Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jak wyprowadzać kota na spacer. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jak wyprowadzać kota na spacer. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 18 kwietnia 2013

Pierwsze spacery Morfeusza

Miło mi poinformować, że nie tylko Mefisto, ale również młodziutki Morfeusz rozlubował się w spacerach. Mefisto to już weteran wspólnych wędrówek, z którym przemierzyliśmy ciekawe zakątki naszego miasta. Byłem ciekawy, czy Morfeusz również będzie takim spacerowym kotkiem. Nie mogąc doczekać się wiosny, pierwsze próby podjęliśmy jeszcze jak zalegał śnieg (Zobacz: Zaprawki/wyprawki przed wiosennymi spacerami oraz Przedwiosennych zaprawek ciąg dalszy). Nie chciałem jednak, by wyjście na spacer, związane też przecież z założeniem tego całego "chomąta" na zdziwionego i zalęknionego kotka, kojarzyło mu się z zimowym śniegiem i mrozem, gdy marzną łapinki, nosek i dupalek. Więc te pierwsze wspólne wyjścia z Morfeuszkiem były dość krótkie, miały na celu przede wszystkim oswojenie go z szelkami i ze smyczą, pobudzić jego ciekawość i pokazać, że wyjście poza mieszkanie to nie tylko stresująca wizyta u weterynarza.


Morfeusz ma odmienny charakter od starszego Mefisto. Wprawdzie jest przylepą, lubi być głaskany, brany na kolana a przede wszystkim bardzo ciekawski i chętny do zabawy, ale ma w sobie jakąś taką większą dzikość, pachnie lasem i dziką zwierzyną (żbikiem), boi się głośnych dźwięków i bywa bardzo płochliwy. Obcięcie mu pazurków lub zrobienie zastrzyku jest o wiele trudniejsze niż w przypadku Mefisto - wyrywa się, wykonuje przy tym karkołomne wygibasy i drze się w niebo głosy. Podejrzewałem, że zakładanie mu szelek będzie dla nas obu traumatycznym przeżyciem. Okazało się, że wprost przeciwnie, zakładanie mu szelek wychodzi super sprawnie, zdecydowanie łatwiej niż przy pierwszych próbach z Mefisto rok temu.

Warto tu chyba przypomnieć opracowany przeze mnie "Kodeks spacerowy", w którym wyjaśniam dlaczego w ogóle wychodzimy z kotem na spacer a nie puszczamy go samopas, jak przyzwyczajać kota do noszenia szelek i smyczy zwanych przeze mnie "chomątem", jak nauczyć kota chodzić w tej uprzęży ale też co powinien wiedzieć człowiek, który decyduje się na wyprowadzanie zwierzaczka na spacer, jak powinien się zachowywać, czego unikać, na jakie zagrożenia zwracać uwagę i jak reagować w różnych sytuacjach. Wspomniany Kodeks możecie poczytać pod poniższymi linkami:




Mój "Kodeks spacerowy" powstał w wyniku doświadczeń spacerowych z Mefisto. Byłem ciekawy jak się sprawdzi w przypadku drugiego kota o innym charakterze. Kota można nauczyć wielu rzeczy, nawet sztuczek (tylko po co), ale wielokrotnie to powtarzałem, że kota nie wolno do niczego zmuszać. Nie poddajemy go tresurze, nie złościmy się, gdy czegoś nie chce zrobić. Tak jak my powinniśmy obserwować swoje zwierzaki, by poznać ich zwyczaje i potrzeby, tak samo kot podgląda nas cały czas. Do pewnych rzeczy sam dojdzie, nauczy się przy naszej małej pomocy, a gdy nie będzie chciał czegoś robić, to żeby miał jeść tylko żwirek z kuwety to i tak nikt go nie zmusi. Zgodnie z tym, uznałem, że jeżeli spacer miałby być dla niego zbyt stresującym przeżyciem to go do tego nie będę zmuszał. Są koty, które dobrze i bezpiecznie czują się tylko w domu, wypuszczone na zewnątrz albo czmychają z powrotem, albo chowają się w jakieś dziury, przywierają do ziemi, nie chcą się ruszyć, wyraźnie się boją bądź są przytłoczone bodźcami świata zewnętrznego.



Morfeuszek jest ciekawy świata - wokół tyle zapachów, dźwięków i widoczków, ale nie czuje się jeszcze pewnie poza domem. Lękiem napawa go przejeżdżający samochód, przelatujący samolot, a przede wszystkim tupiące i drące ryja dzieciaki. Jego lęki wynikają z jego młodego wieku, gdy wszystko jest dla niego nowe i nie zawsze zrozumiałe, ale też z przeszłości: ktoś go kiedyś jako kociaka wyrzucił na ulicę, przez jakiś czas był bezdomny, trafił do umieralni zwanej schroniskiem, potem do jakiegoś dziwnego domu tymczasowego, a w końcu do mnie. Jestem jednak przekonany, że wkrótce nabierze więcej odwagi. Już teraz ciekawość zwycięża nad strachem. Poznał posmak przygody a spacer oferuje tyle ciekawostek zapachowo-słuchowo-wzrokowych, że sam już się domaga spacerów. Kładzie się pod drzwiami, ciągnie ząbkami smyczkę, grzecznie pozwala sobie założyć szelki.

