środa, 29 sierpnia 2012

Pocztówka z wakacji...

Tak sobie siedzę i przeglądam zdjęcia, którymi w okresie wakacyjnym bombardują mnie wszyscy znajomi. Zdjęcia, a jakże, wakacyjne. Wszyscy roześmiani, wypoczęci, opaleni, wyluzowani, bosko pijani. Radośnie, słonecznie i rozkosznie. Na facebooku, blogach, forach, portalach społecznościowych. Wszędzie! Znajomi nigdy nie zapomną, by cię powiadomić jak cudnie spędzają swój urlop. W mailach, opisach statusów w komunikatorach, w sms'ach z pozdrowieniami z cudownych wakacji...

Plaża, morze, góry, jeziora, europejskie miasta, egipskie piramidy lub rzymskie koloseum, palmy tropikalnych wysp, "jedzące z ręki fiordy", setki zdjęć klonów: a tu z jakimś murzynkiem w ciemnym tunelu, słoniem, wielbłądem lub żyrafą przez stalowe pręty klatki, a tu  z "podtrzymywania" krzywej wieży w Pizzie, a tu z zatrzymanym w ułożonych na kształt serca dłoniach zachodzącym słoneczkiem...

Na takim urlopie zawsze można spotkać jakiegoś celebrytę, lub osobę, która widziała kiedyś celebrytę lub przynajmniej taką, która zna osobę, która widziała kiedyś przechodzącego celebrytę lub była niedaleko miejsca, w którym celebryta mógł kiedyś przechodzić... Ileż to człowiek przywozi opowieści z takiego urlopu. Ileż można się w świecie "ju noł" nauczyć o miejscowych zwyczajach, kulturze, tradycji. Kuchni regionalnej można popróbować i koniecznie sfotografować konsumpcję: pizza po grecku, pizza po hiszpańsku, po mandaryńsku, po chorwacku, po egipsku, cóż za różnorodność smaków ("ju noł, tej włoskiej nie jedzcie, bo dziwna tak, bez keczupa"). Języka lokalnego można się nauczyć (ja, kupić, ju noł, kuuu-piiić, piłkę, piii-łkęęę, co za durny Arab, ju noł, Maradona, Pele, Ronaldo, no zakumał, ja chcę kupić piłkęęę, ju noł, do metalu")...

Dziękuję, że wszyscy każdego roku pamiętają o tym, by się ze mną podzielić swym szczęściem... Dzięki temu, czuję jakbym niemal tam był z nimi. Jakbym zjadł coś nieświeżego z tamtejszej kuchni regionalnej, bo radość taka mi się udziela, że aż pękają zajady w kącikach ust i zwieracze puszczają. Już zaciskam mocno pośladki, bo wakacyjne wspominki znajomych przeciągną się tradycyjnie do Sylwestra - potem zacznie się planowanie następnego urlopu.

To i ja się pochwalić chciałem, gdzie to ja nie byłem... No więc... w Grecji nie byłem, w Hiszpanii nie byłem, nad morzem nie byłem, w górach też nie byłem... od 10 lat na żadnych wakacjach nie byłem! Moi szefowie wiedzą, że nie lubię spoconych dziewczyn i ciepłej wódki, dlatego dla mego dobra nie puszczają mnie na urlop w lecie...

Ale wiecie co?

Nie zazdroszczę, nie narzekam. Kiedyś w delegacje czasem jeździłem i doszedłem do wniosku, że i tak... wszędzie to...


PS. Pocztówka zainspirowana utworem Elektrycznych Gitar, ale też skrótem na węgierskiej samochodowej tablicy rejestracyjnej - widocznej na zdjęciu, na którym uwieczniono mnie podczas delegacji w Budapeszcie kilka lat temu...

PPS. ... zresztą nie wyobrażam sobie już, bym mógł gdzieś wyjechać zostawiając Mefisto w domu...

PPPS. Z moimi urlopami jest tak jak u Williama Trzęsiwłóczni: "Niech z bólu ryczy ranny łoś, zwierz zdrów przemierza knieje, ktoś nie śpi aby spać mógł ktoś, to są pradawne dzieje"...


wtorek, 21 sierpnia 2012

Jak do kota sobie trajkotam...


Najważniejsze zasady jakie przyjąłem adoptując Mefisto to otoczenie go opieką poprzez zapewnienie maksimum bezpieczeństwa, cierpła i miłości, zadbanie o nie tylko podstawowe potrzeby bytowe (jak żywienie, spanie, czy toaleta) ale też tych związanych z jego rozwojem psychicznym i fizycznym (stymulowanie rozwoju np. poprzez ruch i zabawę). Te ostatnie są bardzo ważnym elementem naszych codziennych relacji. Nic tak jednak nie łączy, jak prawdziwa, męska i szczera rozmowa...

Hej! Pogadaj ze mną...

Koty postrzegane są jako leniwe łakomczuchy, przesypiające większość dnia. Nie mogę się z tym zgodzić. Choć rzeczywiście większość domowych kotów pasuje do tego stereotypu, to uważam, że jest to wyłącznie wina ich opiekunów, którzy nie poświęcają swoim pupilom wystarczająco dużo czasu i uwagi. Okazjonalne "głaski" czy rzucenie piłeczki, aby kotek się pobawił, czy kilkuminutowa zabawa miotełką, sznurkiem czy inną zabawką, jest zwyczajnym wygodnictwem opiekunów. Sami tworzą takie stereotypy czy też wmawiają sobie i innym, że kotu poza miską, legowiskiem i czystą kuwetą nie potrzeba wiele do szczęścia. Nic dziwnego więc, że większość domowych kotów tak właśnie spędza życie.

