piątek, 25 listopada 2011

Z piasku bicza nie ukręcisz, ze sznurka zabawkę uczynić zaś możesz...

Z kotami jest jak z... dziećmi. Można im kupować wypasione zabawki, a i tak najchętniej będą się bawić np. zakrętkami od słoików lub tarambanić całymi dniami pokrywkami od garnków. Moje kocury upodobały sobie również to co najprostsze: sznurówka z nawleczonymi na nią korkami od wina czy kulki ze sreberka śniadaniowego. "Domek", który zrobiłem z kartonu na próbę cieszy najbardziej. Okazuje się, że ta prowizorka, którą miałem zastąpić bardziej estetyczną i rozbudowaną wersją, przypadła Mefisto na tyle do gustu, że posłuży jeszcze długo w takiej prostej formie jaka jest.




czwartek, 24 listopada 2011

Baldrick...filmik...

Założyłem swoim kocurkom kanał wideo na youtube. Będę tam wrzucał filmiki z ich udziałem oraz zapewne to co ciekawego znajdę w sieci. Kanał jest dostępny pod adresem: http://www.youtube.com/BaldricksTavern

Dzisiaj prezentuję jedyny jaki udało mi się zrobić filmik z udziałem nieodżałowanego Baldricka. Miałem w planie uwiecznienie jego innych szczwanych planów na wideo. Niespodziewane, tragiczne wydarzenie i odmienne od moich, nieprzeniknione plany Wielkiego Łowczego zniweczyły ten zamiar...




wtorek, 22 listopada 2011

Koci zabójca - Przewlekła niewydolność nerek...

Żyjąc z kotem, którego dopadła przewlekła niewydolność nerek (PNN), chcąc nie chcąc stajesz się kocim ekspertem w temacie tej strasznej choroby. Pomyślałem, że zbiorę tu wszystko to czego dowiedziałem się o tej chorobie od weterynarza, z książek, publikacji, a szczególnie poprzez własne obserwacje. Być pomoże okaże się to pomocne dla innych miłośników kotów, a przede wszystkim uczuli ich na tak oczywiste lecz w większości nie przestrzegane prawdy jak: konieczność regularnych wizyt u weterynarza, stałe pogłębianie swej wiedzy o kotach, baczna obserwacja swego pupila. Posiadanie kota to wielka przyjemność, ale przede wszystkim obowiązek. Tu nie wystarczy codzienne "kici, kici", ciumki, ciumki" i głaskanie. Jeśli rzeczywiście kochasz swego kota to staraj się go poznać jak najlepiej, obserwuj go, jego potrzeby, zachowanie, tak by w przypadku podejrzeń o chorobę można było jak najszybciej zareagować.

Uwaga! Ze względu na bardzo dużą ilość komentarzy do tego wpisu blogspot ograniczył ich wyświetlanie. Aby zobaczyć wszystkie komentarze, należy kliknąć w "wczytaj więcej..." na samym dole.

Regularnie kontroluj stan zdrowia kota poprzez wizyty u weterynarza. Regularnie, to znaczy nie tylko w przypadku podejrzenia o jakąkolwiek chorobę, bo wtedy może być już za późno. Nie bez przyczyny co roku kierowcy są zobowiązani do kontroli stanu własnych pojazdów. Nie jest to wymysł, by wyciągnąć od nas kasę. Robi się to, by nie stwarzać zagrożenia dla zdrowia i życia swego, współpasażerów i innych uczestników ruchu drogowego. A nam tutaj chodzi nie o tak materialną rzecz jak samochód, lecz o zdrowie i życie naszego kociego przyjaciela! Wiem, wizyty u weterynarza kosztują, czasem zdarzają się takie miesiące, że człowiek jest w totalnej ruinie finansowej, ledwie wiążąc koniec końcem... jak ja. Jednak proszę sobie wyobrazić, że koszty wizyty kontrolnej wraz z przeprowadzeniem podstawowych badań jest naprawdę niczym w porównaniu z tym, co przyjdzie nam ponieść w chwili, gdy nasz zwierzak będzie poważnie chory. To jest o tyle ważne, że wiele chorób w początkowej fazie przebiega bezobjawowo. Sami często nie jesteśmy w stanie tego dostrzec, a odpowiedź może nam dać dopiero np. badanie krwi bądź bardziej szczegółowe testy.