Jest tak, jak ostrzegałem wszystkich, którzy decydują się na wyprowadzanie kota na spacer. Jeżeli kotu się to spodoba, to już nie ma zmiłuj się, zwierzaczek nie da spokoju jeżeli z nim nie wyjdziemy. Do tej pory miałem w domu jednego Pavarottiego, wydzierającego pyszczek pod drzwiami Mefisto. Od początku Morfeusz, był raczej milczącym kotem, darł ryjka tylko przy robieniu zastrzyku lub obcinaniu pazurków, albo tylko śmiesznie gruchał, gdy zgubił swoją piłeczkę i prosił w ten sposób o jej znalezienie lub wyciągnięcie spod szafy. Po pierwszych spacerach odkrył w sobie talent śpiewaka i teraz pod drzwiami w przedpokoju mam dwóch tenorów :) 

Dziwne są te jego śpiewy, chyba dla niego samego są nowością, bo wydaje tak kosmiczne dźwięki, że początkowo myślałem, że mu się coś stało, że może zjadł kaktusa, powbijały mu się igiełki w przewód pokarmowy, przytrzasnął się czymś, coś sobie złamał albo zwichnął, nadział na coś lub inna tragedia. Sam szuka chyba jeszcze swojej Pieśni. W odróżnieniu od Mefisto, który urządza śpiewy całodobowo, Morfeusz uaktywnia się po zmierzchu - w końcu to pora Łowcy - urządzając nocne koncerty.


A jak wyglądają teraz nasze spacery? Sztuki wyprowadzania dwóch kotów naraz jeszcze nie opanowałem i wątpię, by przy ich temperamencie było to możliwe. Wychodzimy z naszymi M&M'sami na zmianę lub jeśli idziemy razem z Lui Lui to zabieramy obu. Najczęściej ja biorę Mefisto, bo jesteśmy ze sobą bardzo zżyci, woli też ze mną wychodzić i jest mocno zazdrosny, gdy zajmuję się Morfeuszem a nie nim. Lui w tym czasie zabiera Morfeuszka, który ma już swój ulubiony zakątek na podwórku, gdzie czuje się bezpieczniej niż w innych miejscach. W tym czasie Mefisto zabiera mnie na obchód jego terytorium ale co chwilkę i tak ciągnie w kierunku Morfeusza sprawdzić co malutki porabia. Wymieniają wtedy przytulańce, obwąchują się, wymieniają informacje, po czym Mefisto drepcze dalej kontrolować swój rewir ze mną przyczepionym do końca smyczy.



Już dawno miałem napisać o oczkach Morfeusza, ale dopiero teraz na zrobionym w świetle słonecznym zdjęciu wyraźnie mogę pokazać przebarwienie tęczówki, które wygląda jak... Oko Saurona! To przebarwienie występuje tylko na prawym oczku i ma je odkąd jest z nami. Być może taka jego wyjątkowa uroda, ale istnieją obawy, że może być wynikiem choroby czy odkładających się toksyn. Wprawdzie morfologię ma przyzwoitą ale przydało by się zrobić testy na FeLV i FIP. Niestety zaliczyłem ruinę finansową, wykosztowałem się też na ratowanie życia i leczenia najpierw Mefisto a potem Morfeusza, że w tej chwili na te testy mnie nie stać. A i tak staram się ciągle kontrolować stan zdrowia moich małych przyjaciół i przynajmniej raz na 2 miesiące odwiedzamy weterynarza profilaktycznie. Kwestia testów należy do tych oznaczonych na czerwono, podkreślonych trzy razy, jako "koniecznie i jak najszybciej zrobić, gdy tylko wpadnie jakiś grosz".






Panterowe limeryki o blogerach.

Na koniec coś miłego od Panterki z zaprzyjaźnionego bloga "Świat to dżungla". Są prezenty materialne, które możemy dotknąć i używać, ale są też takie niemierzalne a duchowo wartościowsze nawet od tych pierwszych. Panterka na swoim blogu wymyśliła zabawę limerykową ale też sama stworzyła mnóstwo limeryków, których bohaterami uczyniła zaprzyjaźnionych blogerów i ich zwierzaki. Z radością zanotowaliśmy, że poświęciła nam aż dwa limeryki. Oto one:

"M&M`sy z Przemkowej Tawerki  (to jest licencja poetica!)
to dwa koty, nie żadne cukierki.
Czarny kot jest i szary,
polują na komary,
a gdy złapią, robią fajerwerki!"







"Pewien Przemek z Tawerny Kociej
na graficznej zna się robocie.
Banery projektuje
i kaktusy hoduje.
Wart jest tyle, ile waży... w złocie!"


Dzięęęęęęękuuuuujeeeemyyyyy!!!!

