Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książeczka zdrowia kota. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książeczka zdrowia kota. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 11 grudnia 2014

Bracia w niedoli

Prowadzić kociego bloga jest prosto. Koty, swymi charakterami, temperamentem i pomysłowością co dzień dostarczają tematów na nowe wpisy. Wolałbym jednak aby pewne sfery kociego życia nigdy nie musiały się tutaj pojawiać. To był ciężki rok, który nawet jeszcze się nie skończył i bogowie niejedyni wiedzą jakie niespodzianki jeszcze przyniesie. Tragiczna śmierć Morgana, choróbska i przypadłości M&M'sów, przypadek Piszczałka, którego uratowaliśmy z ulicy, podleczyliśmy, postawiliśmy na nogi a chichot losu zesłał mu nowotwór ucha, z którym walczymy ale ze względu na ryzyko nie zdecydowaliśmy się usunąć.

Koty wzięte z ulicy lub schroniska obarczone są złymi i często bolesnymi doświadczeniami swego dotychczasowego podłego życia, które w większości przypadków zapewniła im okrutna istota zwana człowiekiem. Ich przeszłość często jest nam niewiadoma tak samo jak ich stan zdrowia, przebyte choroby czy urazy. Łączy ich jedno, są to "pacjenci" podwyższonego ryzyka a przewlekłość nie leczonych wcześniej chorób często pozostawia w ich organizmie, narządach i systemie odpornościowym ślad w postaci narażenia na szybsze zachorowania, przeziębienia i infekcje. Przykładem takich pacjentów specjalnej troski są Piszczałek i Mefisto, których obu zabrałem wczoraj do weterynarza. Piszczałkowi wykonałem ponowne badania krwi, rtg klatki piersiowej i otoskopię uszek a Mefisto, no cóż, dopisuje kolejne rozdziały do swej wielkiej księgi chorób (patrz: M.E.F.I.S.T.O. - Miaucząca Encyklopedia Futrzakowych Schorzeń Treściwie Opisana >>>)...

Jakiś czas temu wyczułem na jego piersi guzek. Nie jestem panikarzem ale w przypadku tak doświadczonego przez choroby Mefisto każda nieprawidłowość jest niepokojąca - tym bardziej, że kilka miesięcy temu poddaliśmy go zabiegowi usunięcia guza z policzka, który w badaniu mikroskopowym wykazał zmianę nowotworową o charakterze raka przypodstawnokomórkowego (Mefisto po zabiegu 1 >>>, Mefisto po zabiegu 2 >>>, Wyniki badań >>>).

Ze względu na jego miejscową złośliwość spodziewałem się ewentualnego odnowienia guza w okolicach policzka ale liczyłem, że nawet do tego nie dojdzie. Pojawienie się guza na piersi włączyło w mojej głowie lampkę alarmową. Obserwowałem jego zmienną dynamikę - guz powiększał się, malał by znowu się powiększyć, zmieniała się jego twardość i kształt. Istniała jakaś szansa, że jest to "zwykły" tłuszczak ale mając na względzie dotychczasowe przypadki Mefisto nie chcieliśmy ryzykować i podjęliśmy się zabiegu.



Wczoraj usunięto Mefisto guzek skóry o wielkości 6x4 mm, homoechogenny z cechami zapalnymi. Podczas przygotowań do zabiegu weterynarz zauważył jeszcze dwa guzki... Drugi usunięty o wielkości 5x8 mm był umiejscowiony podpowięziowo w tkance podskórnej, homoechogenny, mocno hyperechogenny (jak tkanka chrzęstna). Trzeciego ze względu na niebezpieczne położenie nie dało się usunąć... Możemy więc tu już mówić o chorobie nowotworowej, która może się dalej rozwijać. Wysłałem wycinki guzków do Katedry Anatomii Patologicznej do Lublina ale na wyniki przyjdzie nam poczekać co najmniej miesiąc...





Mam troszkę "lepsze" wieści dotyczące Piszczałka. Z prawym uszkiem jest już prawie dobrze:

Ucho prawe z dnia 30.10.2014:

Ucho prawe z dnia 10.12.2014:

Na powyższym zdjęciu mamy już niemal czysty przewód słuchowy z widoczną błoną bębenkową i znajdującą się za nią kosteczką słuchową (młoteczek?).

Leczenie przynosi efekty a guz w lewym uszku zmniejszył się o połowę co widać na poniższym zestawieniu: 


Ucho lewe z dnia 30.10.2014:

Ucho lewe z dnia 10.12.2014:

Zdjęcie zostało wykonane przed czyszczeniem uszek - po oczyszczeniu guz wzbudził się i "napęczniał": 


Kontynuujemy więc leczenie "magiczną miksturą" mego weta by guz w lewym uszku zmniejszył się jeszcze bardziej a żeby go nie podrażniać nie będziemy go ruszać czy czyścic przez jakiś czas.

Wykonaliśmy też ponowne badanie rtg klatki piersiowej. Troszkę jakby się "przejaśnia" ale nadal występują zmiany na terenie płuc z przewagą nacieków śródmiąższowych (szczególnie w w płacie prawym) - zaś w lewym płacie płuc przewaga obszarów nadpowietrznych mogących dawać objawy astmy. Morfologia wykazała u Piszczałka wciąż podwyższone leukocyty ale i tak znaczny ich spadek od poprzedniego badania - u Mefisto zaś na odwrót, leukocyty są nieco poniżej normy.

W głowie mi się kręci od tego wszystkiego. Nie wiem co będzie dalej z moimi podopiecznymi, jak to się wszystko potoczy, jaki będzie skutek leczenia ich obu, co przyniosą wyniki kolejnych badań, jak to ogarnąć finansowo, jak to wszystko interpretować, jakie najlepsze kroki podjąć, z czym przyjdzie się jeszcze zmierzyć...


środa, 8 października 2014

Wroga inwazja w Tawernie

Po dzisiejszy wpisie będzie... Was swędzieć. Będziecie czuli jak coś po Was pełza i skacze. Wprawdzie nie ma zaimplementowanych opcji rozszerzających doznania płynące z czytania bloga o zapachy, dotyk, czucie, smaki ale nasza psychika sama podsunie nam te bodźce.

Od dwóch tygodni prowadzimy nierówną walkę z przeważającą siłą wroga. Wprawdzie dysponujemy nowoczesną bronią chemiczną ale nieprzyjaciel zaskakuje nas swą liczebnością, sprytem i mobilnością, rozbudowaną siecią tajnych kryjówek, które wciąż dostarczają nowe posiłki zastępujące ich martwych towarzyszy a w miejsce systematycznie likwidowanych kryjówek pojawiają się następne jeszcze lepiej ukryte i trudniejsze do wytropienia.

Wróg jest sprytny i podstępny. Przez długi czas, cichaczem, bez rozgłosu, niczym duch wysyłał na terytorium naszej Tawerny pojedyncze oddziały dywersyjne, tworzył tajne komórki, formował zdradzieckie piąte kolumny, rozlokowywał oddziały, prowadził akcje dezinformujące. Zanim się zorientowaliśmy i przystąpiliśmy do obrony,  nieprzyjaciel opanował większość terytorium naszej Tawerny.

Stoimy w obliczu zmasowanej inwazji pcheł i ich parszywego pomiotu. Prowadzimy zarówno walkę obronną jak i agresywną mającą na celu nie wyparcie lecz całkowite unicestwienie wroga.

Skąd wzięły się u nas pchły?

Początkowo stawiałem na to, że zostały przyniesione przeze mnie od jakiegoś bezdomnego kota, którego dokarmiam lub ze spaceru z moimi kotami od jakiegoś zaprzyjaźnionego kota lub psa, które spotykamy podczas naszych wędrówek. Ale ze względu na dużą ilość pcheł oraz znalezionych w mieszkaniu jaj, larw i ich wylinek oraz poczwarek, które kryły się w szczelinach między panelami podłogowymi i na legowiskach kotów możliwe jest, że pchły pojawiły się wraz z Moirą tylko wcześniej tego nie zauważyłem.

Jak mogło dojść aż do takiej inwazji?