Rozleniwione przez brak podniet, ospale przyjmują tak stworzony im (dla świętego spokoju opiekuna) świat, żyjąc w nim według ubogiego schematu obejmującego jedzenie, spanie, toaletę i niewielkie zainteresowanie ludzkiego personelu. O zgrozo, takie podejście lansowane jest przez większość poradników, czy to w formie książkowej czy internetowej. Można wyczytać tam, że kot nie ma zbyt wiele potrzeb i wystarczy pobawić się z nim kilkanaście minut dziennie, bo przecież i tak uwielbia przede wszystkim spać! (Tu przejawia się typowa ludzka schizofrenia, ponieważ równocześnie istnieje cały przemysł zabawkowy łącznie z multimedialnymi bajerami dla zwierząt). Przypomina mi to trochę inną patologię, zwaną bezstresowym wychowaniem dzieci. Sprowadza się ona przeważnie do tego, że rodzice pozostawiają dzieci samym sobie  - nie zmuszajmy je do niczego, niech robią co chcą, kupmy im wszystko co chcą, zostawmy je w spokoju żeby się dzieciaczki nie stresowały.

Nie bez powodu pokusiłem się tu o analogię koty-dzieci. Czym się różni życie kota prowadzone w monotonny rytm legowisko/miska/kuweta/"kici sryci, głaski głaski"/zabaweczka a "bezstresowym" trybem życia dzieciaka - łóżko, jadalnia, latryna, komputer, telewizja? Oba są tak samo bezbarwne i bezsensownie nijakie. Minimalne zainteresowanie ze strony opiekunów, brak stymulowania poprzez wspólne spędzanie czasu, zabawę, naukę czy zwykłą rozmowę w jednym i drugim przypadku ma to samo oblicze. Kot staje się spasionym i leniwym Garfieldem a z dzieciaków wyrastają chodzące warzywa, które nie mają żadnych zainteresowań, wiedzy czy ambicji, bo któż miał im pokazać, że świat to coś więcej niż telewizja czy komputer.W jednym i drugim przypadku to właśnie opiekunowie są leniwi, beztroscy i wygodni i na takich samych kreują swych podopiecznych.

Koty są świetnymi obserwatorami, patrzą trochę na nas oczami kilkuletniego dziecka. Potrafią nas na swój sposób naśladować, bardzo szybko się uczą i ciągle z nami rozmawiają. Nie wszyscy potrafimy to jednak dostrzec. Tak jak dziecko gaworzy, bo chce nam coś powiedzieć, ale jeszcze nie potrafi, tak kot "nawija" do nas ciągle poprzez mowę ciała, mruczenie i miauczenie. Kot wysyła do nas ciągle sygnały, które możemy odczytać wtedy, gdy poświęcimy mu dużo uwagi i naprawdę będziemy chcieli poznać kocią mowę. Repertuar dźwięków wydawanych przez Mefisto jest bardzo bogaty. Staram się je właściwie odczytywać poprzez ciągłą obserwację, przebywanie i zabawę ze swoim kocurkiem. To działa w obydwie strony: ja obserwuję swego kota i uczę się jego mowy, a on słucha tego co mu cierpliwie mówię czy pokazuję.

Choć przyjaciele rozumieją się bez słów...

Znajomi, przeważnie początkowo myślą, że jajca sobie robię, gdy mówię o dogadywaniu się ze swoim kotem. Przekonali się jednak, że każde miauknięcie Mefisto o czymś mnie informuje. "Jestem głodny", "chcę na spacer", "pobaw się ze mną" - te wydają się oczywiste, ale są też bardziej zaawansowane prośby w stylu "chcę pobawić się tą konkretną zabawką", "chodźmy do przedpokoju na wycieraczkę", "wyciągnij mi spod wanny piłeczkę", "chcę się położyć na twoim łóżku, ale musisz rozścielić mi kocyk", "zrób mi tunel z kołderki" czy "wyczyść mi kuwetę, teraz!". I tak własnie obserwujemy się, słuchamy i gadamy do siebie nawzajem. Owocuje to tym, że Mefisto czuje tą naszą więź i możliwość a przede wszystkim chęć porozumienia, tak więc sam też odczytuje moje gesty czy słowa. Gdy przygotowuję mu jedzenie nie skacze już i nie drze jak opętany, wystarczy powiedzieć "kroję ci mięsko, zaraz dostaniesz" - więc grzecznie czeka, nie wyrywa się do drzwi, gdy już ma założoną smycz, bo mówię mu "sprawdzimy pod szyjką czy nie za ciasno", na spacerze nie pakuje się w psie kupy czy szkło, bo mówię "nie idź tam, to gówno", a gdy zrobię siku lub kupala to przybiega jak zawołam "Mefisto, twój serial", bo uwielbia oglądać jak wiruje woda w kiblu przy spłukiwaniu :)

...to uwielbiam kota, gdy do mnie trajkota...

Wiem, że trudno wymagać, aby kot osiągnął człowieczy poziom pojmowania, wyobraźni, czy komunikacji. Dla niego jestem po części drugim, tyle, że większym kotem. Oczywiście, starając się dogadać z Mefisto, nie będę chodził na czworaka i miauczał. Nie wykonuję też serii powtórzeń komend, aby kot zrozumiał co mówię. Wiem, że w tym całym abstrakcyjnym dla kota potoku słów, Mefisto wyłowi sam dane słowo czy wyrażenie, skoro powtarza się samo przy danej czynności za każdym razem.

Chciałbym tu zaznaczyć, że nie chodzi mi o tresurę. Takie pojęcie jest mi obce. Nie ma tu systemu kar i nagród jak w przypadku psów. Nie zmuszam kota do niczego na co nie ma ochoty, nie wymuszam na nim wykonanie jakiejś czynności wbrew jego woli. Kot w przeciwieństwie do psa nie robi czegoś dla korzyści w postaci nagrody (np. przysmak) bądź w obawie przed karą.  Zmuszanie do zrobienia czegoś zwierzęcia, pod pięknie ujętym pretekstem "trening", jest dla mnie chore. Jeśli nie chce bawić się jakąś nową zabawką, to trudno. To że była droga i będzie bezużyteczna nie złości mnie. Czemu mam na siłę trenować swego przyjaciela? Wydałem niepotrzebnie pieniądze kupując jakiś gadżet, ale na własne wszakże życzenie, kot mnie przecież to tego nie zmuszał. Wielu opiekunów jakoś dziwnie pojmuje miłość do swych zwierzaków, myśląc tak naprawdę tylko o sobie. To czysty ludzki egoizm, bo motywowany jedynie tym, żeby zrobić sweet focie super "szczęśliwego" kotka, albo pochwalić się przed znajomymi jakąś jego sztuczką. To my, ułomni ludzie, chcemy żeby wszystko było piękne, łatwe i przyjemne, choćby to miało być tylko na pokaz.

A ja mówię: "Nic na siłę!". Tak brzmi moja żelazna zasada w relacjach z Mefisto.

Oczywiście, czasem taki słodki obraz perfekcyjnego świata, zostaje zaburzony.  Zarówno ja, jak i Mefisto mamy swoje lepsze i gorsze dni. Czasem chodzę naburmuszony lub planuję masakrę piłą łańcuchową, czasem Mefisto fuknie lub ugryzie naszego weterynarza (choć go lubi), albo na spacerze zły i obrażony cały czas szuka nie wiadomo czego. Czasem, gdy Mefisto kaprysi drwię, że to Jaśnie Hrabia z Sierocińca, czasem gdy ja błędnie odczytam jego intencje miauczy i robi minę w stylu "Homo sapiens a tępy jak scyzoryk z muchomorkiem. Tysiące lat ewolucji w pizdu"... Nie ma idealnego świata - perfect world nie istnieje. Trzeba się z tym pogodzić i nie wyżywać się na najbliższych. Frustracja przeminie być może już z następnym dniem, a jak nie to trzeba dociec jej źródeł i wyeliminować - choć w przypadku: teściowa, nerwy i siekiera to nie dobra kombinacja, wtedy lepiej więc po prostu przeczekać zły czas.

Jako, że Mefisto został przygarnięty ze schroniska z potężnym bagażem choróbsk i dolegliwości, po których powikłania co rusz się odzywają, zmuszony jestem aplikować mu często różne niemiłe rzeczy: tabletki, zastrzyki, inhalator. Trudno wymagać, by był z tego powodu szczęśliwy. To przykład jednej z sytuacji, gdy jestem zmuszony zrobić mu coś niesympatycznego wbrew jego woli. Od jakiegoś czasu Mefisto przyjmuje te "katusze" bez większego sprzeciwu, choć czasem ma ogromny żal i czuje się oszukany, gdy przekonuję go, że to tylko chwilka, że nie będzie bolało - niektóre zastrzyki (szczególnie zawiesiny) są bolesne bez względu na to jak profesjonalnie zostaną podane. Tych sytuacji jednak nie możemy uniknąć - gdy chodzi o jego życie i zdrowie, piękne zasady lądują w koszu.

Poza tym myślę, że dogadujemy się świetnie - na tyle, na ile pozwala mi moja ludzka ułomność. Jak powiadają "Nowe Ateny" z 1746 r. "smoka ubić trudno, lecz starać się trzeba", tak więc staramy się, poznajemy i uczymy siebie nawzajem codziennie...


O czym marzysz mój Przyjacielu...


... jeśli nie zgadnę... to możesz mnie ugryźć :)

Dziękujemy, że jesteś Mefisto - Twój trajkoczący personel :)


poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Do zakochania jedno "mrrauuu"...

... Jedno, jedyne "mrraaauuu" nic więceeeej...

Na wstępie, chciałbym serdecznie przeprosić mego kocura Mefisto, za to, że go publicznie od kryptogejów i tchórzliwych pierdoł wyzywałem, o oziębłość i dziwne skłonności podejrzewałem... Głowę swą popiołem posypię (jak tylko szluga skończę jarać), włosienicę przywdzieję, sandały i białe skarpetki na koncert metalowy włożę, groszek do nozdrza swego zapakuję, na pielgrzymkę... nie no bez przesady...

Oto Ona. Ta pierwsza, najważniejsza... To do Niej mój Mefisto na każdym spacerze trupta... To Jej właśnie przez okno wygląda i za Nią tęskno pomiaukuje... Pasuje do Mefisto, prawda?



Śliczna, czarna, zgrabna kicia - chudzinka/szkieletorek jak moja Lui Lu... Cóż, mamy z Mefisto podobne gusta :) W dzień radośnie kica po okolicy a nocą wygląda trochę bardziej diabolicznie...