PS Ile kosztuje sztabka złota? Jedna moja noga to ile było by to sztabek - chętnie sprzedam by utrzymać jakoś tą moją kochaną Trójcę :)


wtorek, 18 września 2012

Spacerowy kodeks cz. 3. Jak prawidłowo wyprowadzać człowieka na spacer

Powoli dochodzimy do finału naszego "poradnika". W poprzednich częściach odpowiedzieliśmy na pytanie "dlaczego wychodzimy z kotem na spacer, a nie puszczamy go samopas", opanowaliśmy trudną sztukę zakładania kotu szelek, a co najważniejsze my i nasz kot wyszliśmy z tego bez większego uszczerbku na zdrowiu, nie skończyło się to ani w ambulatorium ani na kozetce psychoterapeuty, czas więc na część właściwą.



Nie łudźmy się, to nie my wyprowadzamy kota na spacer, lecz on nas. My jesteśmy tylko personelem, prywatną ochroną i irytującym przedłużeniem smyczy. Tak więc nie mogłem nazwać inaczej tej części, niż...

Jak prawidłowo wyprowadzać człowieka na spacer...

Ten pierwszy spacer jest bardzo ważny - to od tego jak przebiegnie, będzie zależeć, czy nasz kot będzie miał ochotę na dalsze wyprawy, czy nie straci do nas zaufania i nie będzie w nas widział swych oprawców, gotujących mu stresujące i niebezpieczne wrażenia. Dacie radę, spokojnie - tylko spokój i rozwaga może Was uratować.

Przy pierwszym spacerze mamy niepowtarzalną okazję udowodnić naszemu kotu, że założyliśmy mu to "chomąto" nie dlatego, by go dręczyć, nie jesteśmy zboczuszkami spod znaku bondage, miłośnikami krępowania innych, nie wkładamy sobie piłeczki pingpongowej do ust, by być poniewieranymi i smaganymi pejczem przez lateksową dominę w podkutych butach, o nie! Robimy to dla zupełnie innej przyjemności.



Nie każdy udomowiony kot będzie dobrze czuł się na zewnątrz. Otwarta przestrzeń, przemieszczający się (często hałaśliwi) ludkowie, warkot pojazdów, kakofonia dźwięków, jednym słowem tętniące życiem miasto może być dla kota zbyt traumatycznym przeżyciem. Opuścił przecież domowe pielesze, bezpieczny azyl, miejsce gdzie dzień toczył się na ogół utartym i spokojnym rytmem. Nie zdziwcie się więc, gdy Wasz kot zacznie pełzać w trawie niczym jaszczurka, trzymać się blisko murów niemal wtapiając się w nie jednym bokiem lub popędzi w największe chaszcze. To naturalna potrzeba schronienia.

Mefisto, choć zaprawiony w spacerowych bojach, też nie wszędzie czuje się dobrze. Nie wiem czy pamiętacie naszą wyprawę na Kopiec Tatarski (tutaj>>>). Latająca nad naszymi głowami motolotnia kojarzyła mu się z atakiem jastrzębia, a otwarta przestrzeń wokół nie dawała możliwości ukrycia się. Zrezygnowaliśmy więc z kolejnych wizyt na Kopcu - wybraliśmy Park Zamkowy jako miejsce spokojniejsze, do którego Mefisto uwielbia chodzić (patrz: Park Zamkowy część 1, część 2: Ciurek, część 3: Pastuszek i Domek Ogrodnika).



Bardzo ważny jest wybór miejsca (szczególnie przy pierwszych spacerach) i pory dnia. Zabierając kota na spacer unikajmy miejsc zatłoczonych i ruchliwych, ale też wybierzmy taką porę dnia, by spacer mógł się odbyć w miarę spokojnie (np. w czasie, gdy większość ludzi jest w pracy lub pod wieczór, gdy ruch uliczny i gwar miasta maleje). Uwierzcie, nie ma nic gorszego i bardziej stresującego dla zwierzęcia niż hałaśliwi, natarczywi, bezmyślni, nieobliczalni i nieprzewidywalni w swym zachowaniu ludzie. Wprawdzie dla nas teraz nie ma  za bardzo znaczenia pora dnia - Mefisto czerpie radość ze spacerów niemal w każdych warunkach - ale i tak zawsze przed wyjściem spoglądam przez okno, czy np. pod budynkiem nie "bawi się" jakaś grupka dzieci. "Bawi się" napisałem celowo w cudzysłowie, bo moje pojęcie zabawy odbiega od tego co obserwuję u współczesnych dzieciaków (i nie mam tu na myśli dobrze zmrożonej flaszeczki czegoś nie koniecznie pysznego lecz mocno poniewierającego). Ryki, piski, bezcelowe darcie ryja, nieskoordynowane ruchy, zaczepki i pyskówki, bezsensowne akty wandalizmu. Mefisto mniej obawia się np. napotkanych psów (zawsze może przecież pizgnąć pazurkami zbyt natarczywemu psu po pysku) niż rozwrzeszczanych dzieciaków, które biegają i tupią tam i z powrotem bez żadnego sensowniejszego celu, wydając przy tym jazgoczące odgłosy paszczowe lub na siłę pchają się, by go pogłaskać czasem szarpnąć, złapać za ogon.

