugestywne dźwięki, wreszcie atak, zapasy, ruchy, kombinacja ciosów i technik, których nie powstydziliby się mistrzowie wschodnich sztuk walki, a na koniec pełne godności uznanie zwycięstwa przeciwnika ale i miłosierny szacunek dla pokonanego. Pasjonujące i piękne widowisko.

Capo di tutti capi, czyli o kociej hierarchii słów kilka:

Choć najczęściej koty chadzają własnymi drogami, nie szukając (w przeciwieństwie do niektórych ludzi) powodów do sprzeczek oraz unikając jeśli to możliwe konfliktów,  to są zwierzętami terytorialnymi, mają wyznaczone swoje "strefy wpływów" i będą zaciekle bronić swojego rewiru, gdy pojawi się na nim jakiś nieproszony gość.

Obiegowa opinia mówi, że koty są nietowarzyskimi samotnikami. Nie jest to prawdą. Owszem, są wielkimi indywidualistami i zwierzętami samodzielnymi, lecz w naturze (czy obecnie raczej na ulicy) tworzą kocie społeczności zamieszkujące dany obszar (np. jakieś osiedle). Coś na kształt klanu czy nawet kociego gangu o precyzyjnie określonej hierarchii, rytuałach i zasadach. Członkowie takiego klanu znają się nawzajem i tolerują, ale i też muszą liczyć się z respektowaniem wyznaczonego im miejsca w hierarchii gangu. To właśnie nieprzestrzeganie zasad prowadzi do konfliktu. Jego początkiem może być pojawienie się obcego kota na terytorium klanu - taki "niezrzeszony" przybysz musi liczyć się ze stoczeniem kilku bójek, zanim zostanie zaakceptowany i zostanie mu wyznaczone miejsce w tej społeczności, lub zostanie zdecydowanie przegnany. Tu liczy się prawo silniejszego i "szacun" - to największy zabijaka w okolicy staje się "capo di tutti capi", jak Krzysio Jerzyna ze Szczecina "Szef wszystkich szefów". Bywa jednak, że jakiś młody, ambitny i silny kocur, dezorganizuje tą hierarchię i po walce z lokalnym kocim bossem przejmuje władzę. Ale zdarza się to stosunkowo rzadko, gdyż "mafijna" struktura kociej społeczności jest bardzo sztywna.

Co ciekawe, choć tu zdecydowanie dominuje kult męskości, to w przeciwieństwie do innych zwierzęcych społeczności, wysoka pozycja kocura, nie zawsze gwarantuje mu... powodzenie u kocich lafirynd. Co więcej, kotki często wybierają partnerów z "nizin" społecznych (ach, przygoda, przygoda) a koci boss wcale nie jest otoczony haremem. Ale jeśli chodzi o społeczność jako całość to i tak największym autorytetem cieszy się nie "grajek marcowy", ale kocur kontrolujący największe terytorium. Zaznaczyć tu trzeba, że kot, który utracił swą męskość poprzez zabieg kastracji ląduje jednak na samym dnie drabiny społecznej. Może dlatego właśnie, świadomy spadku testosteronu we krwi a co za tym idzie kociego prestiżu, wykastrowany Mefisto, wyładowuje spowodowaną tym frustrację na wszystkich napotkanych psach, które bez względu na wielkość i groźny wygląd zawsze ofuka, syczy, parska i potraktuje pazurkami po nosie.


Before the Storm, czyli zejdź mi z drogi, bo pożałujesz...


Koty z własnego gangu rozpoznają się głównie poprzez zapach. Wzajemne obwąchiwanie głowy i podogonia (gdzie mieszczą się gruczoły zapachowe) to tak jakby wymiana uścisków dłoni czy wizytówek z danymi personalnymi. Kiedy wyższy rangą kot staje przed kotem niższym w hierarchii, będzie wpatrywał się w niego i dążył do konfrontacji twarzą w twarz. Nie zawsze musi jednak dojść do bójki. Kiedy kot chce pokazać, że nie chce doprowadzić do sprzeczki, obchodzi drugiego kota powolnym krokiem naokoło, często unikając nawet patrzenia na niego.

Kot agresor. Mowa ciała ma zmusić przeciwnika do odwrotu: pozycja wyrażająca gotowość do ataku (jakby szykowanie się do skoku czy też wybicia tylnymi łapkami do przodu), futro wygładzone, ogon opuszczony blisko ciała, machający na boki tam i spowrotem, uszy postawione i skierowane do tyłu, nastroszone wąsy, wzrok wlepiony w przeciwnika a źrenice zwężone w szparki, wargi wywinięte w grymasie złości, pyszczek szeroko otwarty wydający  głównie przeciągłe i głuche warczenie.