Gdy przemyka po chaszczach łatwo Ją pomylić z jakimś innym nocnym zwierzęciem. Ja pierwszy raz wziąłem ją za kunę, których w okolicy nie brakuje...Do Niej nawet bardziej niż do Mefisto pasują słowa, które napisał Cormac McCarthy:

"Niżej w grotach upadłego światła sunie po bruku z kamienia na kamień kot, przypominający plamę płynnej czerni, jakby przyszytą do własnego gwałtownie odwróconego odbicia na ciemnej od deszczu ulicy i znikającą po chwili jako kot i kontrkot pośród spękanych murów"



Pierwsze zaloty były bardzo nieporadne, nacechowane z jednej strony fascynacją a z drugiej nieśmiałością i ostrożnością. Myślę, że wpływ na to miała też moja niepożądana, lecz z wiadomych względów, niezbędna obecność... Nieraz w ich oczach widziałem wyrzut "A idź rzesz stąd, upiecz placek, wystrugaj Pinokia, sprawdź czy ci akordeon nie przecieka i czy nie jest pełen węgorzy, albo coś"...



Zakochany Mefisto zapomina, by na początku spaceru obowiązkowo obejść swój teren, sprawdzić nowe krecie kopce, czy też obwąchać znane miejsca, a tym samym zebrać zapachowe newsy ze zwierzęcego świata... Cóż, miłość jak sraczka, myśleć o czymś innym niż obiekcie westchnień (rozwolnienia) nie pozwala...


Miejsce ich spotkań jest mało romantyczne, ale to teren bytowania Kici. Zresztą co mi tam się wypowiadać o romantyczności miejsc kocich randek...



Pamiętacie, jak prezentowałem Wam zestaw odgłosów paszczowych wydawanych przez Mefisto? Urządzane pod drzwiami głośne arie, którymi domaga się spaceru możecie sobie przypomnieć tutaj: Mefisto Pavarotti>>>. Odkąd poznał Kicię, nie chce usiedzieć już w domu, jego repertuar donośnych odgłosów znacznie się poszerzył, a żądania natychmiastowego spaceru stały się bardziej natarczywe - włącznie z samodzielnymi próbami otworzenia drzwi oraz niecierpliwym gryzieniem, gdy Lui zbytnio guzdra się z założeniem smyczy... Zresztą popatrzcie sami... 




Nie wiem, jak to będzie, gdy przyjdą posępne, słotne, jesienne dni lub zimowe mrozy... Ale póki co, lato miłości w pełni. Romans kwitnie, o czym będę Was na bieżąco informował...


Przy okazji nowego posta prezentuję dwa plakaty zrobione przez amyszkę, z zaprzyjaźnionego bloga "Art-kotki", które wpisują się idealnie w różne akcje na temat złego traktowania zwierząt. Plakaty są bardzo czytelne i świetnie nadają się do umieszczenia na stronie, blogu czy też na fb. Ja podpinam je do nowego działu "Akcje i apele".

Wiem, że ciężko dotrzeć do tych, których to przede wszystkim powinno zastanowić, ale może jak takie plakaty i akcje będą się często pojawiać w różnych miejscach - siłą rzeczy muszą gdzieś się tam opatrzeć - to i może podświadomość ludzików to zarejestruje i zakoduje. Amyszka zapowiedziała kolejne plakaty - ja również sukcesywnie będę umieszczał kolejne. Warto je upowszechniać, bo to temat nie jednorazowy, lecz niestety ciągle aktualny i smutno powszechny...

 



piątek, 10 sierpnia 2012

Bliskie spotkania...

Jak wiecie, codziennie z Mefisto urządzamy sobie dalsze lub bliższe spacery. Często podczas tych naszych przechadzek spotykamy inne zwierzaki. Pomijając te, na które można zapolować lub za nimi poganiać, jak latające motylki, pełzające jaszczurki, kopiące swe kopce krety czy przemykające chyłkiem kuny, najczęściej spotykamy przedstawicieli jego własnego kociego gatunku oraz te śliniące się i śmierdzące kuporoby i kupolizy. Dzięki tym spotkaniom, wychowywany samotnie Mefisto, stał się zdecydowanie mniej płochliwy i zarazem bardzo ciekawy spotykanych zwierząt.

Takie spotkania są dla mnie świetną obserwacją jak zachowują się zwierzęta w kontaktach między sobą, jak zawiązują przyjaźnie, wymieniają informacje, komunikują się, ale też jak reagują w sytuacji zagrożenia, jakie sygnały wtedy wysyłają, co można się dowiedzieć poprzez ich mowę ciała, itp. O społecznych zachowaniach kotów pisałem już przy okazji kocich bójek (tutaj>>>). To był opis teoretyczny, dziś moje praktyczne obserwacje ubarwione kilkoma zdjęciami. Choć tych kocich spotkań jest wiele, to nie zawsze udaje mi się zrobić zdjęcie - nie jest to łatwe trzymając kota na smyczy, wyciągać i ustawić aparat, zrobić dobre zdjęcie, przy okazji zachowując czujność i dbać o bezpieczeństwo swego pupila, przy np. gorących akcjach między zwierzętami. Prezentuję więc to co udało mi się sfotografować.




Psy. Mefisto traktuje je z właściwą prawdziwemu kocurowi pogardą, pełen godności spokojnie obserwuje te merdające ogonem dziwadła, czasem dla podkreślenia swej męskości nastroszy się, powarczy lub obfuka zbyt napastliwego delikwenta, który z wywieszonym jęzorem próbuje zaprzyjaźnić się naruszając przy tym bezpieczną strefę intymności (mam tak samo, gdy ktoś narusza mą przestrzeń powietrzną mam ochotę pizgnąć z dyńki), czasem w takich sytuacjach w ruch idą pazurki i psiak obrywa po nosie, po czym zdziwiony jojcząc chowa się za właściciela.