Wróćmy do tematu Przewlekłej niewydolności nerek u kotów... Na początek musimy sobie uświadomić najgorszą rzecz: PNN (znana również pod nazwą mocznicy) jest chorobą postępującą, nieuleczalną i... niestety śmiertelną. Jedyne co można zrobić to spowolnić postępowania choroby i podtrzymywać zwierzę przy życiu za pomocą odpowiedniej opieki, leków i diety.

Jak w przypadku wszystkich chorób im szybciej zareagujemy i podejmiemy leczenie, tym dłuższe życie zapewnimy naszemu kotu. Ja nie miałem takiej szansy...

Mr Baldrick trafił do mnie pod koniec sierpnia. Był wówczas około sześcioletnim kotem i tak naprawdę to dzięki niemu zacząłem dopiero patrzeć na świat "kocimi oczyma". Jego poprzednia włascicielka zostawiła go wyjeżdżając na stałe zagranicę. Byłem fałszywie przekonany o tym, że kot jest zdrowy, szczepiony, kontrolowany weterynaryjnie. Dopiero potem udało mi się wybadać, że przez sześć lat życia, nie zaznał wizyty u weterynarza. Właścicielka tak naprawdę nic o nim nie wiedziała, nie starała się poznać kociego świata - głaskanie i mizianie się z kotem to wszystko co w jej pojęciu było miłością.

Baldrick zaraził się kocim katarem od Mefisto, którego przygarnęliśmy ze schroniska. Przygarniając Mefisto natychmiast podjęliśmy jego leczenie. Gdy tylko zaczął "kichać" również Baldrick zabrałem go do weterynarza, a mój dom zamienił się w "kocią klinikę". Mefisto bardzo szybko wydobrzał(praktycznie po tygodniu zastrzyków i zakraplania oczek). Niestety, niespodziewanie dla nas Baldrick poczuł się bardzo źle, ciągle wymiotował, zrobił się apatyczny i dostał zapaści. Myślałem, że może tak ciężko przechodzi koci katar, bądź podawane mu zastrzyki wywołały taką reakcję. Weterynarz jednak po przebadaniu krwi orzekł to co najgorsze... Baldrick jest chory na przewlekłą niewydolność nerek i przy takim uszkodzeniu nerek w najlepszym razie pozostało mu niecałe 2-3 miesiące życia. Zrobiło mi się słabo. Ostatnie lata wogóle u mnie do najszczęśliwszych nie należały, nieustające kłopoty finansowe, dosyć poważne kłopoty w pracy oraz ludzie, na których się okrutnie zawiodłem, a teraz taki cios... Nie wiedziałem też, jak powiedzieć o tym swojej partnerce - tym bardziej, że niedawno była zmuszona uśpić swego pieska, cierpiącego już bardzo z powodu m.in. raka wątroby... Początkowo, pomyślałem, by powiedzieć jej tylko, że Baldrick jest chory i będzie wymagał szczególnej opieki i leczenia. Postanowiłem jednak, że szczerze poinformuję ją o wszystkim i przygotuję na nieuchronność rychłej śmierci Baldricka.

Pierwszą ważną decyzję, jaką musieliśmy podjąć to, czy wogóle podejmujemy się leczenia Baldricka czy pozostawiamy działanie naturze. Oczywiście, zdecydowaliśmy się na leczenie. Wziąłem urlop w pracy, codziennie jeździłem z kotem na zastrzyki i kroplówki. To był ciężki czas. Chodziłem jak widmo, nie śpiąc, nie jedząc, zrywając się na każdy ruch Baldricka, jego żałośniejsze miauknięcie czy odgłosy coraz częstszych wymiotów. I ta świadomość bezradności oraz ciągłe sprawdzanie czy jeszcze oddycha, czy jeszcze żyje...