Kot w pozycji obronnej. Mowa ciała pokazuje, że w razie czego stawi opór przeciwnikowi: grzbiet wygięty, ogon nastroszony, futro zjeżone (aby pokazać, że jest większy niż w rzeczywistości), ciało ustawione bokiem do przeciwnika, uszy przypłaszczone, źrenice powiększone, wąsy nastroszone, pyszczek otwarty, zęby wyszczerzone, wydaje syczące i parskające dźwięki jako ostrzeżenie, że w przypadku próby ewentualnego ataku będzie się bronił.

Kot uległy. Mowa ciała wyraża poddanie: poza skulona, futro przylegające do ciała, źrenice powiększone, ogon uderza rytmicznie o ziemię, wąsy przylegające do pyszczka, uszy przypłaszczone, pyszczek może być otwarty ale bez wydawania żadnego dźwięku lub półotwarty, gdy wydaje sygnał zagrożenia, przednie łapy wsunięte pod siebie i przyciśnięte do ciała. Mimo tego, może wyciągnąć bardzo szybko spod siebie uzbrojone w pazury łapy, jednak stara się tego uniknąć, poprzez sygnalizowanie swej uległości/poddaństwa.



Fight!!!


Kocie walki przeważnie składają się na takie fazy:

* Początkowo dwaj przeciwnicy prowadzą wojnę psychologiczną, mającą na celu wybicie przeciwnika z pewności siebie, pomagającą zdobyć przewagę, ale i dającą czas na obranie odpowiedniej taktyki. Zaczyna się więc od utarczek słownych i pyskówek. Warczenie najczęściej na niskich tonach jest ostrzeżeniem "nie jesteś tu mile widziany, wszedłeś na moje terytorium, spadaj, bo w ryja dać mogę dać". Dochodzą dodatkowe sygnały głosowe (sapanie, prychanie, syczenie) i przeciągłe miauczenie. Przeciwnicy obchodzą się dookoła, patrzą na siebie nie spuszczając z siebie wzroku - zupełnie jak w ringu. Czasem na tym kończy się konfrontacja i nie dochodzi do walki. Przypomina mi to mistrzów sztuk walki, którzy przed wiekami, często prowadzili walki bez rozlewu krwi, ciosów czy użycia broni. Stawali na przeciw siebie, cały pojedynek rozgrywając w głowie, analizując możliwość wyprowadzenia ciosu, wariantów obrony czy reakcji przeciwnika (coś jak partia szachów rozgrywana w wyobraźni). Zdarzało się tak, że po jakimś czasie, jeden z nich po prostu kłaniał się przeciwnikowi, dziękował za wspaniałą walkę, mówił "wygrałeś" i odchodził. Fascynujące!

* Gdy żaden z kocurów nie zechce ustąpić, do tych rytuałów, odgłosów i tańców wojennych dochodzi  nastroszenie futra (przeciwnik ma przestraszyć się samą posturą drugiego), wyciągnięcie pazurów, kilka ostrzegawczych zaczepek pazurami. I wreszcie zadyma. Następuje szybki i zaskakujący skok na wroga, uderzenie pazurami, próba wbicia kłów w kark, natychmiastowy odskok i kolejne ataki pazurami i zębami. Rozpoczynają się zapasy, próby powalenia przeciwnika, kolejne ataki, przeraźliwe wrzaski i fruwające wokół kłaki z wyrwanej sierści. Przegrany po kapitulacji najczęściej szybko opuszcza miejsce walki i raczej omija je potem z daleka.

W internecie znajdziecie mnóstwo filmików z kocich walk. Moim ulubionym jest ten prezentowany poniżej. Piękna walka z rewelacyjnie podłożoną ścieżką dźwiękową. Zwróćcie uwagę na muzyczne akcenty podkreślające dynamikę akcji oraz na ciekawe zachowanie dwóch ptaków, będących obserwatorami tej walki. Wyraźnie kibicują jednemu z kotów, drugiego zaś wyprowadzając z równowagi poprzez zaczepki i dobitki (ot takie kibolskie mendy).



Opisana przez autora (Akael88) historia powstania tego filmiku tutaj>>>, a proces podkładania ścieżki dźwiękowej (ignoramusky) tutaj>>>.


środa, 13 czerwca 2012

Po meczu Polska-Rosja...