Mefisto z irokezem. Mową ciała pokazuje, że w razie czego stawi opór przeciwnikowi: grzbiet wygięty, ogon nastroszony, futro zjeżone (aby pokazać, że jest większy niż w rzeczywistości), ciało ustawione bokiem do przeciwnika...



Dowód na to jak bardzo rozwinięte są kocie zmysły. Widzicie gdzieś na tym zdjęciu psa, albo innego agresora? Ja też nie. Jednak węch i słuch kota nie myli się - już za chwilę zza jakiegoś zakrętu wyłoni się potencjalny wróg...


... czasem alarm jest przesadzony, a przyczłapuje takie śmieszne coś... 



...ale czujność rewolucyjną należy zachować... bo zamiast takiej pociesznej froterki możemy natrafić na myśliwskiego psa...


Gdy jednak jest możliwość konfrontacji z naprawdę dużym i agresywnym psem... nie ma co zgrywać chojraka... zdrowy rozsądek podpowiada, by dokonać taktycznego odwrotu na z góry upatrzone pozycje (nie nazwiemy tego przecież haniebną ucieczką, prawda?) - w tym przypadku wdrapać się na słup... 






Inne koty. Podejrzewałem, że zgodnie z zasadą terytorialności, ciekawski Mefisto wchodząc np. na teren królestwa innego kocura rozpęta tym samym bójkę. Tymczasem z okolicznymi kocurami dogaduje się świetnie, po wstępnym rytuale mającym na celu pokazanie, który z nich jest większym macho, dosyć szybko się zaprzyjaźniają. Poobwąchują się, poocierają pyszczkami, przycupną obok siebie, pomruczą. Bez bójek, bez agresji... Ot, kumpelskie spotkania...


Najlepszym kumplem Mefisto stał się rudy Maciuś. Tutaj widzimy pierwsze spotkanie. Mefisto  nie był przyzwyczajony do takich kontaktów i początkowo stroszył się i stresował. Tym bardziej, że rudasek wszedł na nasze terytorium i wydawał bardzo głośne i śmieszne dźwięki. 



To był dla Mefisto szok. Ale już sobie tak nie pozwala na samowolę. Uwielbia kontakty z innymi kocurami, ale gdy tylko któryś przekroczy granicę naszego podwórka to przegania intruza.  Spotkania tak, ale na neutralnym gruncie, a od naszego terytorium wara!



Teraz niemal codziennie spotykamy się z Maciusiem, odwiedzając jego rewir. Maciuś bardzo śmiesznie miauczy, ciągle gada do Mefisto, a gdy musimy wracać do domu głośno protestuje (potrafi się rozedrzeć żałośnie na całą ulicę). A tzw. "fachowcy" w swych publikacjach twierdzą, że miauczenie jest zarezerwowane tylko w kontaktach między kotem a ludźmi. Bzdura!  Niech oni zajmą się hodowlą patyczaków a nie takie dyrdymały wypisują. 



Maciuś to troszkę taka sierotka, przemieszcza się trochę jak naćpany i ciągle spotykają go jakieś niemiłe przypadki. Na zdjęciu widzicie "awarię" oka. Prawdopodobnie nabił się na bardzo ostry i cienki drut i już więcej na to oczko nie będzie widział, a co więcej konieczne jest raczej usunięcie tej gałki... Biedny Maciuś...




Kocice. Mefisto wykazywał jakąś taką nieśmiałość wobec kocich dam (w sumie w większości to żadne damy tylko zwykłe uliczne lafiryndy, ot co!). Fascynują go bardzo, ale jakoś trudniej przychodził mu bliższy kontakt. Obserwował je z daleka, coś tam żałośnie miauknął, zabierał się do romansu jak pies do jeża. Często znudzona oczekiwaniem na flirt kotka po prostu sobie odchodziła, wtedy Mefisto zrozpaczony zrywał się, biegł za nią jak szalony, płoszył ją tym samym, bo wygląda przy tym jakby chciał ją pożreć.

Potem w domu leży rozmarzony na legowisku, rozpacza, duma o niewykorzystanej szansie. Pierdoła jeden! Ileż to razy ludzie na ulicy słyszeli moje "Mefisto, ty geju! Z kocurami się macasz a do lafiryndy nie zagadasz?".

Ot nieśmiały jest, pierwsze kontakty z płcią przeciwną i dla ludzi są przecież krępujące - jak człowiek sobie przypomni swoje pierwsze "końskie" zaloty to dopiero jest śmiech... Ten niewydarzony Romeo z Sierocińca wyrobi się jeszcze, pewności nabierze, charakteru, w końcu to postawny i piękny amant...


Pierwsza, niespełniona miłość Mefisto. Niestety kilka dni po zrobieniu tego zdjęcia kocica zginęła pod kołami samochodu... To jest mój główny argument, by koty miejskie nie był samodzielnie wypuszczane z domów...



Druga miłość Mefisto. Również niespełniona. Kocica zafascynowana Mefisto, ale bardzo strachliwa, więc i amory tylko przez siatkę...



Nie myślcie, że Mefisto jest jakimś fajtłapą. O nie! W życiu tak jakoś jest, że swoje trzeba odczekać, czasem wycierpieć, gaf kilka zaliczyć, pomyłek i porażek doświadczyć, zanim trafi się na swoją drugą połówkę... Tym bardziej, że gdzieś tam na horyzoncie wreszcie w jego życiu pojawiła się Ona...