Wydaje mi się, że większość tych, którzy próbowali wychodzić z kotem na spacer, bardzo szybko rezygnuje z tego pomysłu. Tworzą sobie jakąś idealistyczną wizję dostojnie dreptającego przy nodze kota. To tak nie działa, przynajmniej nie na początku. Pierwszy spacer na ogół jest stresującym doświadczeniem zarówno dla kota jak i opiekuna. Kot boi się nowego otoczenia a my irytujemy się, że kryje się gdzieś po krzakach, wierzga na wszystkie strony próbując wyplątać się ze smyczy, uciec do domu lub po prostu leży skulony ze strachu. Zbyt łatwo się poddajemy, jesteśmy niecierpliwi a nasze zdenerwowanie udziela się też zwierzęciu. Kot musi czuć, że jesteśmy jego ostoją, możemy go np. wziąć na ręce, łagodnie przemawiając i tuląc, obejść z nim kawałek najbliższego terenu, by mógł się z nim zapoznać.



 




To co początkowo przeraża przerodzi się w fascynację. Bogactwo zapachów, odgłosów, wreszcie ciekawość świata, który kot oglądał do tej pory tylko przez szybę, stanie się silniejsze od strachu. Próbujmy znaleźć w miarę bezpieczne i spokojne miejsce, nie "wrzucajmy" kota od razu na betonową pustynię, poszukajmy kawałka zieleni, tak by kot miał poczucie, że może w razie czego skryć się np. w trawie.

Zróbmy kilka prób, małymi kroczkami wyruszymy w końcu w daleką i pełną przygód podróż. Jeśli jednak zauważymy, że jest to zbyt stresujące dla nas a przede wszystkim dla kota, nie sprawia mu to przyjemności, a jest tylko źródłem strachu i napięcia to nie zmuszajmy go do tego. Być może jest to kot, który przedkłada domowe ciepełko nad ciekawość świata. Odpuśćmy sobie wtedy spacery - nic na siłę - nie zapominając jednak o tym, by aktywizować jego rozwój w inny sposób (jak najczęstszą zabawę w domu, gonitwy, "walki" na łapki).

Kiedy nasz kot już polubi spacery to uwierzcie - na całego. Nie da Wam żyć, głośnymi miaukami, wystawaniem pod drzwiami, skokami na klamkę będzie domagał się jeszcze, jeszcze i jeszcze. Musicie być tego świadomi. Dla nas spacer jest przyjemnością a nie uciążliwym obowiązkiem, ale paszczowe arie Mefisto pod drzwiami domagającego się spaceru dają czasem nieźle popalić naszemu aparatowi słuchowemu. Nic dziwnego, że pragnienie wyjścia jest tak wielkie, gdy świat zewnętrzny oferuje tyle atrakcji niedostępnych przecież w domu. 

Kot bardzo szybko zacznie korzystać z całego ich bogactwa: polując na kryjące się w trawie stworzonka, puszczając się w pogoń za jakimś ptaszkiem, rozgrzebując kretowiska, drapiąc drzewka, obwąchując informacje pozostawiane przez inne zwierzęta, wdrapując się na drzewa, ogrodzenia czy słupki, próbując zgłębić tajemnice każdego zakamarka, dziury, pakując się w największe chaszcze, zaglądać pod samochody, deski, schody, nawiązując kontakty z innymi kotami, próbując ostrości pazurków na pyskach niektórych psów... ufff... spacer z kotem to bardzo intensywne przeżycie.

Spacer z kotem jest o wiele ciekawszy niż z psem.
Kot porusza się nie tylko w poziomie...

 

...ale również w pionie :)

 


Wydaje mi się, że to kolejny aspekt, który powoduje, że ludzie szybko rezygnują ze wspólnych spacerów, nie ogarniając kociej energii i ciekawości, tego futrzanego żywiołu nad którym trudno zapanować. Wielu powołuje się na stereotypowe stwierdzenie, że z kotem nie można sobie tak spokojnie spacerować jak z psem. Czy to jednak prawda? Czy psy na spacerach są rzeczywiście tak potulne a koty nieobliczalne? A guzik tam!

Przygotowując się do pierwszego spaceru z Mefisto odpowiedziałem sobie na własne pytanie: nie jak powinien wyglądać spacer z kotem, tylko jak nie chciałbym aby przebiegał. Obserwowałem ludzi spacerujących z psami. Uświadomiłem sobie wówczas, że większość z nich robi to z "upierdliwego" obowiązku, nie czerpiąc z tego żadnej przyjemności: ot szybko, szybko, pies "skasztani się" w krzakach lub na środku chodnika i powrót do domu. Kot nie musi załatwiać swoich potrzeb fizjologicznych na zewnątrz, to czyste i kulturalne zwierzę, które korzysta ze swojej zawsze wysprzątanej kuwety. Obowiązek wyprowadzania kota, by postawił klocka, nas kociarzy nie dotyczy. Pozostaje więc tylko sama, nieskażona żadnym przymusem przyjemność, jaką powinniśmy czerpać ze spaceru z kotem.