Moje koty, mimo że raczej krótkowłose są wyczesywane bardzo często (mniej więcej co dwa-trzy dni). Nabrałem tego nawyku by nie tylko pozbyć się martwego i wypadającego owłosienia ale czas ich czesania jest bardzo dobrą okazją by sprawdzić czy nasze koty nie mają jakichś pasożytów, sprawdzić stan skóry i czy nie występują na niej jakieś niepokojące zmiany. Zaglądam wtedy też do uszek, sprawdzam uzębienie, oczka i nosek. Jak widać, nawet tak częsty i dokładny przegląd nie uchronił nas przed taką inwazją.

Mefisto jeszcze we wrześniu był codziennie oglądany przeze mnie jeszcze dokładniej - niemal jak przez lupę ze względu na pojawiające się rany i rozdrapania.Jest prawdopodobne, że niedawna alergia nie była alergią pokarmową spowodowaną podkradaniem przez Mefisto karmy przeznaczonej dla Moiry ale świąd był wywołany uczuleniem na pchły.


Pchły atakują kota wtedy, kiedy są głodne. Z tego właśnie względu trudno jest je zobaczyć na naszym zwierzęciu w przypadku niewielkiej inwazji. Ich obecność można wykryć przez znalezienie ich odchodów, pod postacią czarnych lub brunatnych ziarenek przyczepionych do skóry i sierści. Pojawiające się na wannie i umywalce krwiste plamy okazały się pchlimi odchodami - była to po prostu przetrawiona kocia krew, która w kontakcie z wodą z postaci czarnych ziarenek rozpłynęła się w krwistą plamkę.

Walkę z pchłami rozpoczęliśmy od spryskania naszych kotów środkiem w sprayu, odkurzenia całego mieszkania, wymycia podłóg, wyprania pościeli, kocyków i legowisk. Spray zabił lub sparaliżował mnóstwo dorosłych osobników, których truchła znajdowaliśmy przez kolejny tydzień w mieszkaniu. Wiele z pcheł uciekało przed działaniem sprayu w okolice głowy, uszek, pyszczka i oczek gdzie łatwiej było je dopaść i unicestwić. Niestety mimo dokładnego sprzątania, mycia, prania i zaglądania z nożykiem (do rozgniatania) w każdy kąt i szparę w celu zniszczenia jakiejkolwiek formy ich bytności - pojawił się nowy pchli pomiot, bardzo malutki lecz niezwykle żwawy, który jeszcze trudniej dostrzec, złapać i zniszczyć. 

To będzie długotrwała wojna, więc póki co przedstawiam Wam to czego się o pchłach dowiedziałem.

Pchła kocia (Ctenocephalides felis) – owad z rodziny Pulicidae. Pasożyt zewnętrzny kota.

Samiec osiąga wielkość 1,5 mm długości, samica jest większa i mierzy 2,5- 3,2 mm długości. Budowa bardzo podobna do pchły psiej z tym że głowa jest bardziej wydłużona a stosunek długości do szerokości głowy wynosi 2:1. Różnią się dodatkowo długością grzebyków (ctenidium) na policzkach, które u pchły kociej są dłuższe.

Pchły roznoszą bakterie chorobotwórcze, m.in.:
- mycoplasma - powodujące niedokrwistość ze stanami gorączkowymi,
- bartonella - wywołujące u ludzi chorobę kociego pazura,
- rickettsia - wywołujące ostre stany gorączkowe, wysypkę, wymioty.

Powodują alergiczne pchle zapalenie skóry (APZS) wywołujące objawy świądu, intensywnego podrażnienia skóry co może prowadzić do łysienia plackowatego ale również różnych infekcji i grzybic.

Odpowiedzialne są również za przenoszenie psich tasiemców, dla których koty są żywicielami pośrednimi.

Mogą być powodem znacznej utraty krwi i anemii przy dużej inwazji prowadząc nawet do śmierci zwierzęcia.




Pchły mogą występować na kocie przez cały rok - przy czym szczyt ich występowania przypada na okres od lata do jesieni.

Dorosła pchła bytuje na kocie przez cały czas praktycznie go nie opuszczając. W ciągu doby pochłania 20 razy więcej krwi niż sama waży.

Pchła może cały rok czekać w bezruchu, by na odgłos ludzkich (albo psich) kroków natychmiast wyrwać się z odrętwienia i wskoczyć na swoją nową, żywą spiżarnię.

Dorosłe pchły, mimo że pochodzą z jaj złożonych w jednym czasie, nie opuszczają swoich kokonów wszystkie na raz.

Pchła kocia pozostaje dożywotnio wierna swojemu żywicielowi.

95% pcheł (jaja,stadia larwalne,poczwarki) jest obecna w środowisku (domu),a tylko 5% znajduje się na przebywających w nim zwierzętach.

Dzięki temu, że ich "mięśnie" zawierają niezwykle sprężystą substancję zwaną rezyliną, potrafią wykonać aż 30 tysięcy skoków bez przerwy. A każdy skok można przyrównać do skoku człowieka na wysokość wieży Eiffla z przyspieszeniem rzędu 140 G, czyli 50 razy większym niż ma rakieta kosmiczna.



Dorosła samica pchły musi ssać krew, zanim będzie mogła się rozmnażać. Jaja pcheł nie przyklejają się do włosów i spadają na ziemię, gdzie odbywa się ich rozwój, dlatego u zwierząt zauważalne są jedynie dorosłe formy tych owadów.

Jaja pcheł mają wygląd maleńkich, połyskujących, białych kulek i często można znaleźć je na parapetach, krzesłach i wszędzie tam, gdzie przebywały zapchlone psy czy koty. 

Larwy wylęgające się z jaj przypominają maleńkie gąsieniczki, można je rozpoznać po obecności dwóch wystających z tyłu wyrośli i szczecinkach odbytowych. Pchły w tej postaci unikają suchych i jasnych miejsc, przebywają w różnego rodzaju szczelinach lub pod dywanami, gdzie przechodzą w stadium poczwarki

Postać dorosła przed opuszczeniem kokonu jest bardzo odporna na niską wilgotność oraz temperaturę, i pozostaje w nim tak długo, aż ruch powietrza, ciepło i dwutlenek węgla dadzą znać o obecności potencjalnego żywiciela.


W najbliższym otoczeniu zwierzęcia pchła przechodzi w czasie 3-4 tygodni pełny cykl życiowy (od jaja do postaci dorosłego owada).

Zapłodnione samice po napiciu się krwi składają jaja. Dziennie około 15 sztuk. Jaja mają kształt elipsoidalny, są barwy białawej.

Po 2-8 dniach wykluwają się larwy, które są beznogie, posiadają aparat gębowy typu gryzącego i poruszają się ruchem robakowatym. Odżywiają się ekskrementami i resztkami organicznymi. Stadium larwalne trwa 7-18 dni.

Stadium poczwarki zaś 2- 14 dni. Po dwukrotnym linieniu następuje przepoczwarczenie w imago w luźnym oprzędzie zmieszanym z ziarnami kurzu.


Głównym problemem w zwalczaniu populacji pchły domowej są oporne poczwarki. Mogą one leżeć uśpione przez wiele miesięcy i umożliwiają wykluwanie się żywych, dorosłych pcheł nawet wtedy, gdy wszystkie inne jaja, larwy i osobniki dorosłe zostały zabite. Z tego powodu bardzo ważnym elementem walki z pchłami jest ich eliminacja ze środowiska, w którym przebywają nasze zwierzęta.

Walka trwa nadal. Codziennie powtarzamy ten sam rytuał: odkurzanie, mycie, pranie, dokładny przegląd kotów. Czekamy na możliwość drugiego oprysku kotów (ze względu na ich zdrowie musi upłynąć odpowiedni okres między opryskami) ale prawdopodobnie konieczne będzie zastosowanie silnego środka, który wyeliminuje jaja, larwy i poczwarki w mieszkaniu. 


Jak walczymy z pchlą inwazją?

29.09.2014 Użyliśmy środka Fiprex w sprayu, który jest przeznaczony do zwalczania kleszczy, pcheł i wszy u psów i kotów. Substancją czynną zawartą w środku jest fipronil – insektycyd i akarycyd, łączący wysoką skuteczność w eliminowaniu kleszczy i pcheł z niską toksycznością dla zwierzęcia i jego otoczenia a przede wszystkim dla człowieka.

Preparat eliminuje większość kleszczy wgryzionych w skórę czworonoga w ciągu 24-48 godzin od zaaplikowania, natomiast w stosunku do pcheł obecnych i wgryzionych w skórę – działają praktycznie natychmiastowo - zabijając je. Fiprex tworzy na skórze zwierzęcia warstwę ochronną skutecznie zabezpieczając przed ponowną inwazją kleszczy do 4 tygodni oraz przed ponowną inwazją pcheł do 8 tygodni.

Preparat stosuje się w dawce 1,5 do 3, 0 ml na 1 kg m.c. – tj. 7, 5 – 15 mg fipronilu/kg m.c., co odpowiada 3-6 naciśnięć pompki dozownika (doza 0,5 ml) butelki 100 ml na 1 kg m.c. oraz 1-2 naciśnięć pompki dozownika (doza 1,5 ml) butelki 250 ml na 1 kg m.c.

Preparat należy podawać z zachowaniem minimum 4-tygodniowych odstępów pomiędzy kolejnymi aplikacjami.

Doza rozpylacza 0,5 ml --> w przypadku Moiry 8 dawek a Mefisto i Morfeusza około 25-30 dawek 0,5 ml.

8.10.2014 W związku z tym, że oprócz dorosłych pcheł na kotach  znaleziono na terenie mieszkania inne stadia rozwojowe pcheł (jaja, larwy, poczwarki) konieczne było oczyszczenie całego domu aby zabezpieczyć przed kolejną inwazją. Użyliśmy Ani Medica Flee Spray 3 w 1- preparat do zwalczania pcheł, roztoczy i alergenów w otoczeniu człowieka i zwierząt.

Ani Medica Flee Spray to 0,4% roztwór Dimeticonu - działa jako lepka pułapka na wszystkich etapach rozwoju pchły i roztocza kurzu domowego.

Dorosłe pchły są unieruchomione w ciągu 3 minut. Larwy po 10 minutach. Poczwarki, mimo dalszego rozwoju tracą możliwość wyklucia się i tym samym cykl życiowy zostaje przerwany. Efekt zlepienia utrzymuje się do 6 dni na powierzchni spryskanego dywanu, na wszystkich stadiach rozwojowych. Otoczenie spryskanego miejsca pozostaje wolne od pcheł na około 9 tygodni. Alergeny roztocza kurzu domowego są również przez ten czas skutecznie zwalczane.

Produkt nie jest wchłaniany przez skórę i nie jest toksyczny dla innych zwierząt. Może być stosowany w środowisku, w którym bytują gady i ryby. Jest całkowicie bezpieczny dla zwierząt domowych ale nie należy stosować go bezpośrednio na skórę zwierząt. Może być używany swobodnie w całym domu nawet jeśli przebywają tam na stałe dzieci i kobiety w ciąży.

Sposób użycia: Preparat należy stosować w bezpośrednim otoczeniu człowieka i zwierząt w miejscach predysponowanych do występowania pcheł i roztoczy ( dywany, posłania dla zwierząt, zasłonki, meble tapicerowane). Preparat należy stosować z odległości 40 cm spryskując metr kwadratowy powierzchni około 10 sekund. Preparat wysycha całkowicie w ciągu kilkunastu minut w zależności od spryskanej powierzchni.

Posiadam mieszkanie około 55 metrowe i według informacji o produkcie pojemność pojemnika powinna wystarczyć co najmniej na jeden pełen oprysk mieszkania. Niestety, zawartość pojemnika skończyła się po opryskaniu zaledwie jednego małego pokoju o wymiarach 2,5 na 3,5 metra. Przed przystąpieniem do spryskania pomieszczenia dokładnie zapoznałem się z instrukcją na opakowaniu oraz dodatkową ulotką a ponadto z informacjami, które znalazłem na stronach internetowych (w tym na stronie producenta)a wszystkie czynności wykonałem dokładnie z zaleceniami producenta.

Środek Flee jest dosyć drogi (zapłaciłem za niego 90 zł), nie mogę pozwolić sobie na zakup kolejnego pojemnika a nie ukrywam, że czas nagli ze względu na występującą w moim domu inwazję pcheł. Złożyłem więc reklamację i czekam na rozpatrzenie.

21.10.2014 Ponowne spryskanie kotów - tym razem Frontline w sprayu. 3 do 6 ml preparatu na kg masy ciała, co odpowiada 2 do 4 naciśnięciom pompki dozownika w przypadku flakonów 250 ml.

28.10.2014 Wytoczyliśmy kolejne działo w walce z wrogą inwazją. Tabletki: Beaphar Diagnos Vlooien Anti-conceptie, które wprawdzie nie zabijają pcheł ale zapobiegają produkcji jaj w rezultacie prowadzać do przerwania cyklu życiowego pcheł. Tabletki nie są dostępne w Polsce a otrzymaliśmy je od Amyszki za co serdecznie dziękujemy. Tabletki będziemy podawać co miesiąc aby uzyskać pewność, że inwazja zostanie opanowana. PS Uwzględniono naszą reklamację i firma AniMedica przesłała nam nowy pojemnik Flee Spray do zastosowania w pomieszczeniach.


wtorek, 14 lutego 2012

M.E.F.I.S.T.O. (Miaucząca Encyklopedia Farmakoterapii Schorzeń Treściwie Opisana)

Mefisto obdarzony został chyba jakąś mesjanistyczną, aczkolwiek niewyjaśnioną, misją dziejową lub też postanowił zostać chodzącą encyklopedią chorób, schorzeń i dolegliwości wszelakich, albo egzemplarzem pokazowym o etykietce "Miałem je wszystkie!" (mowa o chorobach oczywiście). Odkąd przygarnęliśmy go ze schroniska poddawany jest nieustannemu leczeniu na różnorakie przypałości. Część udało się wyeliminować, po niektórych nastąpiły powikłania, kolejne badania wykazują poprawę stanu zdrowia w jakimś przypadku, by ujawnić coś nowego. Gdyby nie to, że Mefisto nie potrafi mówić a do tego nie jest fałszywcem jakimi bywają ludzie, można by go uznać za hipochondryka ("tu mnie boli, tam mi strzyka, panie doktorze"). Badania, zastrzyki, lekarstwa... i tak wkółko. Co mu troszkę odrośnie sierść na łapkach lub brzuszku, to znów trzeba golić, celem pobrania krwi lub zrobienia usg.... Serial, lub bardziej reality show, pt. "Dr. Schwintuch (czyli ja) i jego domowy koci szpital" trwa...

Większość tego co przeszliśmy razem z Mefisto opisałem w dziale "karta pacjenta", możecie się tam zapoznać co i czym go leczyliśmy przez ostatnie miesiące. Tego nie da się nawet w skrócie wypisać. Ze schroniska przybył z kocim katarem, zapaleniem spojówek i ucha zewnętrznego, świerzbowcem usznym. Towarzyszyły temu wydzielina w uszach, ropiejące oczka, łupież, widoczne odchody pchle, ogólny stan zapalny, biegunka, wychudzenie.

Krótko mówiąc, było z nim bardzo źle. Na tyle, że nawet w "dokumentacji" medycznej, którą udało nam się wyprosić ze schroniska, tamtejszy weterynarz zapisał: "rokowania niepewne", co w praktyce oznaczało, że szanse na przeżycie miał niewielkie.

Koci katar u Mefisto przybrał formę przewlekłą i nastąpiły powikłania, których efektem są trwające do dziś problemy z płucami (przewlekłe zmiany zapalne w oskrzelach i płucach), które powodują duszności i kaszel. Do tego doszły problemy z pęcherzem moczowym, kłopoty z wypróżnianiem się, co znów doprowadziło do braku apetytu.

Tak więc od kilku miesięcy Mefisto dręczony jest różnymi badaniami (morfologie, usg, rtg), kłuty zastrzykami i faszerowany kolejnymi specyfikami. Jesli dodamy do tego kastrację, testy na kocią białaczkę FeLV i kociego hiva FIV (na szczęście wynik ujemny), szczepienia przeciwko panleukopeni , zakażeniom wywoływanym przez kalciwirus kotów oraz herpeswirus kotów typ I (koci katar), leki i zastrzyki przeciwzapalne, przeciwgorączkowe i przeciwbólowe, inhalacja czy choćby odrobaczanie, to dopiero uświadamia ile przecierpiał w tak krótkim czasie (zaledwie cztery miesiące).


Gdyby to był koniec problemów, ale gdzież tam. Nadal brak apetytu, kłopoty z wypróżnianiem się (Mefisto często przykuca w kuwecie, ale nic nie udaje mu się zrobić, lub żałośnie miauczy, po raz pierwszy też kilka razy zwymiotował). Obecnie jako uzupełnienie diety otrzymuje tabletki witaminowo-aminokwasowe z wyciągiem wątrobowym (ma już tego dość, więc rozkruszając tabletki, robię zawiesinę rozpuszczoną w wodzie i delikatnie podaję mu strzykawką do pyszczka).

Przechodzi też 3-tygodniowe faszerowanie tabletkami, które mają pobudzić u niego apetyt - kuracja tabletkami zawierającymi mianserynę, która choć zawarta w lekach psychotropowych w leczeniu depresji, wykazuje też działanie oreksjogenne (zwiększające apetyt), uspokajające, poprawiające jakość snu, przeciwwymiotne, przeciwlękowe. Zaobserwowałem, że prowadzą u Mefisto do pewnych zaburzeń emocjonalnych - w rezultacie mogę więc mieć sytego lecz psychopatycznego kota... To co zauważyłem: stopniowy wzrost apetytu (choć póki co szału nie ma), ale też zaburzenia w zachowaniu Mefisto (zmienne nastroje, "zawiesza się", miauczy bez celu, czasem niespodziewanie włącza mu się delikatny "agresor", jest mniej aktywny i skory do zabawy) oraz wyraźne obniżenie ciepłoty ciała (Mefisto śpi teraz całymi dniami albo zagrzebany głęboko pod kołdrą i kocami, albo na kaloryferze dopóki nie zacznie go parzyć grzejnik).

Najgorsze jednak, że w okolicy doogonowej nerki usg wykazało dziwne masy wielkości 2x3 cm (na szczęście same same nerki są o prawidłowej echostrukturze). Jest obawa, że konieczne będzie chirurgiczne "otworzenie" Mefisto...

Nie chcę powtórki z nieodżałowanego Baldricka, choć to zupełnie inna przypałość... Pragnę, by Mefisto dożył sędziwego wieku, szczęśliwy i wspaniały taki jakim jest...

Sagi z choróbskami cdn(iestety) pewnie niedługo nastąpi....



Oprócz przejrzenia "karty pacjenta" możecie poczytać na tym blogu jeszcze dokładniej o:

Kocim katarze (na przykładzie Mefisto) >>>
Jak samemu zrobić inhalator >>>
Przewlekłej niewydolności nerek (na przykładzie Baldricka) >>>


środa, 18 stycznia 2012

Inhalator

Leczenie Mefisto to niekończąca się historia. Przez ostatnie miesiące wyleczyliśmy, podleczyliśmy i wyeliminowaliśmy większość przypadłości, których nabawił się w schronisku dla bezdomnych zwierząt. Mefisto jest pod stałą kontrolą weterynaryjną, przechodzi kolejne badania, testy. Poza tym, że to wszystko obiąża znacznie nasz skromny domowy budżet, to jesteśmy już poprostu zmęczeni.

Wizyty u weterynarza, mimo że to bardzo przyjazny i rzetelny fachowiec, nie należą do przyjemności: aplikowanie kolejnych medykamentów, kolejne golenie łapek celem pobrania krwi, wywracanie na różne strony, by zrobić zdjęcia rtg, itd. itp. - nic dziwnego, że Mefisto też ma dość. Gdy ściągam z szafy transporter, Mefisto już wie co go czeka i jak strzała pędzi, by skryć się w jakimś bezpiecznym miejscu. Nie ukrywam, że ten fakt wykorzystuję czasem, gdy Mefisto natarczywie i głośno urządza śpiewy pod drzwiami - pozoruję wtedy, że wyciągam transporter i mam na jakiś czas spokój.

Zastanawiam się czasem jak postrzega mnie mój Mefisto. Z jednej strony to glównie ja się nim opiekuję, majstruję mu jakieś zabawki, zapewniam rozrywkę, karmię i rozpieszczam. Z drugiej zaś strony mogę jawić mu się jako kat i dręczyciel, aplikując mu tabletki, zastrzyki, zakraplając oczka czy zapuszczając mazidłami uszka. Czasem kocur ucieka lub kuli się zalękniony, gdy widzi mnie zbliżającego się z jakimś "narzędziem tortur" w ręce. No cóż, taka niewdzięczna rola.

Choć Mefisto wydobrzał, nabrał ciała i jest pięknym kocurem to niestety powikłania po choróbskach sprawiły, że ma bardzo słabe płucka. Prawdopodobnie z tym problemem (przewlekłe zapalne/pozapalne zmiany w oskrzelach i płucach) będziemy walczyć jeszcze długo, być może już zawsze. Mefisto dusi się czasem i kaszle jak przy astmie. Stąd jestem zmuszony poddawać go kolejnej kuracji. Tym razem inhalować specyfikiem, który ma za zadanie pobudzić i wzmocnić jego płucka.

Istnieją "profesjonalne" inhalatory dla kotów, ale niedość że trudno dostępne, to są bardzo drogie, a ich wygląd i konstrukcja nie do końca jest przemyślana - są zbyt duże, niewygodne i odstraszają już i tak zestresowanego kota. Stworzyłem więc własnego wynalazka: pojemnik z lekiem do doustnego stosowania wziewnego połączyłem z plastikowym pojemnikiem (może być okrągły pojemnik po sałatce), wycinając odpowiedni otwór i uszczelniając taśmą.


Nie jest to przyjemne dla kota, dlatego po kilku niezbyt miłych próbach, czekam na odpowiedni moment, gdy Mefisto jest zrelaksowany, nie przenoszę go jak na powyższym filmiku w jakieś specjalne miejsce, tylko łagodnie głaszcząc i przemawiając aplikuję mu dawkę np. gdy sobie spokojnie leży na łóżku. Ważne jest też, by nie psikać kotu prosto w pyszczek: raz, że kot się wystraszy a dwa, dawka pod ciśnieniem pryska mu prosto w oczka. Przed przyłożeniem "aparatu" do pyszczka, zakrywam pojemnik dłonią, pryskam, preparat rozchodzi się po pojemniku w łagodną mgiełkę, którą potem w miarę spokojnie Mefisto sobie wdycha.

Płucka Mefisto:

29.10.2011


25.11.2011



poniedziałek, 5 grudnia 2011

Koci katar

Heweliusza, bo tak miał pierwotnie na imię Mefisto, przygarnęliśmy ze schroniska dla bezdomnych zwierząt w dniu 20.10.2011 r. (umowa adopcyjna datowana na dwa dni wcześniej).

Nie wiemy, co się wydarzyło w schronisku, bo gdy go tam pierwszy raz oglądaliśmy, wyglądał na zdrowego kotka. Owszem, był trochę wychudzony, ale poza tym wyglądał raczej dobrze. Gdy zecydowaliśmy się na adopcję, obiecano nam, że zostanie wykastrowany i za kilka dni będziemy mogli go odebrać. Dostarczono go nam dopiero po trzech tygodniach i szczerze mówiąc, w pierwszej chwili miałem wątpliwości, czy jest to ten sam kot, którego widzieliśmy w schronisku.

Trafił do nas jeszcze bardziej wychudzony, potargany, z ropiejącymi uszkami, niemal całkowicie zamkniętymi oczami z powodu zapalenia spojówek i cieknącej ropy, wygolonymi łatkami na przednich łapkach, brudnej i niemile pachnącej sierści. Wyglądał jakbyśmy go wzięli prosto z ulicy lub śmietnika. Oczywiście, natychmiast popędziliśmy do weterynarza i rozpoczęliśmy leczenie.

PAŹDZIERNIK/LISTOPAD 2011:

Pierwsza wizyta przyniosła spodziewaną diagnozę: koci katar, zapalenie spojówek i ucha zewnętrznego, kóre mogło być wywołane przez grzyby, pasożyty i bakterie. Nauczyłem się robić samodzielnie przepisane przez weterynarza zastrzyki oraz zakraplać oczy. Stosowaliśmy Betamox i Inmodulen (zastrzyki podskórne przez tydzień, co dwa dni, jeden z nich dosyć bolesny), a do oczek Ateortin (3 razy dziennie). Ponoć w schronisku otrzymywał Oridermyl, ale wszystkie informacje ze schroniska można opatrzeć etykietą "ponoć".