Jak się dowiedziałem, bezwględną podstawą leczenia są trzy rzeczy: zapewnienie kotu ciepła, spokoju oraz nieodwołalne stosowanie niskobiałkowej i niskofosforowej diety. Warunek pierwszy, czyli ciepło i dobre warunki bytowania, spełniony był bez wysiłku odkąd wogóle pojawił się u nas Baldrick. Z zapewnieniem spokoju oraz nienarażanie kota na stres było już gorzej. W jaki sposób zapewnić mu spokój, gdy sama konieczność codziennych zastrzyków, kroplówek, podawania lekarstw, czy wymuszanie zjadania przepisanej diety, jest samo w sobie wyjątkowo stresujące! Najgorzej jednak było z zalecaną dietą, nie byliśmy w stanie zmusić Baldricka, do zjedzenia tego, czego nie chciał, tym bardziej, że wogóle stracił apetyt i ciągle wymiotował. Pomysłu podawania mu na siłę dietetycznego pokarmu przy pomocy np. strzykawki wogóle nie brałem pod uwagę. Mając świadomość jego rychłej smierci (w jego stanie to mogła być kwestia tygodni lub nawet dni) nie miałbym serca dręczyć go tak jeszcze dodatkowo. Stanęlismy przed wyborem: kot nie przyjmując pokarmu osłabnie już całkiem i umrze z głodu lub podając mu jego ulubione kąski, by wogóle cokolwiek zjadł... zatruwamy go i tym samym zabijamy... Szczególnie, że domagał się np. jajka czyli bomby białkowej, która w jego przypadku była cichym zabójcą.

Następna kontrola weterynaryjna wykazała, że wyniki Baldricka są jeszcze gorsze. Jego czas się zbliżał. Podjęliśmy jeszcze wysiłek, by mimo wszystko nie poddawać się, dać jemu i sobie jeszcze szansę. Kolejne zastrzyki, kroplówki, dodatkowe medykamenty... Jednak w obliczu coraz gorszych wyników badań, bardzo złego samopoczucia Baldricka, zupełnej już odmowy zjedzenia czegokolwiek podjęliśmy decyzję o zakończeniu jego cierpień. Podtrzymywanie go dłużej przy życiu, byłoby nie miłością lecz zwykłym egoizmem z naszej strony. Staraliśmy się walczyć o życie Baldricka wszelkimi dostępnymi środkami, on sam nie przyjmując już pokarmu walkę tą poddał...

Widok śmierci nie jest mi obcy. Nie wiedzieć czemu, los zsyła mi co jakiś czas takie doświadczenie, odkrycie kilku topielców, ofiary wypadków samochodowych, które umierają na moich rękach, agonia Shanny, teraz śmierć Baldricka... Nie zapomnę nigdy jego smutnych lecz spokojnych oczu, chwili jego odejścia... Nawet Mefisto przeczuwał, że coś jest nie tak. Żałośnie miauczał, po raz pierwszy przytulił się do Baldricka, obwąchał go, otarł noskiem...

Czcąc pamięć Baldricka, pozostało nam zadbać teraz z wielką starannością o Mefisto. Okazało się, że znów czeka nas długie i kosztowne leczenie z powodu chorób, których nabawił się w schronisku... Ale temu poświęcę osobny rozdział. Teraz chciałbym przedstawić objawy chorobowe, które dostrzegłem u Baldricka, a które były przejawem przewlekłej niewydolności nerek. Gdy zauważycie ich obecność u swoich kotów, pędźcie czym prędzej do weterynarza:

  • utrata apetytu,
  • zmniejszenie aktywności,
  • ospałość i "zawieszanie się" (wzrok bezwiednie wbity w jakiś punkt, np. ścianę),
  • częstsze niż zazwyczaj u kotów wymioty, często niczym nie uzasadnione (duże osłabienie po wymiotowaniu),
  • większe zapotrzebowanie na płyny (Baldrick zaczął pić wodę w ilościach niespotykanych u kotów),
  • nieprzyjemny zapach z pyszczka (w późniejszej fazie całe futerko zaczęło coraz bardziej zalatywać mocznikiem),
  • przebarwienia futerka (na czarnej sierści u Baldricka pojawiły się brązowe przebarwienia, coś jak u ciemnowłosego człowieka, gdy w okresie letnim pod wpływem promieni słonecznych pojawiają się jaśniejsze "pasemka"),
  • częstsze oddawanie moczu (w pewnym momencie wyglądało to tak, jakby Baldrick z Mefisto urządzili sobie zawody "kto więcej naszcza do kuwety"),
  • zapalenie jamy ustnej
Inne objawy (niektórych z objawów nie jesteśmy sami tego dostrzec, dlatego ważne są np. profilaktyczne badania krwi, które dają szansę wczesnego wykrycia choroby), które podaje fachowa literatura to:

