MORGAN

Pirat - Kapitan Morgan

Płeć: kocur
Rok urodzenia: ?
Rasa: europejska
Data śmierci: 1.07.2014
Przyczyna śmierci: obrażenia w wyniku potrącenia przez samochód

Jednooki kot przybłęda, który upodobał sobie nasze zawadiackie towarzystwo. Poznaliśmy go podczas zimowego spaceru z Mefisto i już od pierwszego spotkania zapałaliśmy do siebie sympatią co najmniej jakbyśmy wspólnie wypili beczkę rumu w portowej tawernie.



Nazwałem go Kapitan Morgan na cześć znanego korsarza oraz... rumu, który ostatnio namiętnie popijam...





Prze kilka miesięcy widywaliśmy się codziennie. Stał się naszym stałym towarzyszem spacerów, truptając wszędzie tam gdzie my. Co ciekawe, pojawiał się na naszym podwórku dokładnie o tej samej porze, o której spotkaliśmy się po raz pierwszy. Nie zawsze mogłem dokładnie o tej godzinie wyjść na spacer - wtedy sąsiedzi pukali do mnie i informowali, że pod drzwiami do klatki schodowej siedzi jakiś kotek i głośno miauczy. Zbiegałem wtedy czym prędzej na podwórko przynosząc mu jakieś smakołyki. Gdy raz się spóźniłem na "umówione spotkanie" zastałem go siedzącego na oknie w tęsknym wyczekiwaniu...






Morgan to cudowny i wyluzowany kocurek... Kilka razy gościł w naszej Tawernie, w której czuł się wyjątkowo swobodnie (no i najadał się oczywiście do syta)... Moje kocury nie próbowały przegonić "intruza" ze swojego terytorium a Mefisto wręcz dokonywał popisów by zaprezentować mu różne domowe sprzęty...




O tym, że pirat Morgan jest nam pisany wiedzieliśmy od początku. Nie spodziewaliśmy się tylko, że trafi do nas w takim stanie... został potrącony przez taksówkarza. Dusząc się krwią przepełzł na nasze podwórko po czym oszołomiony, skrzywdzony, bezbronny na opuszczoną i zarośniętą posesję. Prawie godzinę szukałem go przeczesując gęste trawy, chwasty i krzaki. Niemal straciłem już nadzieję. Odnalazłem go w ciemnej piwnicy niezamieszkanego domu, przycupniętego, trzęsącego się i broczącego krwią za stertą desek.To była najdłuższa godzina w moim życiu, gdy każda jej minuta niosła ze sobą obawę wykrwawienia się. Dzięki uprzejmości sąsiada, którego żona powiadomiła mnie o wypadku, szybko trafiliśmy do lecznicy. Pęknięta szczęka w dwóch miejscach, uszkodzona łapa, możliwe uszkodzenia mózgu i mnóstwo pytań...

Jak można potrącić (lub skopać) zwierzę i spokojnie odjechać zostawiając je ranne i umierające? Ile osób musi przejść obok wykrwawiającego się zwierzęcia by ktoś w ogóle podjął jakieś kroki? Jak można nazywać się przyjacielem zwierząt, przygarniając je do siebie, nie zapewniając im opieki? I te najważniejsze: Czy Morgan przeżyje? Ile jeszcze musi wycierpieć zanim wydobrzeje? Czy nie został uszkodzony mózg? Skąd wziąć środki na jego długotrwałą i bolesną walkę o zdrowie i życie? Jak biedaka teraz karmić? Znałem tylko niektóre odpowiedzi: postanowiłem, że zrobimy wszystko by go uratować i wyleczyć i z pewnością dobrowolnie nie oddamy go już nikomu. Będziemy walczyć nie tylko o jego życie i zdrowie ale też o niego samego.


Morgana już nie ma z nami. 1 lipca 2014 r. (na drugi dzień po wypadku) zasnął na zawsze. Mnie, dorosłemu facetowi, który nie jedno już złego przeszedł w życiu, płyną łzy, które dławią gardło i nie pozwalają normalnie funkcjonować. Moje działania wybiegały w kierunku jak zapewnić Morganowi najlepsze leczenie i opiekę i takiego scenariusza nie przewidywaliśmy.

Nigdy nie zaakceptuję braku opieki nad zwierzęciem, za które jest się odpowiedzialnym. Nigdy z głowy nie wyrzucę jego brutalnej, bolesnej i niepotrzebnej śmierci. Kochałem go jako człowiek a odszedł skrzywdzony przez przedstawicieli mojego gatunku. Odszedł w cierpieniu i w poczuciu krzywdy wyrządzonej mu przez takie jak ja dwunożne bestie. Im dłużej przebywam ze zwierzętami tym bardziej odsuwam się od ludzi, których bestialstwo, głupota i obojętność nie jest wytłumaczalna ani ewolucyjnie ani cywilizacyjnie. Jeżeli piekło istnieje to nie diabły czy demony będą w nim oprawcami tylko ludzie bo mają do tego wszelkie kwalifikacje. Jeśli chodzi zaś o ludzką ułomność w stosunku do mnie to nigdy już sobie nie wybaczę, że nie odebrałem go (nawet siłą) podłej kobiecie, która uważała się za jego właścicielkę. To mój własny grzech zaniechania, którego zmazać nie mogę.













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz