wtorek, 22 listopada 2011

Koci zabójca - Przewlekła niewydolność nerek...

Żyjąc z kotem, którego dopadła przewlekła niewydolność nerek (PNN), chcąc nie chcąc stajesz się kocim ekspertem w temacie tej strasznej choroby. Pomyślałem, że zbiorę tu wszystko to czego dowiedziałem się o tej chorobie od weterynarza, z książek, publikacji, a szczególnie poprzez własne obserwacje. Być pomoże okaże się to pomocne dla innych miłośników kotów, a przede wszystkim uczuli ich na tak oczywiste lecz w większości nie przestrzegane prawdy jak: konieczność regularnych wizyt u weterynarza, stałe pogłębianie swej wiedzy o kotach, baczna obserwacja swego pupila. Posiadanie kota to wielka przyjemność, ale przede wszystkim obowiązek. Tu nie wystarczy codzienne "kici, kici", ciumki, ciumki" i głaskanie. Jeśli rzeczywiście kochasz swego kota to staraj się go poznać jak najlepiej, obserwuj go, jego potrzeby, zachowanie, tak by w przypadku podejrzeń o chorobę można było jak najszybciej zareagować.

Uwaga! Ze względu na bardzo dużą ilość komentarzy do tego wpisu blogspot ograniczył ich wyświetlanie. Aby zobaczyć wszystkie komentarze, należy kliknąć w "wczytaj więcej..." na samym dole.

Regularnie kontroluj stan zdrowia kota poprzez wizyty u weterynarza. Regularnie, to znaczy nie tylko w przypadku podejrzenia o jakąkolwiek chorobę, bo wtedy może być już za późno. Nie bez przyczyny co roku kierowcy są zobowiązani do kontroli stanu własnych pojazdów. Nie jest to wymysł, by wyciągnąć od nas kasę. Robi się to, by nie stwarzać zagrożenia dla zdrowia i życia swego, współpasażerów i innych uczestników ruchu drogowego. A nam tutaj chodzi nie o tak materialną rzecz jak samochód, lecz o zdrowie i życie naszego kociego przyjaciela! Wiem, wizyty u weterynarza kosztują, czasem zdarzają się takie miesiące, że człowiek jest w totalnej ruinie finansowej, ledwie wiążąc koniec końcem... jak ja. Jednak proszę sobie wyobrazić, że koszty wizyty kontrolnej wraz z przeprowadzeniem podstawowych badań jest naprawdę niczym w porównaniu z tym, co przyjdzie nam ponieść w chwili, gdy nasz zwierzak będzie poważnie chory. To jest o tyle ważne, że wiele chorób w początkowej fazie przebiega bezobjawowo. Sami często nie jesteśmy w stanie tego dostrzec, a odpowiedź może nam dać dopiero np. badanie krwi bądź bardziej szczegółowe testy.

Wróćmy do tematu Przewlekłej niewydolności nerek u kotów... Na początek musimy sobie uświadomić najgorszą rzecz: PNN (znana również pod nazwą mocznicy) jest chorobą postępującą, nieuleczalną i... niestety śmiertelną. Jedyne co można zrobić to spowolnić postępowania choroby i podtrzymywać zwierzę przy życiu za pomocą odpowiedniej opieki, leków i diety.

Jak w przypadku wszystkich chorób im szybciej zareagujemy i podejmiemy leczenie, tym dłuższe życie zapewnimy naszemu kotu. Ja nie miałem takiej szansy...

Mr Baldrick trafił do mnie pod koniec sierpnia. Był wówczas około sześcioletnim kotem i tak naprawdę to dzięki niemu zacząłem dopiero patrzeć na świat "kocimi oczyma". Jego poprzednia włascicielka zostawiła go wyjeżdżając na stałe zagranicę. Byłem fałszywie przekonany o tym, że kot jest zdrowy, szczepiony, kontrolowany weterynaryjnie. Dopiero potem udało mi się wybadać, że przez sześć lat życia, nie zaznał wizyty u weterynarza. Właścicielka tak naprawdę nic o nim nie wiedziała, nie starała się poznać kociego świata - głaskanie i mizianie się z kotem to wszystko co w jej pojęciu było miłością.

Baldrick zaraził się kocim katarem od Mefisto, którego przygarnęliśmy ze schroniska. Przygarniając Mefisto natychmiast podjęliśmy jego leczenie. Gdy tylko zaczął "kichać" również Baldrick zabrałem go do weterynarza, a mój dom zamienił się w "kocią klinikę". Mefisto bardzo szybko wydobrzał(praktycznie po tygodniu zastrzyków i zakraplania oczek). Niestety, niespodziewanie dla nas Baldrick poczuł się bardzo źle, ciągle wymiotował, zrobił się apatyczny i dostał zapaści. Myślałem, że może tak ciężko przechodzi koci katar, bądź podawane mu zastrzyki wywołały taką reakcję. Weterynarz jednak po przebadaniu krwi orzekł to co najgorsze... Baldrick jest chory na przewlekłą niewydolność nerek i przy takim uszkodzeniu nerek w najlepszym razie pozostało mu niecałe 2-3 miesiące życia. Zrobiło mi się słabo. Ostatnie lata wogóle u mnie do najszczęśliwszych nie należały, nieustające kłopoty finansowe, dosyć poważne kłopoty w pracy oraz ludzie, na których się okrutnie zawiodłem, a teraz taki cios... Nie wiedziałem też, jak powiedzieć o tym swojej partnerce - tym bardziej, że niedawno była zmuszona uśpić swego pieska, cierpiącego już bardzo z powodu m.in. raka wątroby... Początkowo, pomyślałem, by powiedzieć jej tylko, że Baldrick jest chory i będzie wymagał szczególnej opieki i leczenia. Postanowiłem jednak, że szczerze poinformuję ją o wszystkim i przygotuję na nieuchronność rychłej śmierci Baldricka.

Pierwszą ważną decyzję, jaką musieliśmy podjąć to, czy wogóle podejmujemy się leczenia Baldricka czy pozostawiamy działanie naturze. Oczywiście, zdecydowaliśmy się na leczenie. Wziąłem urlop w pracy, codziennie jeździłem z kotem na zastrzyki i kroplówki. To był ciężki czas. Chodziłem jak widmo, nie śpiąc, nie jedząc, zrywając się na każdy ruch Baldricka, jego żałośniejsze miauknięcie czy odgłosy coraz częstszych wymiotów. I ta świadomość bezradności oraz ciągłe sprawdzanie czy jeszcze oddycha, czy jeszcze żyje...

Jak się dowiedziałem, bezwględną podstawą leczenia są trzy rzeczy: zapewnienie kotu ciepła, spokoju oraz nieodwołalne stosowanie niskobiałkowej i niskofosforowej diety. Warunek pierwszy, czyli ciepło i dobre warunki bytowania, spełniony był bez wysiłku odkąd wogóle pojawił się u nas Baldrick. Z zapewnieniem spokoju oraz nienarażanie kota na stres było już gorzej. W jaki sposób zapewnić mu spokój, gdy sama konieczność codziennych zastrzyków, kroplówek, podawania lekarstw, czy wymuszanie zjadania przepisanej diety, jest samo w sobie wyjątkowo stresujące! Najgorzej jednak było z zalecaną dietą, nie byliśmy w stanie zmusić Baldricka, do zjedzenia tego, czego nie chciał, tym bardziej, że wogóle stracił apetyt i ciągle wymiotował. Pomysłu podawania mu na siłę dietetycznego pokarmu przy pomocy np. strzykawki wogóle nie brałem pod uwagę. Mając świadomość jego rychłej smierci (w jego stanie to mogła być kwestia tygodni lub nawet dni) nie miałbym serca dręczyć go tak jeszcze dodatkowo. Stanęlismy przed wyborem: kot nie przyjmując pokarmu osłabnie już całkiem i umrze z głodu lub podając mu jego ulubione kąski, by wogóle cokolwiek zjadł... zatruwamy go i tym samym zabijamy... Szczególnie, że domagał się np. jajka czyli bomby białkowej, która w jego przypadku była cichym zabójcą.

Następna kontrola weterynaryjna wykazała, że wyniki Baldricka są jeszcze gorsze. Jego czas się zbliżał. Podjęliśmy jeszcze wysiłek, by mimo wszystko nie poddawać się, dać jemu i sobie jeszcze szansę. Kolejne zastrzyki, kroplówki, dodatkowe medykamenty... Jednak w obliczu coraz gorszych wyników badań, bardzo złego samopoczucia Baldricka, zupełnej już odmowy zjedzenia czegokolwiek podjęliśmy decyzję o zakończeniu jego cierpień. Podtrzymywanie go dłużej przy życiu, byłoby nie miłością lecz zwykłym egoizmem z naszej strony. Staraliśmy się walczyć o życie Baldricka wszelkimi dostępnymi środkami, on sam nie przyjmując już pokarmu walkę tą poddał...

Widok śmierci nie jest mi obcy. Nie wiedzieć czemu, los zsyła mi co jakiś czas takie doświadczenie, odkrycie kilku topielców, ofiary wypadków samochodowych, które umierają na moich rękach, agonia Shanny, teraz śmierć Baldricka... Nie zapomnę nigdy jego smutnych lecz spokojnych oczu, chwili jego odejścia... Nawet Mefisto przeczuwał, że coś jest nie tak. Żałośnie miauczał, po raz pierwszy przytulił się do Baldricka, obwąchał go, otarł noskiem...

Czcąc pamięć Baldricka, pozostało nam zadbać teraz z wielką starannością o Mefisto. Okazało się, że znów czeka nas długie i kosztowne leczenie z powodu chorób, których nabawił się w schronisku... Ale temu poświęcę osobny rozdział. Teraz chciałbym przedstawić objawy chorobowe, które dostrzegłem u Baldricka, a które były przejawem przewlekłej niewydolności nerek. Gdy zauważycie ich obecność u swoich kotów, pędźcie czym prędzej do weterynarza:

  • utrata apetytu,
  • zmniejszenie aktywności,
  • ospałość i "zawieszanie się" (wzrok bezwiednie wbity w jakiś punkt, np. ścianę),
  • częstsze niż zazwyczaj u kotów wymioty, często niczym nie uzasadnione (duże osłabienie po wymiotowaniu),
  • większe zapotrzebowanie na płyny (Baldrick zaczął pić wodę w ilościach niespotykanych u kotów),
  • nieprzyjemny zapach z pyszczka (w późniejszej fazie całe futerko zaczęło coraz bardziej zalatywać mocznikiem),
  • przebarwienia futerka (na czarnej sierści u Baldricka pojawiły się brązowe przebarwienia, coś jak u ciemnowłosego człowieka, gdy w okresie letnim pod wpływem promieni słonecznych pojawiają się jaśniejsze "pasemka"),
  • częstsze oddawanie moczu (w pewnym momencie wyglądało to tak, jakby Baldrick z Mefisto urządzili sobie zawody "kto więcej naszcza do kuwety"),
  • zapalenie jamy ustnej
Inne objawy (niektórych z objawów nie jesteśmy sami tego dostrzec, dlatego ważne są np. profilaktyczne badania krwi, które dają szansę wczesnego wykrycia choroby), które podaje fachowa literatura to:

  • podwyższony poziom mocznika i kreatyniny we krwi,
  • stany zapalne dziąseł,
  • zwiększone zapotrzebowanie na płyny,
  • biegunki,
  • matowa sierść,
  • zmniejszenie wagi ciała, nadmierne wychudzenie,
  • zapalenie żołądka, krwawienie z jego błon śluzowych,
  • anemia (zaburzenia krzepliwości krwi, krwawienia wewnętrzne),
  • zaburzenia hormonalne (nadczynność przytarczyc – ze względu na zwiększoną ilość fosforu we krwi),
  • zaburzenia ciśnienia krwi (nadciśnienie, prowadzące czasem do utraty wzroku),
  • zaburzenia neurologiczne: drżenia, drgawki, kłopoty z poruszaniem się, tiki, zmiany w zachowaniu zwierzęcia, śpiączka,
  • kwasica krwi (nerki przestają kontrolować pH krwi).
Podsumowując, przedstawiam to co ważne o przewlekłej niewydolności nerek mówią fachowe publikacje:


  • Przewlekła niewydolność nerek (PNN), znana jest także pod nazwą mocznicy.
  • Jest chorobą dosyć powszechną u kotów - wynika ze szczególnej wrażliwości tych zwierząt na wszelkie zatrucia, infekcje oraz podatność na problemy z układem moczowym.
  • Jest chorobą nieuleczalną i prędzej czy później prowadzi do śmierci zwierzęcia.
  • Choć jeszcze niedawno wystąpienie pierwszych objawów oznaczało rychłą śmierć kota to obecny poziom wiedzy i możliwości w medycynie weterynaryjnej pozwala przedłużyć życie chorego kota o ok. 36 miesięcy, to jest około trzech lat życia. Musimy mieć świadomość, że kot będzie chory już do końca życia (jak krótkie bądź długie, by ono nie było).
  • PNN jest dysfunkcją nerek, które poprostu przestają spełniać swoje zadania. A do zadań tych należą: oczyszczanie krwi ze szkodliwych produktów przemiany materii, regulowanie gospodarki wodnej oraz elektrolitowej organizmu, wytwarzanie hormonów erytropoetyny (odpowiedzialnej za wytwarzanie erytrocytów) i reniny (odpowiedzialnej za prawidłowe ciśnienie krwi) oraz utrzymywanie odpowiedniego pH krwi.
  • PNN jest chorobą podstępną, gdyż przez długi czas może przebiegać bezobjawowo. Często okazuje się, że kot cierpi na tę chorobę, gdy spustoszenia w organizmie są już bardzo znaczne. Nerki mają bowiem niezwykłe zdolności przystosowawcze, dlatego mogą pracować normalnie przez długi czas mimo postępujących uszkodzeń (regenerują się na bieżąco). Dopiero, gdy uszkodzeniu ulegnie 75% miąższu nerek, efekty niewydolności zaczynają być widoczne.

PNN występuje w dwóch postaciach: ostrej i przewlekłej:

  • Przyczyną postaci ostrej są najczęściej zatrucia organizmu oraz zmniejszenie przepływu krwi przez nerki . Na szczęście, przy tej postaci szybka interwencja lekarza weterynarii pozwala przywrócić normalną pracę nerek. Jeśli jednak pomoc zostanie udzielona zbyt późno, istnieje niebezpieczeństwo przejścia postaci ostrej w przewlekłą.
  • Jeśli PNN przyjmie postać przewlekłą, uszkodzenia nerek są już nieodwracalne i możemy już jedynie podtrzymywać zwierzę przy życiu za pomocą odpowiednich leków i diety.
  • Przyczyną postaci przewlekłej mogą być np.: wrodzone wady nerek, niektóre choroby wirusowe, zakażenia układu moczowego, nowotwory nerek, nadczynność tarczycy, ustrojowe nadciśnienie, kamica nerkowa, wodonercze, zapalenia nerek.
Diagnostyka:
  • Ważne jest wykonywanie okresowych badań krwi, szczególnie u kotów starszych, gdyż niejednokrotnie tylko takie badanie pozwala wykryć pierwsze nieprawidłowości, takie jak podwyższenie mocznika i kreatyniny.
  • Badania krwi zazwyczaj dają jednoznaczne wyniki jeśli chodzi o niewydolność nerek. By mieć pełniejszy obraz sytuacji - należy wykonać również badania moczu.
  • Ważnym badaniem uzupełniającym jest USG i jeśli to możliwe RTG - które pozwalają ocenić stan nerek oraz innych narządów. Niewydolne nerki mogą przyczynić się do rozwoju chorób w innych narządach - warto sprawdzić przy okazji ich stan.

Pierwszym działaniem po stwierdzeniu schorzenia nerek jest podanie serii kroplówek w celu przepłukania i nawodnienia kota. Ważne jest także zniwelowanie takich objawów jak owrzodzenia w jamie ustnej, które prowadzą do braku apetytu. Dobór leków i dalszych metod postępowania musimy skonsultować z lekarzem weterynarii.


322 komentarze:

  1. Mój kot choruję na tę chorobę ma marne szanse ; C Jestem załamana mam wrażenie jakby to był człowiek cały czas płaczę ; ((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo przykro to słyszeć. Nie mogę Cię pocieszyć, bo masz świadomość nieuchronności tego co się stanie. Powiem Ci, że choć od odejścia Baldricka na tą straszną chorobę minął już ponad rok, ale nie ma dnia, bym nie myślał o nim i o tym, czy mogłem coś jeszcze zrobić, by go uratować, przedłużyć życie. Był to dla mnie ogromny cios. To Baldrick nauczył mnie miłości do kotów, zaprzyjaźniliśmy się a diagnoza spadła tak nieoczekiwanie. Jestem facetem, ale poryczałem się jak dziecko. Przez ostatnie dwa tygodnie czuwałem przy nim dzień i w nocy. Do dziś coś we mnie łka... Rozumiem Cię bardzo dobrze przez co teraz przechodzisz. Jeżeli choroba jest bardzo zaawansowana, to nie pozwól mu cierpieć... Ciepłe myśli ślę ku Tobie...

      Usuń
    2. Wczoraj dowiedzialam sie ze moj toficzek ktory ma identyczna historie jak twoj tez jest chory.. Nerki watroba i serduszko..ja tez zabralam go zlym ludziom by go uratowac.... Teraz zrobie wszystko by zyl jak najdluzej :-(

      Usuń
    3. Trzymamy kciuki za Toficzka. Cóż można powiedzieć, poza tym, że przynajmniej żyje z Wami zabrany złym ludziom. Nawet jeśli pokona go choroba to teraz jest w kochającym domu a wierzę, że zapewnicie mu opiekę weterynaryjną i jeśli to możliwe leczenie, które pozwoli mu żyć jak najdłużej.

      Usuń
  2. Witajcie :moj kocur,ukochany,cudowny stworek,ma 16 lat i zalamal sie nagle ok. tygodnia temu.Mocznik ok. 7 x wiecej od normy,kreatynina ponad 4 x.Wciaz wyglada pieknie,nikt by sie nie domyslil,ze jest chory.Ale jest tak slaby,ze musze go nosic do kuwety i z powrotem do domku,po prostu lapki mu sie rozjedzaja,a to byl wielki,silny kocur.Codziennie robie mu kroplowki,ale dostal juz 4 i nie widze poprawy.karmimy go roztartym pokarmem do pyszczka strzykawka ale juz trac enadzieje,mocznik naprawde strasznie wysoki >
    trzymajcie sie,piszac to na sekunde odwrocilem mysli,bo cierpienie jest straszne....nosze go na rekach i placze,
    ja ,twardy facet

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy weterynarz określił jak duży procent nerek jest zniszczonych? Wygląda, że to już bardzo zaawansowane stadium. O chorobie Baldricka dowiedzieliśmy się też za późno, pięknie wyglądał, nie dostrzegłem wtedy żadnych objawów, aż stracił przytomność. Również podjęliśmy natychmiastowe codzienne kroplówki. Niestety, aby podtrzymać funkcjonowanie tej części działających nerek, podstawą jest niskobiałkowa dieta, której po prostu nie chciał przyjmować. Kolejne badania wykazywały coraz gorsze wyniki. To był ogromny cios. Po konsultacji z weterynarzem i wykorzystaniu wszelkich dostępnych sposobów na podtrzymanie życia - z wielkim bólem zdecydowaliśmy, że nie będziemy mu przedłużać cierpień. Ta decyzja dręczy mnie do dziś, ale byłbym skrajnym egoistą, gdybym za wszelką cenę przedłużał jego agonię.

      Czego Ci mogę życzyć... jedynie siły wytrwania tych ciężkich dni. Mam nadzieję, że jesteście pod opieką dobrego i uczciwego weterynarza. Trzymaj się!

      Usuń
  3. A ja wczoraj straciłam kotka, To jest dopiero cios.
    I tak samo przewlekła niewydolność nerek...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi przykro, wiem co czujesz. Trzymaj się!

      Usuń
    2. Moja koteczka Whisky była u mnie 8 lat, wzięłam ja od polskich lekarzy, którzy wyjeżdżali do pracy za granicę na 3 lata. Zastrzegłam, ze wezmę ją ale na zawsze, nie oddam, jeśli będą ja chcieli znów po powrocie. To kulturalni, bardzo dobrzy ludzie. Whisky u nich miała dobrze. Mieli ją od urodzenia też przez 8 lat. Oczywiście bez zastrzeżeń, ze zrozumieniem przystali na moje warunki. Niestety właśnie dziś 18.01.2014 musiałam podjąć ostateczną decyzję. Whisky cierpiała na PNN, miała 16 lat, choroba postępowała błyskawicznie. W grudniu rozpoczęłam leczenie, dietę, poprawa była na krótko, potem znowu lekarstwa, kroplówki i znów krótkotrwała lekka poprawa. Schudła, nie jadła, odwodniła się, cierpiała, często siedziała z pyszczkiem w misce z wodą, już nawet nie piła. W ostatnia noc przyszła w pobliże mojego łóżka, wzięłam ją pod kołdrę, delikatnie głaskałam. Ona zadowolona cichutko, po kociemu pomrukiwała. Tak się pożegnałyśmy. Następnego dnia zawiozłam ją do lekarza prowadzącego. Jestem pewna,że była mi wdzięczna za tę decyzję, nie chciała więcej cierpieć. Mimo, że to mój trzeci kot, który odszedł na tę chorobę jest mi bardzo ciężko, opłakuje ją tak samo. Najbardziej żal, że już nic więcej w celu poprawienia komfortu jej życia nie można było zrobić. Była bardzo wrażliwym kotem, rok czasu trwała jej pełna adaptacja do naszej rodziny, do nowego domu. Mam jeszcze dwa koty, młodsze 6 i 7 lat, Marychę i Kokainę. Przez tyle lat żyły we trzy pod naszym dachem, teraz jednej zabrakło, odeszła. Jest inaczej, dawny porządek przestał istnieć. Takie życie. Whisky zawsze będzie w mojej pamięci tak jak kotki Isia, Kizia, pies Rusłan, Borys, konie Lila, Carmen, Ramzes, Figaro, Roma, Jurand, Hawana. Dziękuję. Jest mi odrobinę lżej.

      Usuń
    3. Witaj, pomijając oczywisty żal i współczucie po Twojej starcie chciałbym powiedzieć, że podoba mi się Twoje podejście. Zrozumiałe, że poprzedni opiekunowie Whisky nie mogli jej ze sobą zabrać ale Twoje stanowcze stwierdzenie, że jeśli ją "przejmiesz" to tylko na zawsze jest godne podziwu. Zwierzę nie jest zabawką żeby je przekazywać z rąk do rąk tam i z powrotem. A tak niestety często jest - wystarczy spojrzeć na tzw. bumerangi, czyli zwierzęta które ciągle wracają lub są podrzucane do schroniska. Wracając do choroby, to niesamowicie przerażające ale też zastanawiające dlaczego akurat ona zbiera takie "żniwo" wśród kotów. Koty rasowe w większości podatne są na różne choroby, mają wypaczone geny, bo przy krzyżowaniu dba się wyłącznie o kolor futerka, oczek i inne cechy rasowe. "Dachowce" z reguły są wytrzymalsze, silniejsze i bogatsze genetycznie a mimo to jest jakiś czynnik, że akurat nerki i układ pokarmowy padają ofiarą różnych często śmiertelnych przypadłości. U Ciebie dotknęło to aż trzy koty! Piszesz o zachwianiu "porządku" w domu. Rozumiem to. Mefisto, choć znał Baldricka bardzo krótko, to po jego śmierci nie mógł sobie miejsca znaleźć. Przez długie miesiące szukał go po całym domu, obwąchiwał ulubione miejsca Baldricka i czatował przed wejściem do domku, w którym tamten spędził ostatnie tygodnie - ale nie ważył się do niego wejść, jakby z szacunku po zmarłym. Trzymaj się. Dobrze, że się "wygadałaś" tu na blogu, to niewiele, ale troszkę pomaga. PS Ciekawe i konsekwentne imiona nadajesz zwierzakom.

      Usuń
  4. Ja także 28 listopada 2012 r. musiałam podjąć decyzję o uśpieniu mojego kochanego Filemonka. Zgasł w ciągu 2 tygodni, nie było ratunku. Był z nami 3 lata. W swoim krótkim kocim życiu wiele przeszedł, błąkał się od domu do domu, wyrzucany. Dopiero u nas znalazł dom. Był cudownym, pełnym miłosci kotkiem. Nawet jak trzymałam go na kolanach takiego słabiutkiego i płakałam z bezsilności próbował wspiąć się do mnie i przytulić łebek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Smutno to czytać. Zanim trafił do Was niewiele ciepła i miłości zaznał w swoim życiu. Piszesz, że zgasł bardzo szybko... to jest właśnie przekleństwo większości śmiertelnych chorób. Zwierzaczek pięknie wygląda, zachowuje się normalnie, a w środku już coś go zżera.

      Oba moje obecne kocurki są po przejściach związanych z bezdomnością i pobytem na ulicy i w umieralniach zwanych schroniskami - do końca życia będą słabowici po powikłaniach chorobowych. W związku z tym, ale też po doświadczeniu z Baldrickiem, obecne moje kocurki poddaję stałej kontroli weterynaryjnej. Licho nie śpi, a kontrolne badania (np. morfologia) dają jakieś tam pojęcie o stanie zdrowia kocurów, co w razie podejrzenia o choróbsko, daje szansę na odpowiednio szybkie zareagowanie. Cóż, tyle że choroby jak PNN są śmiertelne i jedyne co możemy zrobić to przedłużyć życie...

      Usuń
  5. duszek 2000-2013 rip

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że jeśli istnieje jakaś magiczna kraina, do której trafili Twój Duszek i mój Baldrick, to jest zupełnie odmienna od naszej ziemi.... pełna szczęścia, szacunku do zwierząt i wolna od złych istot jakimi potrafią być dla zwierząt ludzie...

      Usuń
  6. mój kotek ma 18,5 roku, niedawno stwierdzono u niego niewydolnosc nerek, nie jest z nim dobrze, bardzo schudł i ma bardzo słaby apetyt. robilismy 2 razy kroplowke u lekarza. mam pytanie czy, aby robić kroplowki w domu (aby kotka nie meczyc dojazdami), czy mozna nabyc je normalnie u weterynarza?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponad 18 lat - wiek coraz rzadziej spotykany u kotów! To świadczy jak dobrze o niego dbacie i jaki ma kochający dom.

      Kroplówki można samemu robić w domu, o ile zgodzi się na to weterynarz, nabierze się pewnej wprawy a i kotek pozwoli sobie to wykonać. Odpowiednie wbicie igły, kontrola czy "przewodzik" się nie zapowietrza, ustalenie odpowiedniej dawki - tu trzeba trochę wprawy. A i koty są często bardziej spokojne, czy też "bezwolne" u weterynarza, choćby ze strachu - nie wiedzą na co sobie mogą pozwolić i są bardziej potulne. Bo w domu doskonale wiedzą, że rządzą i choćby z kaprysu czasem wyprawiają cyrki przy choćby obcinaniu pazurków, a co dopiero przy dość niemiłej i czasowo długiej kroplówce.

      Ja kroplówki robiłem pod nadzorem weterynarza. Rzeczywiście te codzienne wyjazdy do lecznicy były męczące i dla mnie i dla coraz słabszego i schorowanego kocurka.

      Teraz mam więcej doświadczenia, choćby po tym co przeszliśmy z Baldrickiem oraz w związku z nieustannym leczeniem na różne przypadłości moich dwóch obecnych kocurków. Sam weterynarz często daje mi odpowiedni specyfik, żebym sam zaaplikował kotu, bo już wie, że potrafię obchodzić się z kotem i że sobie poradzę.

      Tak więc, o tym czy moglibyście sami robić kroplówki musicie porozmawiać z waszym weterynarzem a i sami pomyśleć, czy jesteście na to gotowi. Zaznaczę jeszcze, w przypadku tak poważnej choroby, wyjazd do weterynarza na kroplówkę to coś więcej.

      Jest przeprowadzana przede wszystkim po to, by zwierzaczek się nie odwodnił - tym bardziej, że traci apetyt a w końcu może przestać w ogóle jeść.
      Ale to lekarz prowadzący jest często w stanie na pierwszy rzut oka ocenić czy stan zwierzaczka nie pogorszył się, aplikuje też stosowne zastrzyki wzmacniające odporność ale i pobudzające nerki, kontrolnie na miejscu wykona badania krwi, które powiedzą czy wyniki polepszają się czy pogarszają.

      Życzę dużo siły w tym ciężkim dla was czasie.

      Usuń
  7. tak to prawda nasz kotek był przez nas bardzo kochany mial duzo milosci i dbamy o niego pod kazdym wzgledem:)jest ze mna prawie przez cale zycie, wiec walcze o jego zdrowie jak o członka rodziny, bo tak go traktuje. Na pewno bedzie nam cięzko, gdy odejdzie, ale jego choroba jest nie uleczalna, wiec mozmy tylko ulżyc mu w cierpieniu podajac kroplowki i lekarstwa. Nie smakuje mu karma royal canin renal. lecz smakuja mu pasztety innej firmy dostosowane dla kotow nerkowcow. bylismy u lekarza na kroplowce, i wzielismy do domu, jestesmy po pierwszej samodzielnej, mysle ze poszlo dobrze i bedziemy na razie robic sami. czuje sie lepiej robiac kroplowke w domu, jest spokojniejszy bo u lekarza bardzo wariowal.Chciala bym aby byl z nami juz na zawsze, ale wiem ze to niemozliwe. bedzie ciezko, lecz trzeba zaczac myslec o tym ze nie bedzie on zawsze....ehh nawet ciezko pisac o tym...ale trwam jak na razie w jego chorobie i mu pomagamy z calych sił. Niechce podejmowac decyzji o uspieniu, oby tak sie nie stało. trzymajcie sie, kochajcie i dbajcie z całych sił o swoje zwierzatka, bo one tego potrzebuja:) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Baldrickowi też nie smakowała karma specjalistyczna, a dieta niskobiałkowa to podstawowa rzeczy przy takim schorzeniu. To był dramat: odpowiedniej dla niego karmy nie jadł, a wszystko inne go zabijało. Stanęliśmy przed okrutnym dylematem, czy zagłodzić go na śmierć czy pozwolić mu jeść to co chce, wiedząc że mu tylko szkodzimy. Niestety w końcu przestał jeść w ogóle, kroplówki i wspomagacze nie pomagały, wyniki były coraz gorsze i podjęliśmy decyzję o zakończeniu jego męki. Serce rozpada się na milion kawałków, gdy to sobie przypominam... Całą miłość przeniosłem na dwa obecne łobuziaki, które ciągle wymagają leczenia z różnych przypadłości. Niedługo będę mógł napisać encyklopedię na temat kocich chorób... Trzymaj się!

      Usuń
    2. Moja Kicia ma 15 lat i jest w trakcie leczenia na PNN no i oczywiscie nie chce nic jeść ..prosze o podanie wszystkich karm na nerki -moze macie inny pomysł jak odżywiać w domu takiego choruska..
      Pozdrawiam i trzymam kciuki za wszystkie koty i ich włascicieli .....

      Usuń
    3. Z karmieniem kota z PNN jest problem. Nasz weterynarz polecał karmy Royal Canin dla nerkowców, ale Baldrick nawet tego nie ruszył (ani suchej ani mokrej). Przeważnie choróbsko ujawnia się, gdy już mocno zniszczone są nerki. Wiemy jak nawet zdrowe koty potrafią być wybredne, a tu trzeba kategorycznie odstawić wszelkie "domowe" żarcie czy smakołyki i przestawić na jedzenie niskobiałkowe. Nie wiem co Ci poradzić, bo każdy kot ma swoje własne nawyki żywieniowe i żebyśmy na głowie stawali to pewnych rzeczy nie zje i już. Może małymi krokami, troszkę zwykłej karmy wymieszanej ze specjalistyczną. My stanęliśmy przed dramatycznym wyborem: albo zagłodzić kota na śmierć albo dawać mu to co lubi (wiedząc że mu to szkodzi). Obie drogi prowadziły do tego samego - wybraliśmy tą drugą, by umierającemu Przyjacielowi nie przysparzać dodatkowych cierpień...

      Usuń
  8. Na początku zeszłego roku adoptowałam ze schroniska około dziesięcioletniego kota - Pedro. Od razu wzięłam go na badania do weterynarza, który wyleczył go ze świerzbu i próbował wyleczyć z kataru. Kiedy po tygodniu stosowania leków Pedruś kichał co prawda mniej, ale ciągle wisiał mu w nosku glucik, weterynarz stwierdził, że to koci katar i nie da się go całkiem wyleczyć. Doszedł jeszcze problem z ząbkami - były bardzo zakamienione, ale nie sprawiało to problemów przy jedzonku, więc postanowiliśmy nie ryzykować narkozy ze względu na wiek malucha. Miesiąc temu jednak przestał w ogóle jeść, zrobił się ospały i często się zawieszał. Diagnoza - niewydolność nerek. Tydzień zastrzyków, dwa tygodnie kroplówek i zmiana diety na niskobialkową, której nie przyjmował. Po tygodniu wystąpiła znaczna poprawa, później był zalecony tydzień przerwy w kroplówkach i znowu się pogorszyło. Pani weterynarz powiedziała, że rokowania są bardzo złe, bo Pedruś nie produkuje już białych krwinek :( Ale od dwóch dni zaczął wcinać karmę niskobiałkową i to w zaskakująco dużych ilościach. Może więc jest jednak jakaś szansa, żeby go uratować...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymam kciuki. Wprawdzie zniszczonych nerek nie da się już odbudować ale przy niskobiałkowej diecie jest szansa podtrzymania funkcjonowania tej pozostałej zdrowej części i przedłużenie życia pupilka.

      Niewydolność nerek to coraz powszechniejsza przypadłość kotów. Tak się zastanawiałem dlaczego akurat nerki u kotów są tak słabe, dlaczego w toku ewolucji natura nie obdarzyła koty większą odpornością. Wydaje mi się, że odpowiedź jest zaskakująco prosta: niewłaściwa dieta. Większość kotów domowych karmiona jest gotowymi karmami, czy to suchymi czy mokrymi. Nawet te markowe to jakiś kulinarny żart jest: pokolorowane, wzbogacone wzmacniaczami smaku i zapachu, o żałosnej zawartości mięsa w całej masie niezdrowych zapychaczy. Co z tego, że procentowo na opakowaniu niby wszystko się zgadza. Procentowo to można nawet skonstruować dietę złożoną z kawałka cegły, sznurka konopnego i jakiejś brei, byle zawierało odpowiednią ilość składników.

      Daj znać, proszę, jak się czuje kocurek, czy wrócił mu apetyt i jakie są wyniki badań.

      Usuń
    2. Wczoraj mój Pedruś odszedł do kociego nieba - nie dało się już nic zrobić, wyniki badań były coraz gorsze, przestał produkować czerwone krwinki. Nie miał siły, prawie cały dzień leżał na swojej poduszeczce, a jak wypuściłam go kilka dni temu na podwórko, bo było piękne słonko, to poszła mu krewka z noska:( Na domiar złego zaczęła mu przeskakiwać szczęka, przez co przestał praktycznie jeść :( Jedynym wyjściem było ulżenie mu w cierpieniu - najtrudniejsza decyzja, jaką było mi kiedykolwiek podjąć... I teraz jest tak paskudnie pusto w moim domu bez niego... :(

      Usuń
    3. Smutno to czytać... Podjęliście dramatyczną lecz właściwą decyzję.

      Ja z Baldrickiem byłem do końca. Nie wiedziałem, że to tak szybko się odbywa. Zastrzyk... zdążyłem tylko powiedzieć przepraszam", popatrzył na mnie swymi umęczonymi oczkami i zamknął je na zawsze. Wraca to do mnie ciągle, ale nie cofnął bym tej decyzji. Właśnie ze względu na miłość do swego kota nie wolno przedłużać mu cierpień. Łączę się z Tobą w tych trudnych chwilach...

      Usuń
  9. Właśnie wczoraj odszedł mój kochany kot Filip, miał tylko 2,5 roku.Odszedł nagle, bawił się wszedł na łóżko , syn go jeszcze głaskał,potem kotek się umył przy tym jeszcze radośnie pomrukiwał.Nagle usłyszałam krzyk z pokoju .To syn wołał że coś dzieje się z kotem . Kotka wysztywniło ,oczy otwarte szeroko ,język na wierzchu a kotek zimny .Jesteśmy w takim szoku że nawet ciężko o tym mówić.Rozpaczamy strasznie . Najgorzej ja wzięłam nawet wolne w pracy.To był mój najdroższy przyjaciel. Piękny zdrowy zadbany .Gdybym mogła wrócić czas ale nie mogę.Był wykastrowany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro to czytać a i pociechy jakiejkolwiek ciężko oddać słowami. Ktoś powie - to tylko kot - my dobrze wiemy, że to nie tylko zwierzę, lecz cudowny przyjaciel. Trzymaj się.

      Usuń
  10. Moja Zuzia ma 15 lat. Od jakiegoś czasu więcej pije i sika, choć nie częściej, ale za to ilość moczu jest większa objętościowo. Trochę schudła. Zaczęła jej bardziej brązowieć sierść, a jest czarna.Problemem jest pobranie jej krwi, bo panicznie boi się weterynarza, nie da się wsadzić do kontenerka, a jak już mi się uda, to nawet kilku lekarzy nie może jej opanować bo zachowuje się jak dziki tygrys, drapie, wrzeszczy i nie da się zbadać.Każda wizyta u weterynarza to dla niej męczarnia i nerwowe ślinienie się przez kilka kolejnych godzin. Nie można jej dać nic na uspokojenie bo ma tyle lat ile ma i nie wiadomo jak by zareagowała na taki środek. Sytuacja patowa. Co jakiś czas robię jej badania moczu i w nim nic nie ma, ale ponoć może być tak, że w moczu nie będzie żadnych śladów choroby. Jestem bezradna, bo nie da się jej gruntownie przebadać. Może ktoś ma jakiś pomysł na to jak w jak najmniej stresujący sposób spowodować, żeby dała sobie pobrać krew?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj. Koty w takim wieku coraz częściej miewają problemy z nerkami. Nie zawsze musi to oznaczać przewlekłą niewydolność, ale skoro zauważyłaś pewne objawy to i tak jest sygnał, że w organizmie zwierzaczka coś dzieje się niedobrego. Bez paniki, może nie jest bardzo źle, ale konieczne są badania, które wykażą co tam dzieje się z kotkiem.