  • podwyższony poziom mocznika i kreatyniny we krwi,
  • stany zapalne dziąseł,
  • zwiększone zapotrzebowanie na płyny,
  • biegunki,
  • matowa sierść,
  • zmniejszenie wagi ciała, nadmierne wychudzenie,
  • zapalenie żołądka, krwawienie z jego błon śluzowych,
  • anemia (zaburzenia krzepliwości krwi, krwawienia wewnętrzne),
  • zaburzenia hormonalne (nadczynność przytarczyc – ze względu na zwiększoną ilość fosforu we krwi),
  • zaburzenia ciśnienia krwi (nadciśnienie, prowadzące czasem do utraty wzroku),
  • zaburzenia neurologiczne: drżenia, drgawki, kłopoty z poruszaniem się, tiki, zmiany w zachowaniu zwierzęcia, śpiączka,
  • kwasica krwi (nerki przestają kontrolować pH krwi).
Podsumowując, przedstawiam to co ważne o przewlekłej niewydolności nerek mówią fachowe publikacje:


  • Przewlekła niewydolność nerek (PNN), znana jest także pod nazwą mocznicy.
  • Jest chorobą dosyć powszechną u kotów - wynika ze szczególnej wrażliwości tych zwierząt na wszelkie zatrucia, infekcje oraz podatność na problemy z układem moczowym.
  • Jest chorobą nieuleczalną i prędzej czy później prowadzi do śmierci zwierzęcia.
  • Choć jeszcze niedawno wystąpienie pierwszych objawów oznaczało rychłą śmierć kota to obecny poziom wiedzy i możliwości w medycynie weterynaryjnej pozwala przedłużyć życie chorego kota o ok. 36 miesięcy, to jest około trzech lat życia. Musimy mieć świadomość, że kot będzie chory już do końca życia (jak krótkie bądź długie, by ono nie było).
  • PNN jest dysfunkcją nerek, które poprostu przestają spełniać swoje zadania. A do zadań tych należą: oczyszczanie krwi ze szkodliwych produktów przemiany materii, regulowanie gospodarki wodnej oraz elektrolitowej organizmu, wytwarzanie hormonów erytropoetyny (odpowiedzialnej za wytwarzanie erytrocytów) i reniny (odpowiedzialnej za prawidłowe ciśnienie krwi) oraz utrzymywanie odpowiedniego pH krwi.
  • PNN jest chorobą podstępną, gdyż przez długi czas może przebiegać bezobjawowo. Często okazuje się, że kot cierpi na tę chorobę, gdy spustoszenia w organizmie są już bardzo znaczne. Nerki mają bowiem niezwykłe zdolności przystosowawcze, dlatego mogą pracować normalnie przez długi czas mimo postępujących uszkodzeń (regenerują się na bieżąco). Dopiero, gdy uszkodzeniu ulegnie 75% miąższu nerek, efekty niewydolności zaczynają być widoczne.

PNN występuje w dwóch postaciach: ostrej i przewlekłej:

  • Przyczyną postaci ostrej są najczęściej zatrucia organizmu oraz zmniejszenie przepływu krwi przez nerki . Na szczęście, przy tej postaci szybka interwencja lekarza weterynarii pozwala przywrócić normalną pracę nerek. Jeśli jednak pomoc zostanie udzielona zbyt późno, istnieje niebezpieczeństwo przejścia postaci ostrej w przewlekłą.
  • Jeśli PNN przyjmie postać przewlekłą, uszkodzenia nerek są już nieodwracalne i możemy już jedynie podtrzymywać zwierzę przy życiu za pomocą odpowiednich leków i diety.
  • Przyczyną postaci przewlekłej mogą być np.: wrodzone wady nerek, niektóre choroby wirusowe, zakażenia układu moczowego, nowotwory nerek, nadczynność tarczycy, ustrojowe nadciśnienie, kamica nerkowa, wodonercze, zapalenia nerek.
Diagnostyka:
  • Ważne jest wykonywanie okresowych badań krwi, szczególnie u kotów starszych, gdyż niejednokrotnie tylko takie badanie pozwala wykryć pierwsze nieprawidłowości, takie jak podwyższenie mocznika i kreatyniny.
  • Badania krwi zazwyczaj dają jednoznaczne wyniki jeśli chodzi o niewydolność nerek. By mieć pełniejszy obraz sytuacji - należy wykonać również badania moczu.
  • Ważnym badaniem uzupełniającym jest USG i jeśli to możliwe RTG - które pozwalają ocenić stan nerek oraz innych narządów. Niewydolne nerki mogą przyczynić się do rozwoju chorób w innych narządach - warto sprawdzić przy okazji ich stan.