Euro 2012 wzbudza w naszym kraju ogromne emocje. Nawet ci, którzy nie interesują się piłką nożną, chcąc nie chcąc bombardowani są informacjami o mistrzostwach, nasze miasta "upiększone" dekoracjami związanym z Euro, wokół nas pełno piłkarskich gadżetów, nawet płynąca z radia muzyka podszyta jest "koko koko euro spoko" akcentami. Nic dziwnego, że atmosfera mistrzostw udziela nam się wszystkim - w końcu to największa impreza sportowa w dziejach naszego kraju.

Podczas mistrzostw są jednak mecze szczególne, nie tyle że podwyższonego ryzyka (ze względu na kiboli) czy konieczności wygrania ze względów statystycznych (bo nasi piłkarze łaski nam przecież nie robią i każdy mecz powinni grać tak, aby wygrać), ale ze względów prestiżowych, honorowych, czy jak podkreślają niektórzy politycznych, historycznych a nawet patriotycznych.



Tak jak Irlandczycy mają swoją bestię w postaci Anglików (okupujących Zieloną Wyspę, prześladujących i mordujących tych potomków Celtów przez ponad 700 lat), tak my mamy wściekłego Niedźwiedzia - Rosję. Podobnie jak Irlandczycy, my również jesteśmy zapatrzeni w przeszłość, jakby teraźniejszość i przyszłość nie miała znaczenia. Rosyjski niedźwiedź to dla nas zaborca, czy to carski czy bolszewicki. Odwieczny wróg! Pamiętamy zabory, zakończone klęską powstania narodowe, zsyłki na Sybir, nóż w plecy zadany naszej Ojczyźnie 17 września 1939, Mord Katyński z 1940 r., zbrodnie i gwałty Armii Czerwonej, bolszewickie łagry, zsyłki i przesiedlenia, ubeckie katownie, prześladowania, IV-ty rozbiór Polski i związany z nim 50-cio letni okres komuny i "sojuszu" z Wielkim Bratem. Dla wciąż mocarstwowo myślącej Rosji za to często jesteśmy byłymi marionetkami, nad którymi utraciła kontrolę, sztucznym tworem, który powinien stać się częścią jej imperium. Z pewnością głęboką zadrą jest to, że jako jedyni na świecie, ponad 400 lat temu, zdobyliśmy i zajęliśmy stolicę Rosyjskiego Imperium. To już historia ale pamięć historyczna i co więcej nauka wyciągnięta z historii powinny zostać zachowane.

W zwykłych polsko-rosyjskich relacjach międzyludzkich nie powinno jednak to odgrywać znaczenia, czy być powodem konfliktów. Jak głęboko jednak w nas tkwią demony przeszłości ujawniają takie spotkania jak wczorajszy mecz. Takich emocji nie wywołał by nawet mecz gdybyśmy grali z innym naszym odwiecznym wrogiem, Niemcami. Gorącą atmosferę poza stadionową podgrzewały media, porównując to piłkarskie spotkanie do Bitwy Warszawskiej z 1920 r., ale też działająca na wyobraźnię obecność dziesiątek tysięcy, równie nieobliczalnych i równie ambitnych w chuligańskich wybrykach i alkoholowych wyczynach  jak polscy, kibiców rosyjskich w naszej stolicy.

Wprawdzie uważam, że imprezy sportowe i kulturalne powinny być wolne od wszelkiej polityki, ale tak było, jest i będzie na całym świecie i Polska nie jest akurat odosobnionym przypadkiem. Co nie znaczy, że współczesne przykłady chuligaństwa i bandyctwa (poza)stadionowego można pomijać milczeniem. Kibolskie bydło po raz kolejny przyniosło wstyd Polsce - tym bardziej, że jak mówią doniesienia medialne, to nasi zaczęli prowokacje i zadymy. Po co? Jaki to ma związek z piłką nożną, z atmosferą mistrzostw, zasadami gościnności? Jaki to ma związek z historią czy polityką? Hasła "Polska, Honor, Ojczyzna" na ustach tych gumbasów są tak samo fałszywa jak pseudo polskie flagi z reklamą piwa, którymi się teraz wszyscy obwieszają. A historia, o której mają mgliste (bądź nie mają wcale) pojęcia jest tylko powodem do rozpoczęcia zadymy. Tfu!

Nie spodziewałbym się jednak, że to głośne spotkanie piłkarsko/kibicowsko/kibolskie może wpłynąć na oglądalność kociego bloga, nie mającego z piłką nożną nic wspólnego. Gdy odpaliłem rano statystyki wejść na bloga zauważyłem wzmożony ruch i oglądalność posta sprzed kilku miesięcy. Chodzi o wpis "Bij Bolszewika, tą czerwoną zarazę", gdzie w formie plaKOTów (z przymrużeniem oka jak zwykle), przedstawiłem "uświadomionego historycznie" Mefisto.