      Masz rację, aby zdiagnozować chorobę nerek należałoby zacząć od badań krwi, to w niej podwyższony poziom mocznika i kreatyniny dadzą sygnał, że coś jest nie tak z nerkami. Dodatkowo badanie moczu: jeżeli występuje w nim białko to diagnoza jest już niestety oczywista: przewlekła niewydolność nerek.

      Nie ma wyjścia, badanie krwi i moczu to podstawa. Choć przydałoby się wykonać również i USG, by zobaczyć strukturę nerek, jakie tam zmiany zaszły, ale też czy przez nieprawidłową pracę nerek nie są upośledzone inne narządy.

      Zupełnie nie rozumiem dlaczego weterynarz nie może sobie poradzić z pobraniem krwi od kota! Nawet, gdy kot jest szczególnie trudny i nerwowy istnieją sposoby by sobie z tym poradzić. I tu nie trzeba wcale brutalnej siły. Wystarczą dwie osoby, jedna która przytrzymuje kota, druga, która ogoli łapki i pobierze krew. To nie może odbywać się w atmosferze stresu, gdy zdenerwowany jest opiekun zwierzęcia i weterynarz - taka nerwówka udziela się zwierzęciu.

      Wizyta u weterynarza z pewnością nie należy do przyjemności. Ale to głównie ludzie wprowadzają nerwową atmosferę już w domu, gdy chcą na siłę "zapakować" zwierzę do transportera. Na kota nie wolno ani krzyczeć ani stosować rozwiązań siłowych, ale też wielkim błędem jest rozczulanie się. Choremu kotu należy zapewnić odpowiednią opiekę i leczenie ale nie wolno nad nim biadolić. Kot wyczuwa w naszym zachowaniu coś nienaturalnego, stresuje się, bo nie wie co go czeka. A do tego jak się trafi taki konował, dla którego problemem jest pobranie zwierzęciu krwi, to dramat na całego.

      Czytałem i słyszałem o różnych przypadkach: o podawaniu środków uspokajających czy nawet nasennych zwierzęciu, bo inaczej weterynarz nie chciał pobrać krwi. To karygodne i niewybaczalne! W przypadku bardzo chorego kota, pobieranie krwi może następować nawet co tydzień, by sprawdzić jak postępuje leczenie, w którą stronę idą współczynniki. Nie rozumiem, faszerowano by wtedy kota uspokajaczami czy wręcz poddawano narkozie co tydzień? Równie dobrze, można by go było zabić na początku!

      Istnieje tzw. metoda ręcznikowa, stosowana przy niesfornych kotach, właśnie w przypadku pobierania krwi ale też np. obcinaniu pazurków. Owija się kota ręcznikiem, krępując ruchy - coś jak kaftan bezpieczeństwa. Szczerze mówiąc, w życiu bym jej nie zastosował i jest dla mnie barbarzyństwem, ale wiem, że tak sobie ludzie radzą.

      Mi pozostaje tylko prosić Cię, byś nie zrezygnowała z badań, lecz po prostu zmień weterynarza. Ci, z którymi miałaś do czynienia nie tylko nie są profesjonalistami w swoim zawodzie, ale widać że nie rozumieją zwierząt, nie radząc sobie w takiej sytuacji. Wybierz się na obchód przychodni/klinik, ale nie bierz ze sobą kota, żeby go niepotrzebnie nie stresować. Porozmawiaj tu i tam o swoim problemie i jeśli uznasz, że lekarz jest godny zaufania wybierz się do niego już ze zwierzaczkiem.

      Pozdrawiam. Daj znać co i jak.

      Usuń
    2. Może to nadczynność tarczycy.

      Usuń
  11. Dziękuję za wsparcie. Od jednego weterynarza do którego zaniosłam kota usłyszałam podniesionym głosem, że nie jest pogromcą dzikich zwierząt. Zabrałam kota i wyszłam. A jak w końcu udało mi się ją zabrać do innego( przekonanie jej żeby weszła do kontenerka to droga przez mękę ) to lekarz z pomocnikiem nie umieli jej nawet zbadać i próba nawet osłuchania serca spełzła na niczym. Kot tylko się zestresował i przypłaciła to kilkugodzinnym ślinieniem się w domu. W moczu nie ma białka. Ma tylko podwyższone PH, ale zawsze je takie miała. Ale niestety - mocz to nie wszystko. Próbowałam nawet domowej wizyty, ale kot na swoim terytorium to już całkowita masakra..... Kot ma złe wspomnienie weterynaryjne bo kiedyś, po zastrzyku u weterynarza doznała wstrząsu i kilka tygodni ją leczyłam. Od tej pory ma taką traumę, że hej. I nie ukrywam, że przyczynili się do tego lekarze, którzy między innymi kiedyś pobierali jej krew przywiązując jej łapkę do stołu, bo cyt: " nie ma innego sposobu". Szkoda gadać. Ale cóż.... będę próbować dalej. Może w końcu jakiś weterynarz ją przekona do siebie i ją gruntownie przebada.Oby.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, że koty, tak jak zresztą i ludzie, są różne. Mają różne temperamenty, mogą być łagodne i potulne ale też agresywne, dzikie, szalone. Bez względu na to jaki jest to kot, nadal nie dociera do mnie, że weterynarz nie potrafi czy wręcz nie chce zająć się bardziej nerwowym kotem. Dobry weterynarz oprócz studiów, doszkala się, praktykuje, przechodzi kursy nie tylko te typowo z leczenia weterynaryjnego ale też behawiorystyki czy psychologii zwierząt, samodoskonali się a wreszcie to co najważniejsze: kocha i rozumie zwierzęta. Ale jak widać niektórzy zamiast prowadzić swoją klinikę i kosić ludzi na dużą kasę to co najwyżej do rzeźni się nadają...

      Ja nie spotkałem tak drastycznego przypadku, choć z dwóch weterynarzy zrezygnowałem - po ich podejściu i to, że w pacjentach widzieli tylko skarbonkę pieniędzy. Czekam na dalsze wieści od Ciebie. Pozdrawiam.

      Usuń
  12. Przeżyłem to samo. Dziś odszedł mój wierny przyjaciel Gucio.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeglądnąłem statystyki... ten post jest najpopularniejszy na moim blogu. To smutna statystyka... tak wiele kotów cierpi i odchodzi na tą chorobę...

      Usuń
  13. kotek, ktorego od 2 lat dokarmiam, zauwzylam 2 tyg temu ze dziwnie sie zachowuje,,jest smutny, nie ucieka,złapałam go i zawiozłam do weta,, pobrano mu krew i okazlo sie ze ma mocznice..:O(((
    zamknęlam go w garazu,, ma biegunkę, od 2 dni dostaje kroplówkę,ma apetyt, dostaje karmę niskobiałkową,martwie sie o niego, bo on chce na wolność,,kreatynine ma w normie, mocznik 181 ( norma max 70),,,,,,nie wiem co bedzie dalej,,:O(((jak wytłumaczyc biedakowi ze reszte zycia ma spedzic w garazu??????

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, powiem Ci szczerze:

      Jeżeli nie masz możliwości przygarnąć go na stałe tak normalnie do domu to zamiast więzić go w garażu to czy nie lepiej pozwolić mu dożyć tych ostatnich miesięcy/tygodni/dni na wolności tak jak żył do tej pory?

