środa, 26 czerwca 2013

Spacerowy Songo

Choć to nie jest blog o prosiakach to dzisiejszy wpis można streścić jednym zdaniem... "Prosił, prosił i wyprosił"...

Tadaaaał! Panie i Panowie dziś przedstawiam Wam kolejnego spacerowego kota. A to za sprawą znanej i Wam pani od "trzech taczek"... czyli "czytaczki", "oglądaczki" i "komentaczki" naszej Tawerny - przesympatycznej Ninki z Olsztyna.

Poza tym, że po niecierpliwym oczekiwaniu wreszcie Ninka podzieliła się z nami fotkami jej kocurka Songo, cieszy mnie, że coraz więcej opiekunów uprawia ze swoimi kotami wspólne spacery. Tak więc, po Kukusiu z Karpacza, również Songo dołącza do mojego tawernianego Klubu Kotów Spacerowo Zakręconych :)



Tak, tak, to nie jest Mefisto! 


Ale oddajmy głos samej Nince, bo któż może nam lepiej opowiedzieć o swoim kocie niż kochający opiekun?

Ok, Ninka, raz... dwa... trzy... nawijasz teraz Ty:

Kiedy Songo trafił do nas jako mały, około trzymiesięczny kociak zdecydowałam, że nie będzie kotem wychodzącym, a na spacery będzie wyprowadzany na smyczy. Kiedy więc trochę podrósł, kupiliśmy mu szelki. Pierwsza próba ich włożenia to była przysłowiowa masakra; Songo wyrywał się i bronił zębami i pazurami. Ale bardzo szybko zorientował się, że drobny dyskomfort zakładania szelek wiąże się z przyjemnością wyjścia na spacer i za trzecim czy czwartym razem już mruczał widząc, że bierzemy szelki do ręki. No i zaczął dopraszać się spacerów. Dopóki była ładna pogoda wychodziliśmy z nim codziennie. 

Czasem nawet wtedy, kiedy padał niewielki deszcz, którym zresztą Songo wcale się nie przejmował. Wychodziliśmy też zimą, przy niewielkim mrozie, ale rzadko i na krótko. W końcu kot przebywający cały czas w ogrzewanym pomieszczeniu nie jest przystosowany do niskich temperatur.

Songo bardzo lubi spacery wokół naszego bloku. Zachowuje się tak samo, jak Mefisto i przyjaźnie odnosi się do wszystkich spotykanych zwierząt.


Szkoda, że nie udało mi się zrobić zdjęcia jak wita się z psem sąsiadki z dołu:) Ale zawsze kontrolujemy sytuację, bo nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi; są różne zwierzaki i różni właściciele - na jednym z ostatnich spacerów prawie roczny sznaucerek znajomych usiłował go ugryżć, na szczęście sytuacja (z obu stron!) była pod kontrolą.

Również mniej więcej w tym samym czasie usiłowała zaatakować Songa wychodząca kotka innej znajomej. Kotka mieszka na parterze, wychodzi, kiedy ma ochotę i na tym terenie czuje się panią, więc goni wszystkie inne koty. Ja raczej staram się nie dopuszczać do kontaktów Songa z obcymi zwierzakami, ale mój mąż jest bardziej beztroski, co kilka lat temu źle się dla Songa skończyło, bo zaatakował go kot sąsiadki z dołu. No i naszemu kotu zrobił się ropień na grzbiecie, dostał gorączki, a konsekwencją było kilka wizyt u weterynarza, wyciskanie ropnia i zastrzyki z antybiotykiem. 


Jednak na całkiem obcym terenie nasz kot nie czuje się dobrze. Kiedyś zabraliśmy go nad jezioro, a on wcale nie chciał wyjść z koszyka. Być może nie podobał mu się szum fal, był wtedy duży wiatr. Ale w innym domu, na przykład u mojej siostry, czuje się jak u siebie, choć bywa tam rzadko. Także na niezbyt wielkiej ogrodzonej przestrzeni (np. działka) zachowuje się zupełnie spokojnie.