Dla przypomnienia, tamte plaKOTy: "Mephisto: KOTT MIT UNS! Elitesoldaten gegen den Bolschewismus!" i "In KOT We Trust! Mephisto's Squadron of Death Against Bolshevism!".


Chciałbym zobaczyć miny tych, których "wujek Google" zamiast do informacji o meczu Polska-Rosja, czy planów kibolskich ustawek odesłał do plaKOTa rewolucjonisty "El CATmandante Che Mefisto" :)


Swoją drogą to ciekawie kibice przygotowywali się do meczu - według statystyk wyszukiwarka nie odnotowała zapytań w stylu "jak ugościć Rosjan", tylko "bij Moskala/Bolszewika/Ruskiego"...


piątek, 8 czerwca 2012

Reminiscencje z wiosennych spacerów

Wydzierając się niemiłosiernie pod drzwiami, Mefisto, daje znać jak bardzo tęskni za spacerami. Ale cóż, gdy pogoda ostatnio płata dziwne i nieprzyjemne figle. Parno, duszno, a zarazem mokro i wietrznie. I tak na przemian. Do tego otrzymał karę i zakaz wychodzenia po jego sławetnej ucieczce (czytaj tutaj>>>), podczas której spędził zimną i deszczową noc poza domem. Rozchorował się, kicha na mokro, ropieją mu oczka, zmarkotniał i znów muszę robić za tego złego, jako Dr Schwintuch pakując mu serię zastrzyków z antybiotyku. Ja sam też jakoś przegrywam w walce między Ciemną a Jasną Stroną Mocy i wpadłem w jądro oddziaływania Niemocy.

Dziś więc seria zaległych zdjęć z wiosennych spacerów:






Mefisto uwielbia rozgrzebywać kretowiska i wszelkie norki. Potrafi wsadzić cały pyszczek do tunelu zrobionego przez nornice, pozoruje ataki na mieszkańców norek albo siedzi na kretowisku w pozycji władcy lub strażnika. Wygląda trochę jakby pilnował gniazda lub wysiadywał jajka :) Podglądający nas z okien sąsiedzi podejrzewają, że nasz kocur załatwia wtedy czynności fizjologiczne, co nie jest prawdą, bo jednym miejscem majstrowania kupala jest zaciszna domowa Świątynia Dumania...



Po wytarzaniu się w piasku i pyle mroczny Mefisto już nie jest plamą płynnej czerni... W jego mniemaniu tak zyskuje fachowy kamuflaż...



...ale dbałość o higienę jest tak głęboko zakorzeniona, że nawet na spacerze koniecznie trzeba wylizać ten-tegasa...


Nie ma to jak wywalić się "kołami do góry"...




Ulubiona kępka suchej trawy jest obowiązkowym punktem każdego spaceru:

 

Ostrząc sobie pazurki i ślad zapachowy na nich zostawiając - tymi pozornie niewinnymi czynnościami, usypiamy czujność Dużych, plan wdrapania się jak najwyżej obmyślając...




Jeśli nie mieliście okazji ściągania swego kota z drzewa - polecam lekturę postu "Na pochyłe drzewa koty skaczą" - dla ściągających to logistycznie arcytrudna operacja, dla podglądających sąsiadów ubaw po pachy na lata...



Najczęściej na spacerze spotykamy psy, które Mefisto traktuje z wyższością i albo pogardliwie na nie spogląda, gdy próbują się z nim zaprzyjaźnić, albo fuka, parska i próbuje je pizgnąć łapką. Ale gdy spotka kocicę, jakoś traci rezon, "zagadać" nieporadnie próbuje, a po powrocie do domu ten Romeo niewydarzony leży rozmarzony w legowisku wzdychając do takiej lafiryndy... Na zdjęciu poniżej jedna z poznanych kotek. Niestety kilka dni później zginęła pod kołami samochodu - co jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że choć szelki i smycz, nie są zbyt komfortowe, ale koty w mieście nie powinny być puszczane samopas dla ich własnego bezpieczeństwa...




Poza ganianiem za ptaszkami, motylkami, drapaniem drzewek, tarzaniem się, obmyślaniem planów ucieczek...

...wpasowujemy się w różne zakamarki...



...kradniemy tajemnice wojskowe:




...podziwiamy piękne okoliczności przyrody...





 

 

...obijamy się, wygrzewając na słoneczku...

 


Spacer byłby jeszcze przyjemniejszy i pełniejszy atrakcji, gdyby nie nadzorujący kota Duzi i te krępujące szelki...