Pierwszym działaniem po stwierdzeniu schorzenia nerek jest podanie serii kroplówek w celu przepłukania i nawodnienia kota. Ważne jest także zniwelowanie takich objawów jak owrzodzenia w jamie ustnej, które prowadzą do braku apetytu. Dobór leków i dalszych metod postępowania musimy skonsultować z lekarzem weterynarii.


poniedziałek, 21 listopada 2011

R.I.P. Baldrick

Mr Baldrick nie żyje ;( Jedyny potomek hodowcy świń i kobiety z brodą jest już w Krainie Wiecznych Łowów. Mam nadzieję, że knując swe najcwańsze z cwanych planów odnajdzie tam swą wymarzoną rzepę. Baldricku, gdy spotkasz tam Franciszka z Haszyszu, przekaż mu, że chomąto z niego przepocone a nie Patron.

Baldrick przeżył niecałe 7 lat. Do mojej norki trafił pod koniec sierpnia. Całe życie miałem alergię na koty - tą rzeczywistą, objawiającą się kichaniem, zatkanym nosem, załzawionymi oczami, ogólnym złym sampoczuciem plus szczególne wyczulenie na specyficzny koci zapach. W zadymionej i zatłoczonej knajpie czy na ulicy potrafiłem wyczuć, że w pobliżu jest jakiś właściciel kota, mimo że nikt inny poza mną tego nie wyczuwał. Początkowo mocno się wzbraniałem przed przygarnięciem Baldricka (nazywał się jeszcze wtedy Jazz), ale serce nie pozwoliło mi pozostawić go w jego dotychczasowym kochającym zwierzęta inaczej, pustym i zimnym domu. O dziwo, bardzo szybko się zaprzyjaźniliśmy.

Zmienił się też mój stosunek do kotów, przez ten krótki czas z Baldrickiem uczyłem się patrzeć na świat kocimi oczami. Nawet taki ja - wydawałoby się "lajkonik" w kocich tematach, miałem świadomość tego, że opieka nad kotem to przede wszystkim obowiązek i rzeczywista odpowiedzialność i troska o tą istotę, dbanie o jego nie tylko oczywiste potrzeby jak spanie, jedzenie czy latryna, ale też ciągła obserwacja, regularne kontrolowanie stanu zdrowia poprzez choćby wizyty u weterynarza, dbanie o jego rozwój psychofizyczny czy zwykłą potrzebę zabawy. Zupełnie jak z dzieckiem. Stąd te wszystkie domki, legowiska, tunele, tory przeszkód i inne "atrakcje", które samodzielnie wykonałem. Stąd też decyzja o przygarnięciu Mefisto, jako kompana dla Baldricka. Mimo początkowych obaw co do przygarnięcia drugiego kota, była to dobra decyzja. Pomijając fakt, że uratowaliśmy wycieńczonemu i choremu Mefisto życie to towarzystwo ujawniło w Baldricku uśpioną do tej pory chęć zabawy oraz zachowania społeczne.

Koty nie stały się moją obsesją i nie mam do nich "zboczonego" podejścia. Wydaje mi się, że tym całym ciepłem jakie je staram się obdarzać, wykazuję dużo zdroworozsądkowości i kiedy potrzeba w ruch idzie dyscyplinujący Pan Kapeć. Daleki jestem od tego, by jak inni otoczeni domowymi zwierzakami, miłować te istoty tylko poprzez "ciumki ciumki, moja Pusia, gili gili". Ci uważający się za wielkich miłośników zwierząt, tak naprawdę nimi nie są. Nie kochają zwierząt, bo tak naprawdę kochają tylko siebie. Poprzez swój egoizm posiadania zwierzęcia, traktują je tylko jako przytulanki. Co więcej, posiadając zwierzaka przez kilka nawet lat, nic o nim nie wiedzą, bo nigdy nie starali się zrozumieć jego potrzeb i całego skomplikowanego jestestwa, ograniczając się do podania miski z żarciem i miziania swego pupila. Tacy ludzie nie w powinni opiekować się nawet patyczakiem (o posiadaniu dzieci niewspominając).