Drwiący z nas psiarze to w moim odczuciu obłudnicy. Dlaczego? Najczęściej widzę taki obrazek: spacer z psem odbywa się w tempie ekspresowym, pies ciągnie opiekuna, albo opiekun psa, czyli jeden chce w krzaki a drugi na maślaki. Ja nie widzę sensu takiego spaceru. Gdzie tu tak zachwalane posłuszeństwo psa (szarpany za smycz i obrożę co najwyżej jest uległy a nie posłuszny), gdzie przyjemność i przyjazna więź - po prawdzie jest to zwykła szarpanina. Jeśli zwierzę cię  irytuje podczas spaceru, to po co z nim wychodzisz, po co w ogóle szczycisz się mianem jego przyjaciela czy opiekuna, tak samo będzie cię irytować jego szczekanie/miauczenie czy drapanie.

Wychodząc z Mefisto nigdzie się nie śpieszymy, nie gonimy, nie jesteśmy na jakichś zawodach, gdy nie czuję chęci na wyjście to po prostu tego nie robię. Po co mam chodzić podminowany czy zmęczony dając kotu jedynie namiastkę spaceru.




Przechodzimy teraz do fundamentu, na którym zbudowałem ten kodeks spacerowy. Nic na siłę - przyjemność przede wszystkim. Wiecie dlaczego Mefisto tak grzecznie drepta obok mnie na spacerze? Odpowiedź jest zadziwiająco prosta... pozwalam mu na prawie wszystko na co ma ochotę. Dokładniej rzecz ujmując stwarzam takie warunki, by Mefisto praktycznie nie odczuwał mojej obecności. Ja doskonale wiem, że trzymam smycz, on doskonale wie, że jestem na jej końcu, ale staram się "przemalować na niewidzialno", tak by dyskomfort związany z noszeniem szelek przez Mefisto jak i moja nieodzowną bytnością w pobliżu był jak najmniejszy.


Trzymam się troszkę z tyłu i z boku, nigdy go nie wyprzedzam ale też nie idę bezpośrednio za nim, tak by przypadkowo na niego nie nadepnąć, gdy nagle przycupnie na chwilę oraz gdy straci mnie z pola widzenia nie przestraszył się wywołanego przeze mnie hałasu. Innymi słowy, nie siedzę mu bezpośrednio na ogonie. Nigdy nie szarpię za smycz, nie ciągnę na siłę, by zmienił kierunek. Gdy Mefisto chce wpakować się w jakąś dziurę - przystaję na chwilę - kot poczuje, że nie ma możliwości dalszego ruchu, najczęściej albo zawróci albo przykucnie obserwując co go tam zainteresowało. Czasem delikatnie klepię go w odpowiedni bok, by zmienił kierunek, a gdy mimo wszystko jest uparty próbuję go czymś zainteresować, na tyle by obrał właściwą drogę lub nie zniknął mi w jakichś chaszczach. Wystarczy np. jakiś patyczek, by poszurać nim gdzieś w trawie, odwrócić jego uwagę od np. tajemnego przejścia w ogrodzeniu. My chodzimy na luźnej smyczy - czego nawet spora część psiarzy nie opanowała. Nie szamoczemy się, kiedy zmieniamy kierunek przekładam smycz z jednej ręki do drugiej. Dzięki takim sztuczkom nie ma stresu, nie ma naciągania się z kotem, Mefisto przeważnie grzecznie podąża właściwą drogą, a i ja pozwalam mu w miarę rozsądku pohasać do woli tak jak chce i gdzie chce.  Jeśli nie widzę żadnego niebezpieczeństwa na obranej przez niego ścieżce to nie widzę powodu, dla którego miałbym go z niej zawracać. W końcu to jego spacer.


Nie irytuję się, gdy nagle sobie przysiądzie i ni z gruchy ni z pietruchy gdzieś się gapi, lub odwrotnie gdy zerwie się, by gdzieś popędzić. Ludzie reagują na takie zachowanie swoich zwierząt stwierdzeniem "co za głupi kot, co za głupi pies", odbiło mu, rzuca się gdzieś, albo stoi jak dupa wołowa bez sensu. To nie jest bez sensu. Zwierzę ma bardziej wyczulony słuch, węch i wzrok. Widzi, słyszy i czuje więcej niż my. W tym sensie jesteśmy bardziej upośledzeni niż pies czy kot. Dlaczego więc za naszą ułomność mamy się wyżywać na zwierzaku? Skoro sobie przycupnął niespodziewanie i nie chce się ruszyć, to prawdopodobnie wyczuł coś którymś ze swoich bardzo czułych zmysłów czego my nie jesteśmy w stanie ogarnąć. A wystarczyłoby tylko zechcieć poobserwować swego pupila na codzień, jego mowa ciała powie nam wszystko. Miauczenie, ruchy i kształt ogona, wielkość źrenic, pozycja uszek, postawa całego ciała - gdy nauczymy się rozumieć te sygnały, żadne zachowanie naszego zwierzaka nie będzie zaskoczeniem ani tajemnicą.



Zdarzają się sytuacje, które kryją za sobą mniejsze lub większe niebezpieczeństwa. Niosą je pędzące samochody, inne zwierzęta a szczególnie ludzie. Biorę wówczas Mefisto na ręce, przechodzimy na drugą stronę ulicy, w jakiś bezpieczniejszy i spokojniejszy zakątek. To ludzi należy się obawiać i być ostrożnym, a nie zwierząt. Mefisto dobrze radzi sobie w kontaktach z innymi zwierzętami. Na jedne poluje - z innymi się zaprzyjaźnia. 

Kto się lubi...


... ten się czubi...


Czasem dochodzi do wymiany ciosów z innym kocurem (jak na zdjęciu powyżej) lub następuje ostrzegawczy strzał z łapki w pysk jakiegoś upierdliwego psa, czasem gdy trafimy na duże "bydlę" Mefisto salwuje się ucieczką na drzewko, ogrodzenie lub słup wysokiego napięcia. Najczęściej jednak po prostu stroszy się i ostrzegawczo warczy na psy, bądź obserwuje z zaciekawieniem lecz też z kocią pogardą. 

"Gdy kot Twój, stroszy się a ogon jak szczotę postawion mieć będzie,
to wiedz, że coś się dzieje" 




O jego spotkaniach z psami i innym kotami pisałem już w poście "Bliskie spotkania", a o jego pierwszych zalotach do zapoznanych kocic w poście "Do zakochania jedno mrauuu...", więc tam możecie prześledzić historię jego przyjaźni, miłostek czy awantur z innymi zwierzętami.

***

Kończąc niniejszy kodeks chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na kilka rzeczy.

* Kot na smyczy nie jest częstym widokiem, musimy liczyć się z niemiłymi komentarzami, złośliwymi uwagami, drwiącymi spojrzeniami. Uzbroić się musicie w cierpliwość, nie przejmować się, nie słuchać tego, nie wdawać się w dyskusje, bo nie ma sensu. Ciemnoty jedną zapałką nie rozświetlisz, a dać się sprowokować do głupich dyskusji szkoda. To mali ludkowie o bardzo małych i ciasnych umysłach, nie pozwolimy przecież by odebrali nam przyjemność spaceru z naszym czworonożnym przyjacielem.

* To my jesteśmy odpowiedzialni za bezpieczeństwo naszego czworonożnego przyjaciela. Nie pchajmy się więc bezmyślnie z kotem w środek jakiejś podchmielonej grupy lub gromadę durnowatych dzieciaków. Omijajmy miejsca, gdzie spotkać nas może niemiła przygoda, zawsze zachowując czujność i zasadę ograniczonego zaufania do otoczenia.

* Unikajmy spacerów w upały. Koty nie mają zbytnio możliwości wypocenia czy oddania ciepła. Jedynie przez spodnie części łapek (możemy czasem zauważyć mokre ślady pozostawione przez kota mimo że nie wszedł w żaden płyn) lub poprzez zianie (otwarty pyszczek, szybkie oddechy, wysunięty języczek). Przebywającym na palącym słońcu futrzakom grozi nie tylko odwodnienie ale też udar słoneczny, który może skończyć się bardzo źle (nawet śmiercią). Gdy jest gorąco, mam przy sobie zawsze buteleczkę wody i strzykawkę, by podać ją kotu do pyszczka. Mefisto jest czarniejszy niż sutanna plebana, więc wchłania promienie słoneczne i nagrzewa się jak piecyk bardzo szybko. Gdy zauważam, że zaczyna szybciej oddychać i ziać, to mimo jego protestów, natychmiast zabieram go do domu.

* Czynności związane ze spacerem nie kończą się na powrocie do domu i zdjęciu szelek. Za każdym razem zaraz po powrocie ze spaceru powinniśmy kota wyczesać. Nie jest to tylko zwykła kosmetyka, by usunąć z futerka kurz, liście, pajęczyny czy co tam się w naszego sierściucha zaplątało. Jest to okazja, by dokładnie przejrzeć sierść i skórę, czy kot nie został zaatakowany przez pchły lub nie przytargał jakiegoś kleszcza.Nie zapominajmy o tym.

* Na spacerach możemy spotykać inne zwierzęta (psy, koty, jeże, myszki, czasem nawet kury czy łasice). Pomijając możliwą bójkę, istnieje ryzyko, że nasz futrzak może się czymś od innego zwierzęcia zarazić. Rozwaga podpowiada, by nie zbliżać się do zupełnie nam nieznanych zwierząt, dziwnie się zachowujących  - pobudzonych, agresywnych ale też ospałych i niemrawych.  Nie zapominajmy o szczepieniach, nawet gdy nasz kot nie jest wychodzącym. Różne świństwa możemy my sami przynieść do domu, np. na butach, czy ubraniach. Koty bez przerwy pielęgnują swoją sierść, liżąc łapki i futerko. Ryzyko wchłonięcia więc jakiejś zarazy jest u nich wysokie. Mefisto jest szczepiony przeciwko różnym zwierzęcym chorobom zakaźnym i jest pod stałą, bardzo częstą kontrolą weterynaryjną. Pisząc te słowa, uświadomiłem sobie jednak, że nie jestem pewien, czy Mefisto był szczepiony przeciwko wściekliźnie. Przyjąłem za pewnik, że wszystkie zwierzęta w schronisku są szczepione. Muszę to koniecznie sprawdzić!