Nasze zabiegi przyniosły dosyć szybko efekty, pierwsze zagrożenie zostało zażegnane, a kocurek w naszym, czyli już swoim, nowym domu, dobrze odżywiony i otoczony opieką, zaczął powoli dochodzić do siebie, przybierać na wadze, jego futerko zaczęło odzyskiwać swój blask i miękkość.

Mimo, że przestały ropieć, to jego oczka wciąż jednak pozostawały szkliste i wrażliwe na światło, a w uszkach wciąż gromadziła się ciemna wydzielina. Postanowiliśmy przeprowadzić bardziej szczegółowe badania, z których wyszło, że choroby, kórych nabawił się w schronisku mają cięższy i bardziej przewlekły charakter niż się wydawało.

Morfologia krwi oraz RTG (29.10.2011 i 25.11.2011) wykazały:
przewlekły koci katar,
świerzbowiec uszny,
zapalenie zewnętrznego przewodu słuchowego lewego,
średniego stopnia przewlekłe zmiany zapalne płuc z odczynem śródmiąższowym płuc (lewe i prawe płaty dogłowowe i doogonowe),
co było wynikiem powikłania infekcji kataru kociego.

Zalecenia: uszy (kontrola i krople w lecznicy (przez sześć tygodni), odrobaczanie (3 x Advocat co 2 miesiące),

GRUDZIEŃ 2011:

Alleluja, po półtoramiesięcznym miesięcznym nagabywaniu, otrzymaliśmy wreszcie kartę informacyjną Mefisto od weterynarza współpracującego ze schroniskiem (5.12.2011). Podaję więc uzupełniające informacje:

5.10.2011, badanie + labolatorium: kastracja, testy na FeLV i FIV (wynik ujemny). Objawy: wydzielina w uszach, łupież, widoczne odchody pchle, morfologia - podwyższone leukocyty świadczące o stanie zapalnym. Rokowanie: niepewne (????) - W przypadku Baldricka orzeczono rokowania jako wątpliwe, co zwiastowało jego rychły zgon, a "niepewne"? Cóż to do kroćset znaczy "niepewne"? Myślę, że nasz lekarz prowadzący nam to wyjaśni i mam nadzieję rozwieje obawy, które wkradły się po tym wpisie...





Notka:
KOCI KATAR

Koci katar to zespół kilku chorób m.in. zapalenia jamy nosowej, odcinków górnych dróg oddechowych, spojówek i jamy ustnej. Najważniejsze dwie choroby składające się na zespół kociego kataru, to zakaźne zapalenie jamy nosowej, wywoływane przez herpeswirus kotów typ 1 i kalciwiroza wywoływana przez kalciwirus kotów. Infekcja najczęściej ma przebieg złożony, oprócz dwóch podstawowych schorzeń dołączają zakażenia różnymi bakteriami i zarazkami. Koci katar nie stanowi jednak zagrożenia dla ludzi.

Nosicielami zarazków są koty. Mogą one zarażać do 3 miesięcy od ustąpienia objawów choroby. Mogą też być bezobjawowymi nosicielami przez całe życie. Zarazki znajdują się w wydzielinach z nosa, gardła i worków spojówkowych, a także w kale i moczu. Do zakażenia kocim katarem może dochodzić bezpośrednio: poprzez kichanie i zlizywanie wydzielin, lub pośrednio - poprzez wspólne kuwety, klatki, miski, ręce właścicieli.

Przy zarażeniu herpeswirusem (FHV-1) kot staje się osowiały, mniej je, ma lekką gorączkę, kicha, z worków spojówkowych wypływa płyn surowiczy. Zwierzę albo ma zmieniony głos, albo niechętnie miauczy bądź wręcz zupełnie traci głos. W miarę nasilania się objawów oczy zalepiają się ropą, skóra pod nosem staje się zmacerowana. Przy gorączce kot się odwadnia co powoduje zgęstnienie wydzieliny. Powoduje to problemy z oddychaniem, charakterystyczną "sapkę". Objawy zazwyczaj ustępują po 10-20 dniach. W przypadku ostrego przebiegu choroby zmiany chorobowe obejmują małżowiny nosowe, jamę ustną, tchawicę, gardło i płuca. Zwierzę przestaje jeść, ma coraz większe problemy z oddychaniem, cierpi na światłowstręt. Zdarza się, że pojawiają się owrzodzenia na języku, zapalenie rogówki, infekcje skóry, a nawet powikłania nerwowe. Po takim przebiegu choroby, mogą pozostać przewlekłe jamy nosowe, a owrzodzenia bardzo długo się goją.

Objawy przy zakażeniu kalciwirusem (FCV) są bardzo podobne. Kot kicha i pojawia się wypływ surowiczy z worków spojówkowych. W przypadku powikłań pojawia się ropny wypływ z nosa i oczu (oczy zaklejone ropą mogą ulec nieodwracalnemu uszkodzeniu), utrudnione oddychanie, brak apetytu i nadżerki w jamie ustnej, wreszcie może dojść do zapalenia płuc. Najczęściej jednak choroba jest wywoływana przez oba wirusy na raz. Często dochodzi też do różnego rodzaju wtórnych powikłań.

Przy leczeniu kociego kataru, przede wszystkim podtrzymuje się siły zwierzęcia. Podaje się antybiotyki i witaminy. Bardzo ważne jest usuwanie wydzielin z okolic nosa i oczu. Przemywanie i otwieranie zaropiałych oczu ratuje wzrok. Oczy zaklejone przez dłuższy czas, mogą wygnić. Kot powinien przebywać w pomieszczeniu o dużej wilgotności lub dodatkowo nawilżanym, gdyż zmniejsza to odwodnienie zwierzęcia i ułatwia oddychanie. Miejsca zmacerowane przez wysięk powinno się pokrywać maścią łagodzącą. Przy braku apetytu należy zachęcać zwierzę do jedzenia, poprzez dawanie silnie pachnącego pokarmu. Jeśli wystąpiło owrzodzenie jamy ustnej podajemy pokarm półpłynny. W wypadku gdy kot zupełnie odmawia przyjmowania pokarmów, konieczne jest odżywianie go dożylne lub podskórne.

Należy też stosować odpowiednio dobrane przez weterynarza leki: środki przeciwbólowe, przeciwzapalne i przeciwgorączkowe, antybiotyki, maści lub krople do oczu, środki wzmacniające odporności, interferon (przy zakażeniu herpeswirusem), środki rozrzedzające wydzielinę w drogach oddechowych.

Aby zabezpieczyć kota przed kocim katarem, należy zaszczepić go na tę chorobę. Zwykle podajemy szczepionkę skojarzoną, czyli taką która zabezpiecza kota również przed innymi chorobami. Należy szczepić zwierzęta zdrowe i odrobaczone. Najważniejszym jednak elementem w zwalczaniu kociego kataru jest odpowiednia higiena i przestrzeganie zasad czystości, by zwalczyć przechodzenie wirusów z jednego kota na drugiego, ograniczyć kontakt z rzeczami przynoszonymi z zewnątrz – butami, ubraniami, itp.,  jak najczęściej dezynfekować miski, klatki, kuwety, zabawki, posłania preparatem zabijającym wirusy (nieszkodliwym dla kotów).



piątek, 2 grudnia 2011

Karta pacjenta

Założyłem nowy dział: "karta pacjenta", czyli wirtualną "książeczkę zdrowia" moich kocurków.

Będę tu wpisywał przebiegi wizyt, szczepień i kontroli lekarskich,  zalecenia weterynaryjne, rozpoznane choroby i ich przebieg, zastosowane leczenie i lekarstwa, itp. itd. czyli wszelkie sprawy zdrowotne moich kocurów. Jak też informacje o kocich chorobach oparte na fachowej literaturze.

Być może okaże się to przydatne dla innych miłośników kotów, a ja przy okazji będę miał zawsze "pod ręką", czyli wszędzie tam, gdzie jest dostęp do internetu "książeczkę zdrowia kota", bez konieczności zabierania ze sobą tej prawdziwej, papierowej i garści wydruków od weterynarza.