Czy Baldrick żyłby jeszcze, gdyby trafił do mnie wcześniej? Niewydolność nerek nie pozostawia złudzeń. To smiertelna choroba - jest tylko kwestią czasu, tygodni, dni, może nawet miesięcy. Niektóre koty żyją nawet jeszcze z tym kilka lat, gdy odpowiednio wcześnie się zareaguje. Zniszczonych nerek nie ma szansy odbudować, jedynie co można to powstrzymać rozwój choroby. Te dwa miesiące pobytu Baldricka u nas, pozwoliły mi dostrzec, że mimo teoretycznie pięknego i zdrowego wyglądu, nie do końca jest z jego kondycją dobrze. Jednak wizyta u weterynarza zaskoczyła nas aż tak tragicznym wyrokiem. Niestety codzienne kroplówki, zastrzyki, medykalia nie mogły pomóc, wobec zatrucia organizmu toksynami, na tyle, że Baldrick przestał sam walczyć o swoje życie i przyjmować posiłki.

Ostatnie lata nie były zbyt pomyślne w moim życiu. Jestem bardzo zmęczony, głównie psychicznie. Poświęcając się pracy oraz działalności na rzecz mego Miasta i społeczności, angażując się w różne działalności i aktywności, pomagając innym, zapomniałem gdzieś w tym wszystkim o sobie i swoich potrzebach. Ruina finansowa, własne problemy zdrowotne i zawodowe, ludzie, którzy zniszczyli moje marzenia i ciężko wypracowane "sukcesy", ci obcy jak i ci, dla których poświęciłem swój czas, pieniądze, życie prywatne i zdrowie, również ci, których uważałem za przyjaciół nie sprawdzili się, pozostawiając z problemami, nie podejmując choćby dla przyzwoitości minimum zainteresowania czy pomocnych działań...

Ponoć wujek Adi miał mawiać "Im bardziej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta" - w rzeczywistości to słowa Dżi Bi Shawa. Sprawdzają się, niestety. Może stąd wyjątkowa troska, którą otoczyłem te dwa śmierdzioszki. Być może kot w tej całej swojej indywidualistycznej postawie i swoistym umiłowaniu wolności wyboru, wydaje się być mało towarzyski - nic bardziej mylnego. Uspokajają mnie i potrafią być na swój sposób wdzięcznymi kompanami.

Ja nie wymagam od kota bezgranicznej wierności, bo bądź co bądź to "tylko" zwierzę" i jego specyficzna natura. Kot nie stanie w obronie i nie pomoże w kryzysowej sytuacji. Nie wymagam od kota tego wszystkiego, od ludzi - zwłaszcza przyjaciół już zdecydowanie tak. Nie sprawdzili się... żaden. Kot nie rozłoży nieszczerze łapek i nie zamruczy "nie mogłem pomóc. stary, no cóż jak mogłem zrobić", on nie zrobi nic, bo cóż może rzeczywiście zrobić. Być może za garść smakołyków kot potrafiłby nawet zdradzić, dlatego, że jest głodny, bądź zadziała instynkt przetrwania. Człowiek zdradzi, opluje, doniesie za nic, za żadne błyskotki, ot tak dla samej satysfakcji wbicia komuś szpady w plecy. Jeśli człowiek potrafi to zrobić zupełnie gratis, to co dopiero, gdy dostanie za to szekla... a gdyby tych szekli było tysiąc?

W obliczu tego wszystkiego, śmierć Baldricka, boli jeszcze bardziej.

Będzie brakować mi przede wszystkim tego spokoju, który dawała mi opieka nad nim, tego jak witał mnie codziennie w progu słysząc, jak wstukuję kod do swego mieszkania, oraz jego porannych pobudek. Nauczył się rozróżniać dźwięk dzwoniącego telefonu od komórkowego budzika, przybiegając po drugiej dzwoniącej "drzemce" trykając mnie w policzek noskiem lub łapką (niestety nie odróżniał dnia roboczego od weekendu ;)

Przyroda chyba dba o równowagę. Życie za życie. Uczynię wszystko, by życie Mefisto było jak najdłuższe, zdrowe i szczęśliwe. Umarł król, niech żyje król.

R.I.P. Baldrick. Nie zapomnij przekazać Franciszkowi z Haszyszu mego przesłania.