Mam nadzieję, że przebrnęliście przez ten mój "spacerowy kodeks" z przyjemnością ale też, że znaleźliście w nim ciekawe, ważne i potrzebne informacje. Jak wszystkie teksty na tym blogu, również i ten jest mego autorstwa. Jedynym źródłem mych obserwacji i wiedzy jest mój przyjaciel i najlepszy nauczyciel kociego świata - mój kocur Mefisto.

***

PS zapomniałem jeszcze dodać, że kot na spacerze świetnie sprawdza się jako... latarka :)




...może też popilnować wózka :)




sobota, 8 września 2012

Spacerowy kodeks cz. 2. Zakładamy kotu szelki.


Spacerowy kodeks przez personel Mefistofelesa spisany,
czyli
jak prawidłowo wyprowadzać człowieka na spacer...




Część 2
Zakładamy kotu szelki...


Założenie, że Mefisto jest kotem domowym, nie oznaczało wcale, że postanowiłem go "więzić" w czterech ścianach naszego mieszkania. Na początku, aby urozmaicić monotonię jego żywota, udostępniłem mu parapet. Z ciężkim sercem pozbywając się części moich kaktusów (patrz: Parapetówa>>>), ustawiłem tam zrobione z szuflady i wyłożone kocykami legowisko, tworząc w ten sposób punkt obserwacyjny dla Mefisto. Pokochał to miejsce, jak każdy kot, obserwuje stamtąd wszystko to co dzieje się za oknem, ot taka namiastka "Animal Planet". Zacząłem też zabierać go na krótkie wypady na klatkę schodową, ale nie dość że to zaledwie tania imitacja prawdziwego spaceru, to nie chciałem być posądzony o podsłuchiwanie pod drzwiami, gdy przycupnąć musiałem na chwilę podczas wylegiwania się Mefisto na wycieraczkach sąsiadów (bądź też ich drapania). Wtedy też zrodziła się myśl, by spróbować wyjść z kotem na zewnątrz. Zakupiłem więc odpowiednie szelki - teraz musieliśmy poczekać tylko na wiosnę.




Każdy, kto choć raz próbował założyć kotu smycz z szelkami, wie, że jest to nie lada wyzwanie. Można wyjść z tego nieźle poszarpanym, podrapanym, pogryzionym, a i tak nie ma się gwarancji sukcesu tej, stresującej zarówno dla kota jak i opiekuna, operacji. Kot może nie pozwolić założyć sobie tego ustrojstwa za żadne skarby kociego świata, co więcej czmychnąć i stracić zaufanie do opiekuna, który w jego mniemaniu chciał mu zrobić krzywdę.

Starałem się przygotować go jakoś na tą czynność, bawiąc się z nim na łóżku, podsuwając smycz jak zabawkę, by się z nią jakoś oswoił, łagodnie przemawiając. W ramach niby zabawy niby pieszczot przytrzymując go możliwie delikatnie lecz stanowczo, próbowałem założyć niepostrzeżenie te nieszczęsne szelki. Trudność polega też na tym, że paski szelek trzeba wyregulować, tak by nie były ani zbyt luźne (kot wyplącze się wtedy podczas spaceru i da nogę gdzie pieprz rośnie) ani zbyt ciasne (grozi to np. podduszeniem). Można sobie wcześniej "na oko" dostosować długość pasków, ale i tak korektę należy wykonać bezpośrednio na kocie. Dla niewprawnej ręki, przy miotającym się kocie, to misja arcytrudna. Ja się przy tym nieziemsko spociłem a Mefisto walczył ze mną jak lew, czy raczej czarna pantera.

Znacie mój pogląd, który mówi, że w procesie wychowywania kota, w kontaktach i relacjach z nim, nie wolno nic robić na siłę. Jeżeli kot czegoś nie akceptuje, nie chce np. bawić się jakąś zabawką, to go do tego nie zmuszajmy. Są oczywiście wyjątki, jak niezbędne podanie tabletki czy zrobienie zastrzyku. W przypadku pierwszych nieporadnych prób założenia kotu szelek też zrobiłem wyjątek. Świadomy i przemyślany wyjątek. Ten pierwszy raz został wymuszony, bo inaczej być nie mogło. Trudno bowiem sobie wyobrazić, by kot bez sprzeciwu przyjął taką nowość, coś co ogranicza jego ruchy, by zrozumiał do czego to "chomąto" służy, by nie wyczuł napięcia jakie temu podświadomie towarzyszyło. Postanowiłem jednak, że jeżeli po kilku próbach będzie to dla Mefisto zbyt stresujące, nie zaakceptuje "kajdanek" a spacery nie sprawią mu przyjemności, to po prostu odpuszczę.