Ponieważ po zezłomowaniu naszego starego samochodu, na kolejny na razie nas nie stać, nie zabieramy Songa w żadne dalsze podróże, ale spacery po okolicy chyba mu wystarczają :)


Ninka! Po tej historyjce chyba nie tylko ja mam ochotę na więcej! Myślę, że nasi czytelnicy-przyjaciele zgodnie zamienią się teraz w prosiaki... To co? Prosimy, prosimy o więcej! Wielkie ukłony dla dzielnego Pana Songo.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Śpiochy

Jestem padnięty. Sezon letni jest dla mnie szczególnie dokuczliwy nie tylko ze względu na upały, które bardzo źle znoszę, ale również jest to okres, w którym najczęściej nawet weekendy spędzam w pracy przy organizacji różnych koncertów i imprez plenerowych.

Zdarza się, że również wtedy gdy mam dzień wolny ktoś mi wynajdzie jakieś zajęcie lub sam wpakuję się w coś co teoretycznie powinno mi zwisać i powiewać. A wszystko to tak po prawdzie jest moją i tylko moją winą. Nie tyle, że nie potrafię powiedzieć "nie", ale jakoś gryzło by mnie, że gdy ktoś o coś poprosił, a ja miałbym odmówić. Prawdą jednak jest też to, że ludzie to wykorzystują i często pakuję się w niezłe kabały. Staję na głowie, by coś dla kogoś zrobić, załatwić, znaleźć rozwiązanie trudnej sytuacji, która wyniknęła najczęściej z winy tych właśnie ludzi, ich niefrasobliwości, lenistwa, cwaniactwa. Mam wrażenie czasem, że ludzie w telefonach zamiast numeru alarmowego 112 mają przypisany mój: "W razie potrzeby dzwonić - Przemas - Patron Rzeczy Beznadziejnych".

We wczorajszą niedzielę o dziwo nic nie organizowałem... więc mogłem sobie spokojnie odpo... spędzić w skwarze, palącym słońcu i parnocie... sprzedając drewniane miecze i tarcze pod zamkiem, aby dorobić trochę grosza i móc jakoś utrzymać tą siebie moją adoptowaną Trójcę. A od dziś, jak to w poniedziałek, normalnie do zwykłej pracy, by w następny weekend ogarnąć kilkunastotysięczną imprezę plenerową...

Padłem... Nocą parnota i dręczące myśli nie pozwalają zasnąć.. a nad głową kolejne dwie (choć bardzo kochane) przyczyny mego niewyspania... trzecia przyczyna robiła to zdjęcie :)


Moje kocurki też ostatnio częściej senne. Upały dają się im we znaki. Lubię na nie patrzeć jak śpią. Zastanawiam się zawsze jakie kocie przygody rozgrywają się wtedy w ich główkach...




Lubię też ich przygotowania do snu. Gdy się obaj obejmują, wylizują uszka, przytulają...




A pamiętacie mój wpis "Jak sobie pościelisz... tak się wyśpią inni"? Prezentowałem wówczas Zestaw Głośnochrapiący "Lui Lu"Zestaw nieustannego alarmowania "Mefisto" :)))



piątek, 21 czerwca 2013

Testujemy prezenty od FELIXa i Magdaleny

O niespodziewanej przesyłce, którą zafundowała nam Magdalena we współpracy z FELIXem, pisałem ostatnio. Bogactwo prezentów w jednej paczce przyprawiła nas o zawrót głowy i sprawiło radość naszym kocurkom. Zawartością paczki już się chwaliliśmy, ale obiecałem, że dokładnie przetestujemy te prezenty i je opiszemy.

Z kotami (dziećmi również) tak już jest, że gdy kupimy im jakąś zabawkę to czasem po pierwszej euforii, szybko idzie w odstawkę i więcej radości z jej użytkowania mają opiekunowie a nie koty. Podobnie jest z jedzeniem. Gdy kot zaczyna wybrzydzać, zatroskany opiekun w pierwszym odruchu zaczyna się martwić, czy mały rozkapryszony śmierdziel czasem nie zachorzał lub czymś się nie struł. Po wyeliminowaniu tej możliwości zaczynamy podejrzewać, że być może dotychczasowe menu już się naszemu kotu przejadło. Najczęściej pędzimy wówczas do sklepu, aby kupić jakiś nowy wynalazek, który powinien posmakować kotku i urozmaicić dotychczasową dietę (pomijając już to, że w lodówce czy szafce zalega nie ruszony prowiant, z którym nie wiadomo co począć ---> pewnie połknie go wszystkożerny kosz zwany przeze mnie Oskarem... jak coś wyrzucam to mówię do niego "Zjedz Oskarku paproszka, zjedz"). Najczęściej jednak nowy produkt dzieli los poprzednich, bo kotek nagle nabiera ochotę na to co przed chwilą wyrzuciliśmy (chociaż ja staram się przy takich kocich fanaberiach obdarowywać ajkiegoś znajomego karmą, na którą akurat moje kocurki mają focha).

Pozwoliłem więc sobie odczekać kilka dni zanim opiszę zainteresowanie moich M&M'sów prezentami. Dziś pierwsze spostrzeżenia. Ale na początek przypomnienie tych wszystkich cudowności, którymi zostaliśmy obdarowani (jedzonko, przysmaki, snack box, miotełka pawie piórko, legowisko na kaloryfer i pudełko-domek):


Zacznijmy od pudełka, które jak wszystkie pudła różne kwadratowe i podłużne zawsze będą kocią zabawką wszechczasów, w której każdy szanujący się kot musi zasadzić swego dupalka (bez względu na jego wielkość i kształt).

Pudło, w które zapakowane były wszystkie prezenty okazało się składanym kartonowym domkiem, w którym wystarczyło tylko wyciąć drzwiczki, okienka i pozaginać skrzydełka tworzące daszek.


Projektant przewidział jedne drzwiczki ale ja wyciąłem jeszcze drugie po przeciwnej stronie pudełka. Wynika to z mojej obserwacji kotów, które instynktownie wolą chować się w miejsca, które mają przynajmniej dwa wyjścia. Tak podpowiada im instynkt przetrwania, by uciekając przed zagrożeniem mieć w zapasie jeszcze jedną drogę ewakuacji... Ponadto... im więcej otworów, tym lepsza zabawa. Moje kocury uwielbiają wpadać z rozpędu przez jeden otwór w pudle i wypadać z drugiej, tak że czasem pudełka-domki suwają się po całym mieszkaniu.


Z doświadczenia wiem, że za kilka dni moje kocurki będą próbowały dokonać na domku demolki oraz poobgryzać każdy rożek. Tak więc okienka i daszek podkleiłem taśmą dla wzmocnienia. 


Domek szczególnie przypadł do gustu Morfeuszkowi, który w nim sobie drzemie, zaczaja się na przechodzącego obok Mefisto aby capnąć go za ogon lub bawi się ze mną przez drzwiczki i okienka miotełką.


Miotełka z pawim piórkiem również znalazła się wśród prezentów. Teraz, gdy upały nie pozwalają nam aż do wieczora wyjść z kocurkami na spacer, więcej czasu poświęcamy na zabawę w domu. Morfeuszek uwielbia miotełki, więc i ta sprawiła mu dużo radości. Mefisto zgrywa poważnego kocura i najczęściej spogląda tylko z boku jak brykamy sobie z Morfeuszem, ale i on w końcu nie jest z kamienia, więc czasem przyłącza się do zabawy.



Szczególnie ciekawi byliśmy jakim zainteresowanie będzie cieszył się snack box, tym bardziej, że przesyłka zawierała mnóstwo kocich przysmaków Party Mix. Snack box posiada trzy otworki, przez które koty mogą sobie wyławiać przysmaki. 


Kocurki uroczo wyglądają, gdy swymi łapinkami wyławiają przysmaki ze snack boxa. Morfeuszek śmiesznie przy tym próbuje zakopać część tak wyłowionych przysmaków grzebiąc w panelach w kuchni :)



W prezencie otrzymaliśmy też saszetki z mokrą karmą FELIXa o różnych smakach. Kocurki rzuciły się na nią jakby były głodzone. Zaznaczę, że moje kocurki wychowywane są na diecie mięsnej (taka jest kocia natura - to bezwzględni mięsożercy i tak ich też karmię). Wszelkie inne karmy i przysmaki traktujemy jako dodatek oraz jako smaczne urozmaicenie diety. Gotowe karmy dostają ode mnie przeważnie rano, gdy śpieszę się do pracy. Więc codziennie o poranku moje głodomorki zajadają FELIXa czyszcząc talerzyki do czysta.


Jako, że otrzymaliśmy w prezencie pokaźny pakiet Party Mix i saszetek o najróżniejszych smakach, te przysmaki starczą nam na długo jako smaczna nagroda lub przyczynek do zabawy.

Tak więc widzicie, że prezenty sprawiły nam i naszym kotom dużo radości. Nie wspomniałem tylko o legowisku na kaloryfer. Póki co moje kocurki traktują je niezgodnie z przeznaczeniem... wykorzystując legowisko jako trampolinę do wskoczenia na parapet :) Myślę, że w sezonie jesienno-zimowym, gdy kaloryfery będą nagrzane a moje kocurki bardziej senne (choć moje koty są hiperaktywne bez względu na porę roku czy dnia) - wtedy legowisko spełni swą rolę miejsca do leniuchowania i wygrzewania się.

Cóż, pozostaje nam jeszcze raz podziękować Magdalenie i ekipie FELIXa za wspaniałą niespodziankę. Jesteśmy baaaardzoooo wdzięczni w imieniu Mefisto i Morfeusza za taką dawkę radości oraz za Waszą pamięć Baldricku.


wtorek, 18 czerwca 2013

Kocia gwiazdka... w czerwcu

Pamiętacie, jakiemu niewolniczemu wyzyskowi byliśmy poddani z Lui Lu przed ubiegłoroczną Gwiazdką (patrz: tutaj>>>), by cały splendor za dziecięce uśmiechy spłynął na tego brodatego grubasa w rajtuzach? Tak to jednak w życiu bywa, że czasem uczynione komuś dobro do Ciebie kiedyś wróci (czasem z takim pędem, że świeżo zaplombowane zęby trzeba z podłogi zbierać) w myśl zasady "pracuj, pracuj a przynajmniej się spocisz".

Jakiś czas temu przyszedł do nas mail o intrygującym tytule "Prezent dla Mefisto i Morfeusza" z podchwytliwym pytaniem "czy chcemy otrzymać przesyłkę dla naszych kotów zupełnie niezobowiązująco". Człowiek podejrzliwy się na starość robi, ostrożnie podchodzi do różnych ofert ("Tylko teraz! Powiększ sobie... powiększacz") i coraz częściej zdaje sobie sprawę, że niezobowiązująco to się co najwyżej można samemu pomiętolić. Nie włączyła by się Wam żaróweczka ostrzegawcza? To tak jakby brać udział w teleturnieju i w finałowych trzech pytaniach o milion otrzymać takie: "1. Imię i nazwisko, 2. Ulubiony kolor, 3. Czy byłeś w więzieniu tureckim?" z nielimitowanym czasem na odpowiedź... Tak więc, doświadczenie, rozsądek i godna naśladowania ostrożność kazała mi się powstrzymać aż trzy do czterech sekund zanim odpisałem: "Tak!".