PS. Może uznacie to epitafium za żałosne... tak na koniec: koty choć nazywam je Śmierdziuszkami nie śmierdzą, ludzie za to tak... ludzkie zombie, trącący już za życia trupem. Jedno z moich alter ego Angus McBeam mówi wszystkim Póg mo thóin!













sobota, 19 listopada 2011

Parapetówa...

Na nic misternie godzinami budowane przeze mnie domki i legowiska. Nasze kocury odkryły istotę przyokiennej parapetowości usilnie przepychając swe dupale przez moją kolekcję kaktusów. Nie mam sumienia przeganiać ich stamtąd, widząc jaką frajdę sprawia im obserwowanie świateł przejeżdżających samochodów, poruszających się na wietrze liści drzew, zdążających do i z pracy ludzkich zombiaków czy obsrywających wszystko gawronów. Śpią tam, spoglądają na świat i gdyby nie posiłki czy konieczność wykreowania kupala, to wogóle by się stamtąd nie ruszały. Jako, że mam tylko dwa okna, to połowa mych dumnych kaktusów tak pieczołowicie hodowanych przez lata wylądowała na korytarzu i ławie w dużym pokoju. Echhhhh....








czwartek, 17 listopada 2011

Jak nie urok to sraczka...

Mefisto zdrowieje i wygląda radośnie. Gdy przygarnęliśmy go ze schroniska wyglądał jak po przemieleniu w wąskim gardle na przejściu polsko-ukraińskim w Medyce. Teraz ma lśniące i smoliście czarne jak sumienie plebana futerko. Wreszcie spogląda na świat demonicznie pięknymi jak 667-1 pesos oczyma. Ożywił się i stara się sprowokować Baldricka do jakiejś rozróby. Kupale wciąż majstruje nieziemsko śmierdzące, ale przynajmniej wreszcie architektonicznie stabilne. Kuracja jeszcze trwa, ale na szczęście nie muszę (odpukać w niemalowanego bolszewika) już aplikować mu tych bolesnych zastrzyków.

Niestety, domową demolkę musi uskuteczniać sam, bo przywleczoną ze schroniska zarazą obdarzył Baldricka, który teraz kicha mokrymi glutami, mruży zainfekowane oczy i stracił apetyt. Zabawa w doktora zaczyna się więc od nowa, zakraplanie oczu, zastrzyki... Z Baldrickiem nie jest tak łatwo. Przy iniekcji muszę uaktywniać kilka ze swoich alter ego: jako Harry z Tybetu, staram się wprowadzić go w stan pieprzonej oazy spokoju, bucząc jak pszczółka i emanując dobrocią jak Matka B., jako Kim z Korei używam dźwigni unieruchamiająco-podduszającej, celem przygwożdżenia pacjenta a jako Dr Schwinntuch dokonuję strzała poprzez wprowadzenie roztworu do tkanki za pomocą strzykawki z igłą.


Pierwsze koty za płoty...

Mr Baldrick powoli, baaaardzo powoli zaczął akceptować Mefisto. Początki nie były łatwe, Mr Baldrick był obrażony na cały świat, a szczególnie na nas, za to, że przygarnęliśmy obcego. "Jak to! Jam jest pan i władca tego domu - wy tylko spłacacie za niego kredyt! A teraz ten przybłęda, jakiś Zbyszko z Sierocińca, pląta się po moim terytorium???".

Wprawdzie obyło się bez większej walki, co więcej Mr Baldrick na dzień dobry dostał "z liścia" od młodego i mocno spochmurchniał, ale za to "odwdzięczył się" nam generalnym fochem i smierdzącą niespodzianką w naszym łóżku. Za to ma dożywotni zakaz wstępu do naszej sypialni, co zostało uwiarygodnione "rozmową" dyscyplinującą z Panem Kapciem.

Mefisto na wstępie zaanektował domek Baldricka, którym ten do tej pory raczej gardził i omijał, jednak Baldrick zreflektował się, że utrata tak przytulnej siedziby jest ambicjonalnie naganna, więc przeprowadził akcję odwetową, przyłączając znów to siedliszcze do macierzy. Teraz przebywa w nim niemal nieustannie, śpiąc tam, obserwując teren i knując szczwane plany.