Wkrótce nabrałem jednak na tyle wprawy, że zakładanie szelek stało się łatwą i szybką czynnością, a Mefisto pokochał spacery na tyle, że zaakceptował fakt, że odbywają się one na uwięzi. Sam wskakuje na kolana, gdy trzymam w ręku smycz, ciągnie ją ząbkami, gdy ta leży obok mnie podczas zakładania butów, grzecznie siedzi na kolanach, ociera się o rękę i podniecony mruczy bądź depcze nóżkami, podczas gdy ja zapinam klamerki smyczy, sprawdzam naprężenie pasków, czy się nie poskręcały, dokonuję niezbędnej korekty ich długości. Relacje z naszych pierwszych spacerów znajdziecie tutaj: Pierwszy spacerReminiscencje z wiosennych spacerówNa pochyłe drzewo koty skaczą.



Warto zapamiętać:

* Przed pierwszym wyjściem na spacer można spróbować przyzwyczajać kota do noszenia "uprzęży". Gdy opanujemy już sztukę zakładania szelek, można przez kilka dni po prostu pozwolić mu chodzić w szelkach po mieszkaniu, tak by się z nimi oswoił. Ja tego nie robiłem, poszliśmy z Mefisto "na żywioł", ale być może jest to jakiś sposób dla bardziej opornych kotów.

* Przed wyjściem z kotem na spacer należy każdorazowo dokładnie sprawdzić stan smyczy, szelek i obróżki.

* Zbyt ciasno opięte szelki ograniczają ruchy, powodują ucisk na organy wewnętrzne, utrudniają oddychanie a czasem mogą doprowadzić do podduszenia.

* Szelki/obróżka zbyt luźne natomiast mogą spowodować, to że nasz kot podczas spaceru wyplącze się z szelek i czmychnie gdzieś zanim zdążymy zareagować.

* Z obserwacji Mefisto wiem, że czynności te należy wykonywać przed każdym spacerem. Szelki/obróżka, jako że są elastyczne, samoczynnie rozciągają się - kot na spacerze jest przecież w ruchu. Koty są bardzo gibkie a do tego potrafią zwiększać swoje gabaryty, poprzez nie tylko stroszenie futra w sytuacji zagrożenia ale też np. napinanie mięśni (lub też odwrotnie, kurczenia się, by zmieścić się w najmniejsze nawet pudełko :) Taki numer właśnie wyciął mi Mefisto przed ucieczką (zobacz: Ucieczka). Naprężył się, wygiął tak, że wydawało się przy zakładaniu szelek, że są zbyt obcisłe. Na spacerze natomiast, gdy rozluźniony wrócił do swej normalnej wielkości, wyplątał się i uciekł.

* Biorąc powyższe pod uwagę, każdorazowo sprawdzam stan szelek. Najlepiej gdy kot jest rozluźniony, nie napina się. Wkładam palec pod obróżkę i opinające ciało tasiemki. Sprawdzam w ten sposób czy nie ma za dużo luzu lub nie jest zbyt ciasno, ewentualnie dokonując odpowiedniej korekty.

* Staram się, by nie wychodzić na spacer bezpośrednio po tym jak Mefisto zjadł (niech sobie spokojnie strawi, niech się wszystko ładnie w brzuszku ułoży).

* Oczywiście nie zmusimy kota, by się wysikał czy kupala zmajstrował przed wyjściem, ale dobrze jest też, by kot był wypróżniony. Nie wiem jak tam z innymi kotami, ale Mefisto nie załatwi się na zewnątrz za żadne skarby, musi to zrobić w swojej kuwecie. Czasami, gdy mu się zachce to prowadzi mnie z powrotem do domu. Ale czasem chęć przygody jest u niego silniejsza i męczy się, ale nie wypróżni. Nauczyłem się zauważać takie sygnały, gdy przysiada lub drepcze nóżkami w jednym miejscu po kilka razy, wtedy wiem, że go "przycisnęło". Zabieram go wtedy do domu, po przekroczeniu progu, mknie  jak strzała do kuwety, po czym możemy kontynuować spacer.

* Wybierając się na dłuższy spacer lub gdy jest szczególnie gorąco, zabieram ze sobą strzykawkę napełnioną wodą, tak by podać mu do pyszczka. W duże upały w ogóle lepiej z kotem nie wychodzić, grozi to udarem i poważnymi konsekwencjami zdrowotnymi.

Gdy opanujecie już tą trudną sztukę, a co najważniejsze wyjdziecie z tego cało a Wasz kot nie dostaje ataku histerii lub nie ukrywa się w jakimś bunkrze (np. zakopany pod żwirkiem w kuwecie) na widok szelek - jesteście gotowi na pierwszy spacer...


Do zobaczenia! Po powrocie opowiemy Wam jak było...


Poprzednia część poradnika: Dlaczego wychodzimy z kotem na spacer a nie puszczamy go sampopas, tutaj >>>