W oczekiwaniu na przesyłkę zachodziłem w głowę cóż to za niespodzianka, bo podpisana pod mailem Magdalena tajemnicę trzymała do samego końca a i ja jakoś śmiałości nie miałem, by dopytywać. Wiem, że darowanej kobiecie nie zagląda się w różne otwory więc i prezenty powinno się odbierać z wdzięcznością jakie by one nie były, ale ja szczery chłopak jestem. Raz mi zakołatała taka myśl: a co jeśli to będzie promocyjny zestaw WC-Sryci? A o takowym wynalazku dobitnie wypowiedziałem się w poście "Latryna" lub też gdy przedstawiłem wizję świata, w którym koty zamieniają się z ludźmi rolami zmuszając tych drugich do korzystania z "WC-Ludzik" czyli zestawu do nauczenia ludzi sikania do kuwety (patrz: tutaj>>>)... To mój wrodzony "ostrożny optymizm" każe mi rozpatrywać różne scenariusze - ale nie takie skrajne, że radocha gdy szklanka do połowy jest pełna lub gorzkie żale, gdy naczynie to okazuje się od połowy puste - tylko zmusza do ostrożnego powątpiewania, czy w tej szklance oby na pewno jest dobrze zmrożona wódeczka...

Paczkę otrzymałem wczoraj późnym wieczorem. Pokaźna! Super... A może jednak nie super, bo co może być w takim dużym pudle jak nie WC-Sryci? Ufff.... pudło, kryło w sobie kolejne pudło (taka matrioszka tyle, że z dwoma levelami)... a w środku...


... ta joj! Toż to szok!!!! (że mi się tak po przemysku z baciarska zakrzyknęło)... tyle dobra, tyle dobra...



Czegóż w tym pudle nie było!!! (WC-Sryci na szczęście nie... flaszeczki też nie - ale to akurat żal trochę). Prawdę Magdalena pisała, że prezent sprawi przyjemność zarówno mi jak i moim kocurkom. Prawdziwa Gwiazdka dla kotów, tyle że w czerwcu!!!



W tym całym sympatycznym, niespodziewanym i jakże miłym misz-maszu, znaleźliśmy:

Coś dla ciała (sadełka): saszetki z mokrą karmą FELIX ("wybór mięs" i "uczta oceanu", kuraka, łososia i inne) oraz przysmaki Party Mix również od FELIXa (najróżniejsze smaki). Wchłanianie tych ostatnich, poza oczywistym łasuchowaniem, dostarczy moim kocurkom trochę zabawy z jedzeniem... (Nie, nie takiej zabawy jak to robią psy, które wyliżą, wyplują, wytytłają w kupie, połkną). A to dzięki dołączonemu Snack Box - pudełko z trzema otworami, przez które kotki wyławiają przysmaki.

A do tego: miotełka "pawie pióro" aby spalić kalorie po łasuchowaniu oraz legowisko do leniuchowania na kaloryfer, by tych kalorii jednak nie tracić. Prawdziwy zawrót głowy od tylu prezentów (ten kociokwik ujawnił się w zawieszeniu legowiska nie tak jak potrzeba co widać na poniższym obrazku :)


Co więcej, samo pudło, w którym mieściły się te wszystkie cudowności, również jest atrakcją samą w sobie... po wycięciu otworków i złożeniu zagięć, powstał z niego gustowny domek z daszkiem :)


A teraz, coś co mnie urzekło najbardziej... Spersonalizowany list do moich kocurków... Niezwykle sympatyczny, pisany przez osobę rzeczywiście bywającą w naszej Tawernie i znającą naszych łobuzów (No własnie, podejrzewacie kto to? Ja maszyna prosta jestem i od dociekania dymić się zacznę). Nie ukrywam, że wspomnienie nieodżałowanego Baldricka bardzo nas wruszyło. Dziękuuujeeemyyy!!!!



W następnym wpisie, przetestujemy przesłane gadżety i podzielimy się z Wami wrażeniami. Napiszemy czy smakowało, co smakowało, czy gadżety spotkały się z zainteresowaniem naszych kocurków. Dziś, już jedno jest pewne... pudło, w którym dotarła do nas przesyłka od razu stało się kocim hiciorem :))))


Magdalenie, ekipie FELIXa i wszystkim osobom zamieszanym w tą niespodziankę dziękujemy z całego serca.