Właśnie wprowadzam pierwsze dane na temat Mefisto, który odziedziczył po pobycie w schronisku trochę chorób. Naszą walkę zaś o życie nieodżałowanego Baldricka opisałem w poście pt. "Koci zabójca - Przewlekła niewydolność nerek u kotów".


wtorek, 22 listopada 2011

Koci zabójca - Przewlekła niewydolność nerek...

Żyjąc z kotem, którego dopadła przewlekła niewydolność nerek (PNN), chcąc nie chcąc stajesz się kocim ekspertem w temacie tej strasznej choroby. Pomyślałem, że zbiorę tu wszystko to czego dowiedziałem się o tej chorobie od weterynarza, z książek, publikacji, a szczególnie poprzez własne obserwacje. Być pomoże okaże się to pomocne dla innych miłośników kotów, a przede wszystkim uczuli ich na tak oczywiste lecz w większości nie przestrzegane prawdy jak: konieczność regularnych wizyt u weterynarza, stałe pogłębianie swej wiedzy o kotach, baczna obserwacja swego pupila. Posiadanie kota to wielka przyjemność, ale przede wszystkim obowiązek. Tu nie wystarczy codzienne "kici, kici", ciumki, ciumki" i głaskanie. Jeśli rzeczywiście kochasz swego kota to staraj się go poznać jak najlepiej, obserwuj go, jego potrzeby, zachowanie, tak by w przypadku podejrzeń o chorobę można było jak najszybciej zareagować.

Uwaga! Ze względu na bardzo dużą ilość komentarzy do tego wpisu blogspot ograniczył ich wyświetlanie. Aby zobaczyć wszystkie komentarze, należy kliknąć w "wczytaj więcej..." na samym dole.

Regularnie kontroluj stan zdrowia kota poprzez wizyty u weterynarza. Regularnie, to znaczy nie tylko w przypadku podejrzenia o jakąkolwiek chorobę, bo wtedy może być już za późno. Nie bez przyczyny co roku kierowcy są zobowiązani do kontroli stanu własnych pojazdów. Nie jest to wymysł, by wyciągnąć od nas kasę. Robi się to, by nie stwarzać zagrożenia dla zdrowia i życia swego, współpasażerów i innych uczestników ruchu drogowego. A nam tutaj chodzi nie o tak materialną rzecz jak samochód, lecz o zdrowie i życie naszego kociego przyjaciela! Wiem, wizyty u weterynarza kosztują, czasem zdarzają się takie miesiące, że człowiek jest w totalnej ruinie finansowej, ledwie wiążąc koniec końcem... jak ja. Jednak proszę sobie wyobrazić, że koszty wizyty kontrolnej wraz z przeprowadzeniem podstawowych badań jest naprawdę niczym w porównaniu z tym, co przyjdzie nam ponieść w chwili, gdy nasz zwierzak będzie poważnie chory. To jest o tyle ważne, że wiele chorób w początkowej fazie przebiega bezobjawowo. Sami często nie jesteśmy w stanie tego dostrzec, a odpowiedź może nam dać dopiero np. badanie krwi bądź bardziej szczegółowe testy.

Wróćmy do tematu Przewlekłej niewydolności nerek u kotów... Na początek musimy sobie uświadomić najgorszą rzecz: PNN (znana również pod nazwą mocznicy) jest chorobą postępującą, nieuleczalną i... niestety śmiertelną. Jedyne co można zrobić to spowolnić postępowania choroby i podtrzymywać zwierzę przy życiu za pomocą odpowiedniej opieki, leków i diety.

Jak w przypadku wszystkich chorób im szybciej zareagujemy i podejmiemy leczenie, tym dłuższe życie zapewnimy naszemu kotu. Ja nie miałem takiej szansy...

Mr Baldrick trafił do mnie pod koniec sierpnia. Był wówczas około sześcioletnim kotem i tak naprawdę to dzięki niemu zacząłem dopiero patrzeć na świat "kocimi oczyma". Jego poprzednia włascicielka zostawiła go wyjeżdżając na stałe zagranicę. Byłem fałszywie przekonany o tym, że kot jest zdrowy, szczepiony, kontrolowany weterynaryjnie. Dopiero potem udało mi się wybadać, że przez sześć lat życia, nie zaznał wizyty u weterynarza. Właścicielka tak naprawdę nic o nim nie wiedziała, nie starała się poznać kociego świata - głaskanie i mizianie się z kotem to wszystko co w jej pojęciu było miłością.

Baldrick zaraził się kocim katarem od Mefisto, którego przygarnęliśmy ze schroniska. Przygarniając Mefisto natychmiast podjęliśmy jego leczenie. Gdy tylko zaczął "kichać" również Baldrick zabrałem go do weterynarza, a mój dom zamienił się w "kocią klinikę". Mefisto bardzo szybko wydobrzał(praktycznie po tygodniu zastrzyków i zakraplania oczek). Niestety, niespodziewanie dla nas Baldrick poczuł się bardzo źle, ciągle wymiotował, zrobił się apatyczny i dostał zapaści. Myślałem, że może tak ciężko przechodzi koci katar, bądź podawane mu zastrzyki wywołały taką reakcję. Weterynarz jednak po przebadaniu krwi orzekł to co najgorsze... Baldrick jest chory na przewlekłą niewydolność nerek i przy takim uszkodzeniu nerek w najlepszym razie pozostało mu niecałe 2-3 miesiące życia. Zrobiło mi się słabo. Ostatnie lata wogóle u mnie do najszczęśliwszych nie należały, nieustające kłopoty finansowe, dosyć poważne kłopoty w pracy oraz ludzie, na których się okrutnie zawiodłem, a teraz taki cios... Nie wiedziałem też, jak powiedzieć o tym swojej partnerce - tym bardziej, że niedawno była zmuszona uśpić swego pieska, cierpiącego już bardzo z powodu m.in. raka wątroby... Początkowo, pomyślałem, by powiedzieć jej tylko, że Baldrick jest chory i będzie wymagał szczególnej opieki i leczenia. Postanowiłem jednak, że szczerze poinformuję ją o wszystkim i przygotuję na nieuchronność rychłej śmierci Baldricka.

Pierwszą ważną decyzję, jaką musieliśmy podjąć to, czy wogóle podejmujemy się leczenia Baldricka czy pozostawiamy działanie naturze. Oczywiście, zdecydowaliśmy się na leczenie. Wziąłem urlop w pracy, codziennie jeździłem z kotem na zastrzyki i kroplówki. To był ciężki czas. Chodziłem jak widmo, nie śpiąc, nie jedząc, zrywając się na każdy ruch Baldricka, jego żałośniejsze miauknięcie czy odgłosy coraz częstszych wymiotów. I ta świadomość bezradności oraz ciągłe sprawdzanie czy jeszcze oddycha, czy jeszcze żyje...

Jak się dowiedziałem, bezwględną podstawą leczenia są trzy rzeczy: zapewnienie kotu ciepła, spokoju oraz nieodwołalne stosowanie niskobiałkowej i niskofosforowej diety. Warunek pierwszy, czyli ciepło i dobre warunki bytowania, spełniony był bez wysiłku odkąd wogóle pojawił się u nas Baldrick. Z zapewnieniem spokoju oraz nienarażanie kota na stres było już gorzej. W jaki sposób zapewnić mu spokój, gdy sama konieczność codziennych zastrzyków, kroplówek, podawania lekarstw, czy wymuszanie zjadania przepisanej diety, jest samo w sobie wyjątkowo stresujące! Najgorzej jednak było z zalecaną dietą, nie byliśmy w stanie zmusić Baldricka, do zjedzenia tego, czego nie chciał, tym bardziej, że wogóle stracił apetyt i ciągle wymiotował. Pomysłu podawania mu na siłę dietetycznego pokarmu przy pomocy np. strzykawki wogóle nie brałem pod uwagę. Mając świadomość jego rychłej smierci (w jego stanie to mogła być kwestia tygodni lub nawet dni) nie miałbym serca dręczyć go tak jeszcze dodatkowo. Stanęlismy przed wyborem: kot nie przyjmując pokarmu osłabnie już całkiem i umrze z głodu lub podając mu jego ulubione kąski, by wogóle cokolwiek zjadł... zatruwamy go i tym samym zabijamy... Szczególnie, że domagał się np. jajka czyli bomby białkowej, która w jego przypadku była cichym zabójcą.