Od trzech dni zawiązuje się powoli jakaś więź między kocurami. Mefisto prowokuje Baldricka do zabawy, ganiają się po mieszkaniu (czemuż na bogów zawsze bladym świtem!!!) tupiąc jak horda obutych w glany statanowców na koncercie grającej smiertnyj mietal grupy. Zabawa przeważnie kończy się tym, że Mefisto ładuje z liścia Baldrickowi, który ma wtedy minę pt. "Idź pan do xxx... (koci wulgaryzm) z takim koci-łapci!".


Kot drugi... Mefisto

Jako Heweliusz przybył do nas z podbitym okiem ze schroniska, w którym na do widzenia wdał się w bójkę z innymi kotami. Opuchnięte oko, zbójeckie kły, czarny jak w habicie ksiądz, od razu dostał nową ksywkę operacyjną Mefisto.

Mr Baldrick powitał go ostrzegawczymi dźwiękami, zaś nam się odwdzięczył generalnym fochem, który już mu powoli przechodzi. Pierwsze spięcie z udziałem pazurów koty mają już za sobą - ja też nie lubię, gdy ktoś przeszkadza mi w stawianiu parującego klocka w latrynie.

Mefisto trafił do nas w fatalnym stanie, potargany, z ropiejącymi oczkami, zapaleniem ucha, kocim katarem, wygolonymi łatkami na kolanach po jakimś zabiegu wymagającym kroplówki lub narkozy. Od tygodnia dbamy o to, by wrócił do zdrowia - niestety musimy aplikować mu bolesne zastrzyki - mam nadzieję, że nas za to nie znienawidzi...



Kot pierwszy... Mr Baldrick


Przygarnięty przeze mnie razem z właścicielką - tą ponoć piękniejszą połówką. Przez 6 lat nazywany przez Nią Jazzem, gdy pod koniec sierpnia zagościł w mojej norce, ochrzciłem go Dekiel.

Dekiel (ex Jazz) jako, że rodzą mu się różne szczwane plany (tak szczwane, że gdyby im doczepić ogon, mogłyby udawać lisa) został więc oficjalnie i ostatecznie już namaszczony jako Mr Baldrick.

Obok zdjęcie Baldrick'a, które czarnożmijowy syn hodowcy świn i kobiety z brodą określiłby jako wyidealizowane przedstawienie romantycznych ideałów z uwzględnieniem realistycznego odzwierciedlenia idiosenkratycznych cech osobowych modela.


Mr Baldrick i jego szczwany plan, odcinek 1 pt. "Hidden & Dangerous".

Baldrick, gdy zbroi coś bardzo niedobrego i kapcia w ręku mym obaczy, staje się mistrzem kamuflażu. Tu w popisowych rolach pt. "jestem niewidoczny" jako: rapper z kosmosu, El Radiador oraz korek do wanny.

Lui, nie akceptując moich metod wychowawczych prowadzi wtedy ze mną taki dialog:
– Panie, jak możesz? Biedny kotek, co on ci zrobił?
– Taki już jest ten świat: pomiatany zawsze mści się na słabszym od siebie. Ja jestem wściekły, kopię kota, kot skacze na mysz, a mysz gryzie cię w tyłek.
– Au! Za co?
– Za nic. Jesteś ostatnia w łańcuchu mszczeniowym. No chyba żebyś chciała się na jakiejś wszy wyżyć.







środa, 16 listopada 2011

Zamiast powitania...

Całe życie pałałem wyjątkową niechęcią i nie tylko metaforyczną alergią do tych stworzeń. Nie to, że bym je jakoś krzywdził, po prostu niecierpię kotów, niecierpię kotów, nie cierpię kotów i ich właścicieli. Nóż mi się otwierał i siekierka ostrzyła, gdy słyszałem te wszystkie "Pusia, Pusia, chodź do Pańci, Pańcia da papu, buzi, buzi".... A teraz...

...mam kota... i nie jest to futerko robiące za mięciutki dywanik czy papucie, nie jest to też trofeum wiszące na ścianie lub w formie wypchanej zbierające kurz na komodzie, ani mrożonka w lodówce. Kot, prawdziwy, żywy, wydzielające swe specyficzne wonie żyjątko. A nawet dwa... i pokochałem je...

Bloga tego dedykuję Lui, która wprowadziła mnie w koci świat oraz Baldrickowi - kotu, który nauczył mnie miłości do siebie i całego kociego gatunku... Mam nadzieję, że dzięki Wam jestem lepszym człowiekiem...