      Na czas kroplówek i badań przygarnąć go, zadbać tak jak dbasz, zapewnić opiekę weterynaryjną, ale nie więzić go w garażu. Mocznica (PNN) i tak prędzej czy później zbierze swoje smutne żniwo, biedakowi nie potrzeba dodawać jeszcze dodatkowego stresu związanego z zamknięciem. Cierpiące koty muszą unikać stresu, należy zapewnić im ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Stres pogłębia tylko stan chorobowy a jako "dziki" nie zrozumie tego uwięzienia, że to dla jego dobra. Rozważ więc proszę albo przygarnięcie go do domu lub daj mu pożyć na wolności.

      Usuń
  14. witam,, dzis garaowy kotek nawet nie chce jesc, chodzi taki skulony, przygarbiony, juz nawet nie wiem czy zawozic go na kroplówke,.o((
    do domu nie moge go zabrac, bo mam tu 3 koty i 2 pieski ( niedawno przygarniete szczeniaczki),ten garazowy kotek bardzo chce na dwor,ale on nie ma szans na zycie na zewnatrz, lazdy pies go dorwie i zagryzie, nie wiem czy on ma jaks dom, czy ma gdzie spac, a są mrozy,,tak bardzo mi go żal,,ddzis wzięlam go na ręce i pospacerowalam z nim po podwórku,,oczy mam pełne łez, bo choc to "niczyj" kotek, to na pewno jest moj, odląd zaczełam go dokarmiac,,ja wiem ze on nie rozumie ze to dla jego dobra te męczące kroplówki, zastrzyki, stres, wyjazdy i garaż,,i choc ma tam ciepło i dbam o niego, juz o 6 rano jestem u niego ,ale co z tego,,jak on jesc nie chce,,umrze z głodu,,;O((((((czy mam z nim jechac na kroplówkę,?? nie wypuszcze go na wolność bo on ledwo chodzi,,tak bardzo bym chciała, choc okrutnie to zabrzmi,aby zasnął i spokojnie odszedł za tęczowy most,,zebym nie musiala decydowac o usypianiu biedaka, kochanego bezdomnego koteczka,, ktory przez cale swoje zycie nie zaznal tyle opiekunczosci, ciepla i milosci co przez ostatnie 2 tygodnie kiedy jest u mnie,,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo smutne co piszesz...

      Ja nie znam tego kotka, nie wiem jaki procent nerek jest już uszkodzony i w jakim jest rzeczywiście stanie. Ale..

      Jak pewnie czytałaś mój wpis o PNN i komentarze pod nim... czasami trzeba podjąć trudną decyzję. Jeżeli jego stan jest fatalny a do tego nie przyjmuje pokarmów to jakkolwiek to okrutnie zabrzmi raczej nie przedłużać mu cierpienia. Miłość do zwierząt to również podejmowanie takich wyborów, by dłużej nie cierpiało, by spokojnie i bez bólu odeszło.

      Jak wiesz, podjąłem taką decyzję o uśpieniu kochanego Baldricka a wcześniej suczki Shany (nowotwór wątroby - bardzo cierpiała, wyła z bólu, nie mogła już chodzić, ropa lała się z sutków). I choć dręczy mnie to do dziś to wiem, że przedłużanie im cierpień byłoby moim egoizmem. W przypadku Baldricka robiliśmy tygodniami co mogliśmy, wydałem całkiem sporą fortunę na leki, kroplówki, zastrzyki. Gdy okazało się, że nie ma poprawy a pozostał tylko niewielki procent nieuszkodzonych nerek i do tego przestał w ogóle jeść zrobiliśmy to co uważałem za słuszne. Mam bardzo mądrego weterynarza, który pomógł podjąć tą mi decyzję. A wiedz, że jest wielu takich, którzy będą namawiać na dalsze "leczenie" wiedząc, że i tak nie da się zwierzaka uratować. To paskudne, ale na śmiertelnie chorych zwierzętach zarabia się najlepiej. Kochający opiekun zrobi wszystko i nie liczy się z kosztami, a niektórzy to wykorzystują.

      Zabierz kotka do weterynarza, porozmawiaj z nim. On najlepiej na podstawie badań (nie tylko krwi i moczu, ale koniecznie zrobić usg, by zobaczyć strukturę nerek) określi jaki procent nerek jest uszkodzony, jak wyglądają współczynniki w krwi i moczu i czy celowe jest dalsze leczenie. Jeżeli okaże się, że jest już bardzo dramatycznie to rozważ uśpienie. To nie boli, trwa zaledwie kilka sekund. Wiem, że to paskudna decyzja, ale miłość również takie oblicze nosi...

      Usuń
  15. ja tak planowalam wlasnie ze wypuszcze go na wolnosc po tym jak wybierze wszystkie kroplowki, pod warunkiem ze bedzie sie czul w miare dobrze,,ale z nim jest naprawde bardzo zle,,o wypuszczeniu teraz kiedy ma kroplowki nie ma mowy, gdyz ma w łapce wenflon na stałe,,
    wierzylam ze kroplowki pomogą i po swietach pojdzie sobie na wolnosc,ale teraz nie wiem czy wogole meczyc go kroplowkami czy nie pozwolic mu spokojnie umrzec w garazu, w cieple,,a nie zeby zamarzł ggdzies w polach, czy w lesie,,rozwazam decycje o uśpieniu go,ale to takie okrutne decydowac o tym ze takie malenkie kochane futerkowe szczęscie ma umrzec,,jakim prawem ja mam o tym decydowac???:O((((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie odpisałem Ci w komentarzu "piętro wyżej". Rozumiem Twe rozterki. To co możesz jeszcze zrobić przed podjęciem decyzji to ponowne badania i rozmowa z weterynarzem. Jeżeli mu ufasz i jest nie tylko dobrym fachowcem ale też człowiekiem to pomoże podjąć Ci decyzję: czy leczyć dalej czy zakończyć to. Jeżeli będziecie leczyć dalej to koniecznie powtarzać badania co jakiś czas, by wiedzieć na bieżąco o postępach choroby lub leczenia. No cóż, mogę być z Tobą tylko myślami. Informuj na bieżąco o tym co się dzieje.

      Usuń
  16. byłam dziś z moim garażowym koteczkiem na kroplówce, był bardzo spokojny, jakby nieobecny,,nadal nic nie je i nie pije, sp...lekarz wet.powiedziala ze bardzo zle wygląda, ze jesli do jutra nie bedzie sie poprawialo, to lepiej go uśpić,,a ja sie wciąż modlę zeby odszedł sam, bez usypiania,,jest mi bardzo ciężko,ale tak jak mowisz nie ma sensu przedłuzac mu cierpienia...dziękuję za słowa wsparcie, duzo to dla mnie znaczy,,,

    OdpowiedzUsuń
  17. nistety koteczke garazowy, nawałam go Czekuś,, umiera, bylam przed chwilą u niego, ma sztywne łapki, zimne, prawie nie oddycha,,;O(( rano będzie już w swoim kocim niebie i wierze, ze przywitają go wszystkie moje kotki, ktore są za tęczowym mostem i będą razem biegać po tęczowej łące,,,:O(((
    tak bardzo mi przykro!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  18. Czekuś odszedł!!!:O((((((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo smutna wiadomość. Choć po naszej ostatniej konwersacji blogowej nie jest to zaskoczeniem i raczej spodziewaliśmy się tragicznego finału, ale gdy stało się to faktem trudno się z tym pogodzić. Jedno przynajmniej wiemy: jego ziemskie cierpienia już się zakończyły i już nic go nie boli. Trzymaj się!

      Usuń
  19. Panie Boże, nie jestem aniołem
    dziś niewielu jest takich na świecie,
    może ci, co na ziemskim padole
    pokochali zwierzęta i dzieci.