Następna kontrola weterynaryjna wykazała, że wyniki Baldricka są jeszcze gorsze. Jego czas się zbliżał. Podjęliśmy jeszcze wysiłek, by mimo wszystko nie poddawać się, dać jemu i sobie jeszcze szansę. Kolejne zastrzyki, kroplówki, dodatkowe medykamenty... Jednak w obliczu coraz gorszych wyników badań, bardzo złego samopoczucia Baldricka, zupełnej już odmowy zjedzenia czegokolwiek podjęliśmy decyzję o zakończeniu jego cierpień. Podtrzymywanie go dłużej przy życiu, byłoby nie miłością lecz zwykłym egoizmem z naszej strony. Staraliśmy się walczyć o życie Baldricka wszelkimi dostępnymi środkami, on sam nie przyjmując już pokarmu walkę tą poddał...

Widok śmierci nie jest mi obcy. Nie wiedzieć czemu, los zsyła mi co jakiś czas takie doświadczenie, odkrycie kilku topielców, ofiary wypadków samochodowych, które umierają na moich rękach, agonia Shanny, teraz śmierć Baldricka... Nie zapomnę nigdy jego smutnych lecz spokojnych oczu, chwili jego odejścia... Nawet Mefisto przeczuwał, że coś jest nie tak. Żałośnie miauczał, po raz pierwszy przytulił się do Baldricka, obwąchał go, otarł noskiem...

Czcąc pamięć Baldricka, pozostało nam zadbać teraz z wielką starannością o Mefisto. Okazało się, że znów czeka nas długie i kosztowne leczenie z powodu chorób, których nabawił się w schronisku... Ale temu poświęcę osobny rozdział. Teraz chciałbym przedstawić objawy chorobowe, które dostrzegłem u Baldricka, a które były przejawem przewlekłej niewydolności nerek. Gdy zauważycie ich obecność u swoich kotów, pędźcie czym prędzej do weterynarza:

  • utrata apetytu,
  • zmniejszenie aktywności,
  • ospałość i "zawieszanie się" (wzrok bezwiednie wbity w jakiś punkt, np. ścianę),
  • częstsze niż zazwyczaj u kotów wymioty, często niczym nie uzasadnione (duże osłabienie po wymiotowaniu),
  • większe zapotrzebowanie na płyny (Baldrick zaczął pić wodę w ilościach niespotykanych u kotów),
  • nieprzyjemny zapach z pyszczka (w późniejszej fazie całe futerko zaczęło coraz bardziej zalatywać mocznikiem),
  • przebarwienia futerka (na czarnej sierści u Baldricka pojawiły się brązowe przebarwienia, coś jak u ciemnowłosego człowieka, gdy w okresie letnim pod wpływem promieni słonecznych pojawiają się jaśniejsze "pasemka"),
  • częstsze oddawanie moczu (w pewnym momencie wyglądało to tak, jakby Baldrick z Mefisto urządzili sobie zawody "kto więcej naszcza do kuwety"),
  • zapalenie jamy ustnej
Inne objawy (niektórych z objawów nie jesteśmy sami tego dostrzec, dlatego ważne są np. profilaktyczne badania krwi, które dają szansę wczesnego wykrycia choroby), które podaje fachowa literatura to:

  • podwyższony poziom mocznika i kreatyniny we krwi,
  • stany zapalne dziąseł,
  • zwiększone zapotrzebowanie na płyny,
  • biegunki,
  • matowa sierść,
  • zmniejszenie wagi ciała, nadmierne wychudzenie,
  • zapalenie żołądka, krwawienie z jego błon śluzowych,
  • anemia (zaburzenia krzepliwości krwi, krwawienia wewnętrzne),
  • zaburzenia hormonalne (nadczynność przytarczyc – ze względu na zwiększoną ilość fosforu we krwi),
  • zaburzenia ciśnienia krwi (nadciśnienie, prowadzące czasem do utraty wzroku),
  • zaburzenia neurologiczne: drżenia, drgawki, kłopoty z poruszaniem się, tiki, zmiany w zachowaniu zwierzęcia, śpiączka,
  • kwasica krwi (nerki przestają kontrolować pH krwi).
Podsumowując, przedstawiam to co ważne o przewlekłej niewydolności nerek mówią fachowe publikacje:


  • Przewlekła niewydolność nerek (PNN), znana jest także pod nazwą mocznicy.
  • Jest chorobą dosyć powszechną u kotów - wynika ze szczególnej wrażliwości tych zwierząt na wszelkie zatrucia, infekcje oraz podatność na problemy z układem moczowym.
  • Jest chorobą nieuleczalną i prędzej czy później prowadzi do śmierci zwierzęcia.
  • Choć jeszcze niedawno wystąpienie pierwszych objawów oznaczało rychłą śmierć kota to obecny poziom wiedzy i możliwości w medycynie weterynaryjnej pozwala przedłużyć życie chorego kota o ok. 36 miesięcy, to jest około trzech lat życia. Musimy mieć świadomość, że kot będzie chory już do końca życia (jak krótkie bądź długie, by ono nie było).
  • PNN jest dysfunkcją nerek, które poprostu przestają spełniać swoje zadania. A do zadań tych należą: oczyszczanie krwi ze szkodliwych produktów przemiany materii, regulowanie gospodarki wodnej oraz elektrolitowej organizmu, wytwarzanie hormonów erytropoetyny (odpowiedzialnej za wytwarzanie erytrocytów) i reniny (odpowiedzialnej za prawidłowe ciśnienie krwi) oraz utrzymywanie odpowiedniego pH krwi.
  • PNN jest chorobą podstępną, gdyż przez długi czas może przebiegać bezobjawowo. Często okazuje się, że kot cierpi na tę chorobę, gdy spustoszenia w organizmie są już bardzo znaczne. Nerki mają bowiem niezwykłe zdolności przystosowawcze, dlatego mogą pracować normalnie przez długi czas mimo postępujących uszkodzeń (regenerują się na bieżąco). Dopiero, gdy uszkodzeniu ulegnie 75% miąższu nerek, efekty niewydolności zaczynają być widoczne.

PNN występuje w dwóch postaciach: ostrej i przewlekłej:

  • Przyczyną postaci ostrej są najczęściej zatrucia organizmu oraz zmniejszenie przepływu krwi przez nerki . Na szczęście, przy tej postaci szybka interwencja lekarza weterynarii pozwala przywrócić normalną pracę nerek. Jeśli jednak pomoc zostanie udzielona zbyt późno, istnieje niebezpieczeństwo przejścia postaci ostrej w przewlekłą.
  • Jeśli PNN przyjmie postać przewlekłą, uszkodzenia nerek są już nieodwracalne i możemy już jedynie podtrzymywać zwierzę przy życiu za pomocą odpowiednich leków i diety.
  • Przyczyną postaci przewlekłej mogą być np.: wrodzone wady nerek, niektóre choroby wirusowe, zakażenia układu moczowego, nowotwory nerek, nadczynność tarczycy, ustrojowe nadciśnienie, kamica nerkowa, wodonercze, zapalenia nerek.
Diagnostyka:
  • Ważne jest wykonywanie okresowych badań krwi, szczególnie u kotów starszych, gdyż niejednokrotnie tylko takie badanie pozwala wykryć pierwsze nieprawidłowości, takie jak podwyższenie mocznika i kreatyniny.
  • Badania krwi zazwyczaj dają jednoznaczne wyniki jeśli chodzi o niewydolność nerek. By mieć pełniejszy obraz sytuacji - należy wykonać również badania moczu.
  • Ważnym badaniem uzupełniającym jest USG i jeśli to możliwe RTG - które pozwalają ocenić stan nerek oraz innych narządów. Niewydolne nerki mogą przyczynić się do rozwoju chorób w innych narządach - warto sprawdzić przy okazji ich stan.