... ale o tym następnym razem...



czwartek, 9 sierpnia 2012

Post żenująco-winszujący...

Część winszująca...

Na blogu Ani z "Za moimi drzwiami" pojawił się wpis, enigmatycznie zatytułowany "Ostatnie dni z czwórką z przodu". Ileż to było domysłów co się za tym kryje. Niektórzy sugerowali, że Ania straci zęby i zostaną jej "systkie tsy", ja podejrzewałem jakąś operację piersi... Sprawę rozwikłała sama zainteresowana. Choć kobiety są bardzo wrażliwe na punkcie swego wieku (najpierw chcą być uważane za starsze, potem się odmładzają) i powszechnie uważa się, że nie wypada o tych sprawach rozmawiać, ale przestało to już być tajemnicą, więc i ja podam rozwiązanie tej zagwózdki... Ania w piątek będzie obchodzić pięćdziesiąte urodziny!!!

Gdy wszystko stało się jasne, pomyślałem, że skoro z pewnością dostanie cały wór życzeń od innych, to sprawię jej przyjemność trochę inaczej. I tak powstał obrazek okolicznościowy, dedykowany Ani, a na którym widnieją Jej zwierzaki, czyli Amisia, Kayron i Rufi, plus mój Mefisto na doczepkę, bo nie wyobrażam sobie imprezy bez niego...


Myślę, że była mile zaskoczona taką nietypową "niespodziewajką", skoro umieściła ten obrazek na swoim blogu (o, tutaj>>>), wraz z naszą mailową korespondencją na ten temat. A ja z rozpędu powtórzę to u siebie, bo jak sama Ania napisała: "(...)to właśnie należy robić z dobrymi wiadomościami i emocjami: dzielić się nimi" :)

1.
"...skoro już wiem, że nie powiększasz ani nie pomniejszasz biustu... i te ostatnie dni z czwórką z przodu to z metryki wynikają a nie ze stanika wyłażą... a że ogłosiłaś to publicznie, ale trochę enigmatycznie, że już zaraz, za chwileczkę, za momencik, ale jeszcze nie teraz... a że nie wiem dokładnie kiedy... więc, żeby nie przegapić... powstrzymać się nie mogłem i przygotowałem Ci takie coś z Twymi zwierzakami w roli głównej + Mefisto na krzywy ryj... W sumie to chciałem to bardziej dopracować i rozbudować, ale powstrzymać się już nie mogłem, więc wysyłam takie jakie jest... stworzone w środku nocy, pod wpływem impulsu, więc i od serca... Przemek".

2.
"Przemku! Jesteś absolutnie kochany, wyjątkowy, cudny i  niesamowicie zdolny! Gdybyś nie był taki stary, to mogłabym pewnie się w Tobie zakochać! Niestety musisz się zadowolić tym, że bardzo Cię lubię i że sprawiłeś mi taką miłą niespodziankę, że aż mam łzy wzruszenia w oczach (że to stworzone w środku nocy i że od serca...) i jakoś mi tak lekko i fajnie, a przecież już za parę dni, za dni parę, staną się ze mną te okropne rzeczy właściwe starym babom! Będę niewidoczna dla mężczyzn, będę miała to okropne na k... poty, duszności, ataki wściekłości, lub łez, brrr….. będę wykorzystywana, jako pomoc do wnuków przez dzieci, mąż mnie rzuci dla młodszej, będę miała głodową emeryturę i będę musiała zamknąć blog z powodu braku prądu:(( Urodziny mam w następny piątek, a teraz zastanowię się kiedy umieścić na blogu Twój wyjątkowy prezent! Jest już mój, więc nie masz, co oponować! Myślę, że umieszczę go w środę, lub w czwartek:) BARDZO CI DZIĘKUJĘ! Sprawiłeś mi tak wielką radość, że aż brak mi słów! AW".


Nie zapomnijcie złożyć Ani życzeń. Ruufiiiii!!! Polewaj!!!


Część żenująca...

Wieczorkiem wyszliśmy na spacer a Mefisto dziwnie skierował się w inną uliczkę niż zwykle. Jego kocie zmysły wiedziały, gdzie go prowadzić...

Na jakiejś posesji ujrzeliśmy przycupniętą pod krzaczkiem kotkę, zupełnie nam nie znaną z poprzednich spacerów. Mefisto dziarsko ruszył do przodu, rozpoczął rozkoszne miauczenie, zainteresowana kotka przedostała się przez siatkę, podeszła do mego nicponia i rozpoczęły się flirty...

...I wtedy... niespodziewanie... podczas tych rozkosznych chwil... mój Mefisto... zrzygał się tuż przed pyszczkiem swojej panny...

Brak mi słów... pozostaje chyba tylko zacytować Kukiza...

"A tak było cudownie przed chwilą. Piękne panie. Grzane wino. Piękne panie, a w środku ja. Wtedy nagle wyskoczył mi paw!"...


poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Na balkonie.


Nie mam balkonu... nie mam balkonu... do kroćset nie mam balkonu!!!! Jakimże to wspaniałym wynalazkiem jest balkon zrozumie tylko ten, kto jest go pozbawiony. Przekonał się też o tym Mefisto, dla którego (czy to lato czy zima) atrakcją na miarę "Animal Planet" był zwykły parapet i rozgrywające się za oknem sceny z udziałem ptaszków, ludzików, przejeżdżających samochodów czy bujających się na wietrze gałązek...