PS Naiwnością lub zuchwalstwem byłoby myśleć, że tylko my zostaliśmy wyróżnieni. Wiem, że podobną niespodziankę otrzymała również Alison - łączymy się z nią w radości i pozdrawiamy... chłodno (to "chłodno" to nie z braku sympatii, bo dobrze wie, że ją lubimy, tylko w te okropne upały taka orzeźwiająca bryza od nas jest jak najcenniejszy prezent :)))



wtorek, 4 czerwca 2013

Durszlakowa pogoda

W ostatnim tygodniu zrobiłem sobie nieplanowany urlop, zarówno od pracy jak i internetu - tak dla zdrowia psychicznego oraz by nie dokonać masakry na swych współpracownikach. Jako, że w mych planach przeważnie jest jakaś luka, tak też nie przewidziałem, że z powodu paskudnej pogody spędzę ten czas w domu. Przez cały tydzień niemal ciągle lało a ponura aura wyssała ze mnie resztki energii witalnej.

Zauważyłem, że w moje tegoroczne wpisy na blogu wkrada się często albo utyskiwanie na psotną pogodę albo tłumaczenie powodów mej małej blogowej aktywności. Czyżby taki miał być cały rok? Bez energii, beznadziejnie mało ambitny, z marnymi szansami na poprawę sytuacji materialnej i samopoczucia, z depresyjnym poczucie nijakości?

Hmm... Może by jakoś zakamuflować tą słowną monotonię i przy kolejnych opisach takiego stanu rzeczy, np. zamiast złościć się na brzydką pogodę używać zamienników w stylu "mój akordeon przecieka i znów jest pełen węgorzy" albo tłumacząc się z małej blogowej aktywności spowodowanej nadmiarem pracy, obowiązków lub po prostu niemocą napisać, że "próbowałem odcedzić makaron, ale ktoś mi w durszlaku słomą dziury pozatykał"...

Podczas tego nieszczęsnego urlopu, zdarzały się krótkie chwile, w których nie padało, czy też idąc tropem wspomnianych zamienników akordeon akurat nie przeciekał, bo wyjąłem słomę z durszlaka i zatkałem w instrumencie dziury (wypuszczając wcześniej węgorze). Pomiędzy jednym opadem a drugim staraliśmy się uprawiać to co moje kocurki lubią najbardziej, czyli choćby najkrótsze spacerki. Poniżej kilka migawek spacerowych.

Na początek, Morfeuszek. Niewiele tych zdjęć z jego udziałem. Jako, że wciąż jest dość wątłego zdrowia, nie zabieram go w chłodniejsze czy mokre dni na zewnątrz. Poza tym, dość niemiła przygoda z durnym psem jeszcze durniejszego sąsiada (o której wspominałem w poprzednich postach) spowodowała, że kocurek znów jest strachliwy i płoszy się na spacerze, gdy słyszy czyjeś tupanie. Pędzi wtedy do domu i drepcze pod drzwiami, by go czym prędzej wpuścić do środka.


Dla Mefisto zaś nie ma żadnych przeszkód, upał czy słota, pies czy hołota - spacer obowiązkowo musi się odbyć.


Przynajmniej ciemne chmurzyska przepędziły dzieciarnię z placu zabaw i wreszcie można było skorzystać z drabinek, ślizgawki i innych "drapaków"...


A oto... marzenie każdego kota... super wypasiona kuweta :))))


Ponuro, to i sennie kotom i człekom troszkę. A do tego mokre łapki - lepiej przeczekać na ławeczce, aż trawa wyschnie...


Chyba, że na horyzoncie pojawi się jakaś kocia lafirynda... Twardziela trzeba poudawać, w ramach zapoznania romantycznie tyłek obwąchać...


Niestety, chmury znów przykryły niebo, burzę zwiastując. Czas wracać do domu... A tam, moje kaktusy, które podobnie jak Mefisto wykazują się niezłomnością i bez względu na pogodę czy porę roku, pięknie sobie zakwitają...


... lub przywdziewają moherowe fryzurki...


A tak wyglądał wczoraj Przemyśl po deszczu...