Pierwszym działaniem po stwierdzeniu schorzenia nerek jest podanie serii kroplówek w celu przepłukania i nawodnienia kota. Ważne jest także zniwelowanie takich objawów jak owrzodzenia w jamie ustnej, które prowadzą do braku apetytu. Dobór leków i dalszych metod postępowania musimy skonsultować z lekarzem weterynarii.


poniedziałek, 21 listopada 2011

R.I.P. Baldrick

Mr Baldrick nie żyje ;( Jedyny potomek hodowcy świń i kobiety z brodą jest już w Krainie Wiecznych Łowów. Mam nadzieję, że knując swe najcwańsze z cwanych planów odnajdzie tam swą wymarzoną rzepę. Baldricku, gdy spotkasz tam Franciszka z Haszyszu, przekaż mu, że chomąto z niego przepocone a nie Patron.

Baldrick przeżył niecałe 7 lat. Do mojej norki trafił pod koniec sierpnia. Całe życie miałem alergię na koty - tą rzeczywistą, objawiającą się kichaniem, zatkanym nosem, załzawionymi oczami, ogólnym złym sampoczuciem plus szczególne wyczulenie na specyficzny koci zapach. W zadymionej i zatłoczonej knajpie czy na ulicy potrafiłem wyczuć, że w pobliżu jest jakiś właściciel kota, mimo że nikt inny poza mną tego nie wyczuwał. Początkowo mocno się wzbraniałem przed przygarnięciem Baldricka (nazywał się jeszcze wtedy Jazz), ale serce nie pozwoliło mi pozostawić go w jego dotychczasowym kochającym zwierzęta inaczej, pustym i zimnym domu. O dziwo, bardzo szybko się zaprzyjaźniliśmy.

Zmienił się też mój stosunek do kotów, przez ten krótki czas z Baldrickiem uczyłem się patrzeć na świat kocimi oczami. Nawet taki ja - wydawałoby się "lajkonik" w kocich tematach, miałem świadomość tego, że opieka nad kotem to przede wszystkim obowiązek i rzeczywista odpowiedzialność i troska o tą istotę, dbanie o jego nie tylko oczywiste potrzeby jak spanie, jedzenie czy latryna, ale też ciągła obserwacja, regularne kontrolowanie stanu zdrowia poprzez choćby wizyty u weterynarza, dbanie o jego rozwój psychofizyczny czy zwykłą potrzebę zabawy. Zupełnie jak z dzieckiem. Stąd te wszystkie domki, legowiska, tunele, tory przeszkód i inne "atrakcje", które samodzielnie wykonałem. Stąd też decyzja o przygarnięciu Mefisto, jako kompana dla Baldricka. Mimo początkowych obaw co do przygarnięcia drugiego kota, była to dobra decyzja. Pomijając fakt, że uratowaliśmy wycieńczonemu i choremu Mefisto życie to towarzystwo ujawniło w Baldricku uśpioną do tej pory chęć zabawy oraz zachowania społeczne.

Koty nie stały się moją obsesją i nie mam do nich "zboczonego" podejścia. Wydaje mi się, że tym całym ciepłem jakie je staram się obdarzać, wykazuję dużo zdroworozsądkowości i kiedy potrzeba w ruch idzie dyscyplinujący Pan Kapeć. Daleki jestem od tego, by jak inni otoczeni domowymi zwierzakami, miłować te istoty tylko poprzez "ciumki ciumki, moja Pusia, gili gili". Ci uważający się za wielkich miłośników zwierząt, tak naprawdę nimi nie są. Nie kochają zwierząt, bo tak naprawdę kochają tylko siebie. Poprzez swój egoizm posiadania zwierzęcia, traktują je tylko jako przytulanki. Co więcej, posiadając zwierzaka przez kilka nawet lat, nic o nim nie wiedzą, bo nigdy nie starali się zrozumieć jego potrzeb i całego skomplikowanego jestestwa, ograniczając się do podania miski z żarciem i miziania swego pupila. Tacy ludzie nie w powinni opiekować się nawet patyczakiem (o posiadaniu dzieci niewspominając).

Czy Baldrick żyłby jeszcze, gdyby trafił do mnie wcześniej? Niewydolność nerek nie pozostawia złudzeń. To smiertelna choroba - jest tylko kwestią czasu, tygodni, dni, może nawet miesięcy. Niektóre koty żyją nawet jeszcze z tym kilka lat, gdy odpowiednio wcześnie się zareaguje. Zniszczonych nerek nie ma szansy odbudować, jedynie co można to powstrzymać rozwój choroby. Te dwa miesiące pobytu Baldricka u nas, pozwoliły mi dostrzec, że mimo teoretycznie pięknego i zdrowego wyglądu, nie do końca jest z jego kondycją dobrze. Jednak wizyta u weterynarza zaskoczyła nas aż tak tragicznym wyrokiem. Niestety codzienne kroplówki, zastrzyki, medykalia nie mogły pomóc, wobec zatrucia organizmu toksynami, na tyle, że Baldrick przestał sam walczyć o swoje życie i przyjmować posiłki.

Ostatnie lata nie były zbyt pomyślne w moim życiu. Jestem bardzo zmęczony, głównie psychicznie. Poświęcając się pracy oraz działalności na rzecz mego Miasta i społeczności, angażując się w różne działalności i aktywności, pomagając innym, zapomniałem gdzieś w tym wszystkim o sobie i swoich potrzebach. Ruina finansowa, własne problemy zdrowotne i zawodowe, ludzie, którzy zniszczyli moje marzenia i ciężko wypracowane "sukcesy", ci obcy jak i ci, dla których poświęciłem swój czas, pieniądze, życie prywatne i zdrowie, również ci, których uważałem za przyjaciół nie sprawdzili się, pozostawiając z problemami, nie podejmując choćby dla przyzwoitości minimum zainteresowania czy pomocnych działań...

Ponoć wujek Adi miał mawiać "Im bardziej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta" - w rzeczywistości to słowa Dżi Bi Shawa. Sprawdzają się, niestety. Może stąd wyjątkowa troska, którą otoczyłem te dwa śmierdzioszki. Być może kot w tej całej swojej indywidualistycznej postawie i swoistym umiłowaniu wolności wyboru, wydaje się być mało towarzyski - nic bardziej mylnego. Uspokajają mnie i potrafią być na swój sposób wdzięcznymi kompanami.

Ja nie wymagam od kota bezgranicznej wierności, bo bądź co bądź to "tylko" zwierzę" i jego specyficzna natura. Kot nie stanie w obronie i nie pomoże w kryzysowej sytuacji. Nie wymagam od kota tego wszystkiego, od ludzi - zwłaszcza przyjaciół już zdecydowanie tak. Nie sprawdzili się... żaden. Kot nie rozłoży nieszczerze łapek i nie zamruczy "nie mogłem pomóc. stary, no cóż jak mogłem zrobić", on nie zrobi nic, bo cóż może rzeczywiście zrobić. Być może za garść smakołyków kot potrafiłby nawet zdradzić, dlatego, że jest głodny, bądź zadziała instynkt przetrwania. Człowiek zdradzi, opluje, doniesie za nic, za żadne błyskotki, ot tak dla samej satysfakcji wbicia komuś szpady w plecy. Jeśli człowiek potrafi to zrobić zupełnie gratis, to co dopiero, gdy dostanie za to szekla... a gdyby tych szekli było tysiąc?

W obliczu tego wszystkiego, śmierć Baldricka, boli jeszcze bardziej.

Będzie brakować mi przede wszystkim tego spokoju, który dawała mi opieka nad nim, tego jak witał mnie codziennie w progu słysząc, jak wstukuję kod do swego mieszkania, oraz jego porannych pobudek. Nauczył się rozróżniać dźwięk dzwoniącego telefonu od komórkowego budzika, przybiegając po drugiej dzwoniącej "drzemce" trykając mnie w policzek noskiem lub łapką (niestety nie odróżniał dnia roboczego od weekendu ;)

Przyroda chyba dba o równowagę. Życie za życie. Uczynię wszystko, by życie Mefisto było jak najdłuższe, zdrowe i szczęśliwe. Umarł król, niech żyje król.

R.I.P. Baldrick. Nie zapomnij przekazać Franciszkowi z Haszyszu mego przesłania.

PS. Może uznacie to epitafium za żałosne... tak na koniec: koty choć nazywam je Śmierdziuszkami nie śmierdzą, ludzie za to tak... ludzkie zombie, trącący już za życia trupem. Jedno z moich alter ego Angus McBeam mówi wszystkim Póg mo thóin!