W przeciwieństwie do minstreli, zakochanych Romeo czy innych drących mordę do swych balkonowych lafirynd romantycznych fajfusów, my żałośnie zanucimy do obiektu, pod którym ci niewydarzeni lowelasi gardła swe zdzierają, a na którym wspomniane rozanielone dziewoje w chusteczki smarkają... Ekhmmm... raz... dwa.. trzy...

Balkonie,
Ten tylko docenić Cię zdoła,
kto Cię nigdy nie miał, więc woła:

"Szlachetny balkonie,
choćbyś był w betonie,
Jakimś Ty wynalazkiem cudnym,
nawet gdyś mały i brudny,
Tyś namiastką ogródka,
Dom bez Ciebie, jak bez pieska budka,

Kwiatki zasadzić, pranie rozwiesić,
szluga zapalić, słoneczkiem się cieszyć,
kotka wypuścić, co wygląda ptaszków na niebie,
tyle radości mielibyśmy z Ciebie,
gdyby idiota co ten dom budował,
Twoje istnienie w ogóle zaplanował!"

Ekhmmm.... tu oczekuję, braw i owacji na stojąco (bisy mile widziane)....


Wybraliśmy się na niedzielny obiadek do moich rodziców, którzy należą do tych szczęśliwców, których mieszkanie wyposażone jest w to architektoniczne cudo. Jak widać na zdjęciach Mefisto ze spokojem przyjmuje niełatwą wcale sztukę zakładania "chomąta" oraz podróż samochodem. Nic dziwnego, obie te czynności kojarzą mu się przecież już nie tylko z wizytą u weterynarza, ale przede wszystkim ciekawą wyprawą.


 

Po dotarciu na miejsce, Mefisto po obwąchaniu obcego jak do tej pory mieszkania i sprawdzeniu wszystkich zakamarków, od razu skierował się na balkon, kontemplując jego wielkość, funkcjonalność i rozpościerające się z niego widoczki.


Początkowo miałem troszkę obaw, czy ten mój świrek nie będzie próbował dokonać skoku z balkonu choćby w pogoni za jakimś ptaszkiem. Pałaszując nerwowo obiad, zachowywałem się trochę jak nadwrażliwa i nadopiekuńcza mamka, sprawdzając co rusz czy nie strzeliło mu coś do głowy bądź nasłuchując czy z balkonu nie dobiega niknący gdzieś dwa piętra niżej odgłos "Geeeeroniiii...miaaauuuu...".

A tym czasem słoneczko tak cudnie przygrzewało, że Mefisto po prostu wyłożył się w jego promieniach i najzwyklej w świecie uskuteczniał drzemkę...



A po powrocie... no cóż smutna mina Mefisto mówi wszystko... "Jak to kuźwa nie mamy balkonu????"...



sobota, 4 sierpnia 2012

Nie jestem śmieciem...

W przeciwieństwie do ostatniego KOTmiksu o Kocie i teściowej, dziś problem porzucania zwierząt jak najbardziej na poważnie. Poniższe plaKOTy przygotowałem jeszcze przed pobytem w szpitalu, tyle że z wiadomych przyczyn nie zdążyłem ich opublikować, jak też włączyć się w akcję "Nie wyrzucaj przyjaciela na wakacje" zorganizowaną przez twórcę marki Bazyl i Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami.

Uważam jednak, że problem jest aktualny praktycznie przez cały rok, a nie tylko w wakacje. Ludzie pod wpływem chwili czy kaprysu kupują zwierzaka jako prezent gwiazdkowy czy komunijny - często ich los jest własnie taki, jak sprezentowanej zabawki, która już się znudziła... Smutną prawdą natomiast jest, że szczególnie w sezonie urlopowym wielu ludzi chcąc gdzieś wyjechać na dłużej staje przed dylematem, co począć ze swymi zwierzętami. Pozbywa się ich jak niechcianej i niepotrzebnej rzeczy, wyrzucając na ulicę, wywożąc gdzieś na odludzie, przywiązując do drzew, wyrzucając z samochodów lub po prostu zabijając. Bezbronne, niewinne zwierzę, które jeszcze przed chwilą było najlepszym przyjacielem, staje się śmieciem, którego trzeba się pozbyć....

Mógłbym tu wylać wiele gorzkich słów, piać z oburzenia, obrzucić niewybrednymi wyzwiskami te ludzkie kreatury, ale nie znajduję odpowiednio dobitnych słów. O sumieniu, rozumie czy miłosierdziu też pisał nie będę w czasach, gdy beztroscy rodzice potrafią zostawić swoje własne dziecko na lotnisku i odlecieć na wakacje... Pozostawiam więc do obejrzenia, może też jeśli chcecie wykorzystania i rozpowszechnienia, swoje plaKOTY...



Poniżej prezentuję plakat akcji, o której wspominałem oraz związany z nią filmik, który pewnie już znacie:





środa, 1 sierpnia 2012

Kot a teściowa. KOTmiks wyjazdowy.

W dzisiejszym KOTmiksie wyruszymy za miasto...


Muszę w tym miejscu nakreślić kilka zdań wyjaśnienia.

1. KOT miks przedstawia oczywiście hipotetyczną i zupełnie dla mnie niemożliwą sytuację. Oczywistym jest, że nigdy nie wywiózłbym i nie pozostawił gdzieś w lesie Mefisto, a myśl pozbycia się kota nigdy by mi nie przyszła do głowy. Ci którzy tak postępują (a zdarza się to szczególnie często w wakacje) są godni jedynie pogardy i potępienia. KOTmiks miał ukazać przywiązanie kota do swego opiekuna nawet do tego najgorszego - nikt mi nie wmówi, że koty są na tyle indywidualistami, że nie kochają i nie tęsknią! Ci, którzy tak twierdzą (głównie psiarze) to dla mnie chomąta przepocone, ich ojcowie byli chomikami a ich matki śmierdzą skisłymi jagodami! KOTmiks mówi też o wyjątkowej orientacji kotów w przestrzeni, takim swoistym GPS-ie, który podobnie jak gołębie posiadają koty (parz choćby: Kot pocztowy).

2. Mimo różnych myśli w przeszłości, nigdy też nie zapakowałem do bagażnika owiniętą w dywanie eks-teściową i nie wywiozłem jej w odludne i dalekie miejsce... Nie udało mi się nigdy znaleźć tak obszernego a zarazem taniego dywanu...

3. Powyższy KOTmiks miał być początkowo zupełnie inny i mieć inną wymowę. Wpisując się w akcję "Nie jestem śmieciem" miał poruszać okropny temat bezdusznego pozbywania się zwierząt, szczególnie w wakacje, gdy ludzie wyjeżdżają na urlop i "nagle" ich czworonożny przyjaciel staje się przeszkodą. Wydaje mi się, że ten temat jest aktualny stale, nie tylko w sezonie urlopowym, więc prędzej czy później stworzę właściwy w serii "Mefisto - Koci Mściciel" - póki co przygotowałem dwa proste plaKOTy, które opublikuję i stosownie opiszę w następnym poście.

Na koniec informacje dla tych, których interesuje mój stan zdrowia. Wróciłem już do domu, zostałem wypisany ze szpitala wcześniej niż myślałem i chyba wcześniej niż powinienem być wypisany - praktycznie nazajutrz po zabiegu. Nie wiem, czy źle obliczono ilość przyjęć pacjentów co do ilości wolnych łóżek, czy szpital miał do wyrobienia jakąś normę, ale o świcie zarządzono masowe wypisywanie. Trochę to dziwne, bo większość z nas była średnio kumata po zabiegach, po wizycie lekarza kazano nam się pakować, a na nasze łóżka już dybali nowo przyjęci. Siedzieliśmy tacy zamotani, z opuchniętymi i krwawiącymi nosami na korytarzu - wyglądało to tak jakby doszło do zbiorowej bójki. Ten cały NFZ nazwałem Nazistowskimi Formacjami Zbrodniczymi, czyli germański najeźdźca znów gnębi polski naród, tym razem w służbie zdrowia...

Ja osobiście zniosłem bardzo dobrze zabieg, inni przespali cały dzień i noc po narkozie, potrzebowali środków nasennych lub przeciwbólowych, mamrotali coś bez sensu i ogólnie zachowywali się jak zombie, a mnie jakoś nosiło. Nie przespałem nocy, bo po salach rozlegało się okropne chrapanie (nic dziwnego, każdy miał w nosie świeże rany i tampony/bandaże). Nawet przyłapano mnie i zrugano podczas mojej wyprawy do Biedronki, w kapciach, opatrunkiem na twarzy i gustownej pidżamce - cholerny nałóg (papierosy)!. Dziś czuję się tylko trochę gorzej, kręci mi się w głowie, nie odespałem zabiegu i narkozy, jeść też za bardzo mi się nie chce, bo nie czuję zapachów a więc i smaku, gardło mam podrażnione przez rurę, którą tłoczyła tlen do płuc podczas zabiegu. Jest też bardzo upalnie i duszno, więc i jakieś takie zamroczenie a i gojenie gorzej przebiega (z nosa wciąż kapie krew). Choć to zdjęcie mocno chrystusowo-cierpiętnicze to da się przeżyć - nie mogę się tylko doczekać, gdy odetchnę wreszcie pełną piersią.

Rozczulanie się nad sobą zresztą i tak nie jest w moim stylu, a i nie mogę sobie na to pozwolić, bo mój bidny Mefisto wciąż jest chory. Lui Lu nie bardzo radziła sobie z podawaniem tabletki, o zrobieniu zastrzyku to wogóle nie było mowy. Stresowała się przy tym bidulka bardzo - uznałem  więc, że pod moją nieobecność lepiej już zapłacić weterynarzowi (mimo, że u nas kiszka finansowa straszliwa), by wykonał aplikację i iniekcję w tych dniach, niż by się męczyli i Mefisto i Lui. Dziś już sam pojechałem do weterynarza, obadaliśmy Mefisto, pęcherz powoli wraca do normy, sika już w miarę poprawnie, gorzej z kupką, liczymy że unormuje się to wkrótce, po antybiotyku, zastrzykach i witaminkach, które mu już sam będę podawał. Dobra wiadomość jest taka, że Mefisto utrzymuje stałą wagę oraz to co widzimy na USG jako dziwną masę nie powiększa się, a nawet lekko się zmniejszyło - cały czas zakładamy, że są to "tylko" powiększone węzły chłonne krezkowe a nie (tfu, tfu, odpukać, odpluć) jakiś nowotwór...

Na dzisiaj to tyle wieści, muszę się położyć na chwilę, bo złapałem karuzelę przed oczami. Mój Mefisto dzielnie asystował mi przy pisaniu tego posta, leżąc przede mną na biurku i wlepiając we mnie swe kochające i wierne oczęta...