    Panie Boże, powiedziałeś "proście",
    rzekłeś "proście, a będzie wam dane"
    wiesz, że wczoraj po Tęczowym Moście
    poszedł do Ciebie mój kot ukochany?

    Panie Boże, poznasz go z łatwością,
    miał sierść jedwabistą, cztery łapki, ogon,
    proszę o Panie, zawołaj go głośno,
    bo miał w zwyczaju nie słuchać nikogo.

    Panie Boże, nie proszę dla siebie,
    znajdź mu jakąś osobę przyjazną,
    by głodny i smutny tam nie był, i żeby
    mógł sobie przy kimś spokojnie zasnąć.

    Panie Boże, a gdy tak się stanie,
    że i mnie kiedyś do siebie zawołasz,
    pozwól mu proszę wyjść mi na spotkanie,
    jeśli oczywiście zostanę aniołem.

    wszystkim naszym mniejszym braciom,życzę dobrego zdrowia i kochających ich ludzi,,i oby w sercu kazdego człowieka zamieszkała na zawsze miłość, szacunek i empatia...aby kazdy taki nikomu niepotrzebny Czekuś, znalazł swoj dach nad głową, ciepłą miskę i przyjaciela ktory go pokocha,,aby mozna było powiedzieć, ze być człowiekiem to brzmi dumnie!!!!
    zdrowych i miłych świąt, zyczy Lusia (od CZekusia),,,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Lusiu, piękny wiersz i życzenia. Pan Klimek to człowiek, który musi niesamowicie kochać koty. Jego wiersze świetnie oddają naturę kota, są pełne miłości do tych zwierząt i celnych obserwacji. Można powiedzieć, że jest takim naszym T.S. Elliotem, którego "kocie" wiersze szczególnie lubię.

      Och, również pragnąłbym aby koty nie trafiały do schronisk ale niekoniecznie by wszystkie były udomowione. Nie każdy zasługuje by być opiekunem zwierzęcia a wielu wręcz krzywdzi je odbierając im wolność a nie zapewniając odpowiedniej opieki. Te ze schronisk powinny znaleźć dom i opiekuna, bo schroniska to niestety umieralnie. A te "z ulicy" powinny nigdy tam nie trafić, tylko pozostać wolne... tyle że tam czyha na nich tyle niebezpieczeństw i okrutnych ludzi...

      Usuń
  20. zapomnialam napisac, ze ten wiersz jest pana Franciszka Klimka,,,

    OdpowiedzUsuń
  21. Moj ukochany kociak odchodzi... Do niedawna rozbrykany lobuziak, wszedzie go bylo pelno... Ma niespelna rok. Z dnia na dzien oslabl, stracil apetyt, strasznie schudl, nie mial sily ustac na lapkach :( wizyty weterynarza niestety nie pomagaja... Boje sie, ze to juz ostatnie godziny z moim kotulkiem. Lezy nieruchomo, oczka otwarte, caly zimny... Serce mi peka jak go takiego widze :( bidulek moj...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biedaczek... i to taki młodziutki... Czy weterynarz zdiagnozował PNN czy jest to jakaś inna paskudna przypadłość? Strasznie smutno, gdy gaśnie takie młode życie...

      Usuń
  22. tak sobie myśle,,ze w tym całym nieszczęsciu kiedy to kazdy, kto się urodził, musi umrzeć,, jest jedno malenkie pocieszenie,,,dobrze, ze w naszym zyciu pojawiły się te futrzane szczęścia i dobrze, ze to my jestesmy przy nich aż do ostatnich chwil ich życia,,,bo ile z nich biedakow umiera w samotnosci, bez niczyjej pomocy???O((((((
    w moim zyciu było wiele czworonogow, ktore juz odeszły,,obecnie mam 5 pieskow i 5 kotkow plus 4 dzikie kotki,,,i wydawac by sie moglo,ze powinnam sie do tego przyzwyczaic ze przychodzą i odchodzą,,ale na śmierć nie mozna sie uodpornic,,zawsze boli,,-Lusia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie można się uodpornić. Gdy odchodzi kolejny przyjaciel serce pęka za każdym razem. Mnie natomiast martwi co stałoby się z moimi kocurkami, gdyby (odpukać) nagle mi się coś przytrafiło...

      Usuń
  23. Pierwszy raz trafiłam na tę stronę 28 marca, kiedy nasz Mruczuś był już w kiepskim stanie, a ja szukałam informacji, co to takiego ostra niewydolność nerek u kota. Jak przeczytałam historię Baldricka, to jakbym czytała historię naszego kotka-lekko zmodyfikowaną. I już wtedy zrozumiałam, jaki będzie jej koniec-cały Wielki Czwartek przeryczałam. Też zaczęło się od kataru-tylko ja byłam przekonana o tym, że Mruczuś jest zaszczepiony(dbaliśmy o szczepienia co roku, kotek na 3-4 miesiące wyjeżdzał do domku letniskowego moich rodziców na wieś) dopiero u innego weterynarza okazało się że nie ma naklejki odnośnie szczepienia na kocie choroby, tylko o wściekliźnie. Pani weterynarz zaczęła go leczyć na katar, po kilku dniach zaczęły się wymioty. Tydzień temu odwieźliśmy Mruczka i został dwa dni na kroplówkach. Później jedna noc w domu(był już osłabiony nic nie jadł o soboty23 marca) od środy do soboty był na kroplówkach u weterynarza. Odebrałam Go w sobotę. Jest tak słaby(myślę, że z wycieńczenia że tylko podchodzi do miseczki żeby trochę się napić. Pani doktor powiedziała, żeby Mu dac co tylko będzie chciał zjeść, ale Mruczuś nie chce nic-ani ryby ani jajka no dosłownie NIC.Dziś rano znów dostał kroplówkę i 3 zastrzyki. Tylko leży i śpi, jak podchodzę do Niego i wołam podnosi główkę, miałczy -tak żałośnie i patrzy na mnie tymi swoimi oczkami, tak jakby chciał powiedzieć pomóż mi. Chyba trzeba będzie podjąc decyzję, bo męczy się Mruczek i ja-beczę co trochę, nie potrafię sobie z tym poradzic. Bo Mruczuś ma dopiero 7,5 roku. Wiedziałam, że kiedyś umrze, ale wiedząc jak długo żyją koty nie przypuszczałam, że nastąpi to już teraz. Dzieci też płaczą. A takie czekanie jest okropne. Przecież On się męczy. To będzie trudna decyzja, ale musimy ją podjąc, bo finansowo też jest kiepsko-dwa tygodnie leczenia, o tym wcześniejszym u pierwszego weterynarza nie wspominając. Bardzo nam Go będzie brakowało. Przypominam sobie te wszystkie chwile i płacze-jak malutki trafił do naszego domu, miałczał po nocach a ja wstawałam i go tuliłam, jak łobuzował po kuchni i niejednokrotnie coś tam podkradał, jak na działce biegał przy nodze jak się szło drogą a ludzie mówili że idzie jak piesek. No i jak moja córcia nauczyła go dawać łapkę(oczywiście za coś dobrego) i przybić piątkę łapką. To były pierwsze święta, że nie trzeba było pilnować stołu-Mruczuś nie przychodzi do kuchni i pokoju jak jemy-tego brakuje.
    Rozpisałam się, ale liczę na to, że mnie zrozumiecie, bo inni mówią że przesadzam, ale ja nie potrafię się opanowac. JM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj JM. Nie przepraszaj, że się rozpisałaś. Jak widzisz ten wpis o Baldricku na moim blogu stał się miejscem, gdzie ludzie dzielą się swoim bólem. Smutne i przerażające jest to, że według statystyk jest to najpopularniejszy wpis ze wszystkich, które opublikowałem. Tak wiele kotów cierpi i odchodzi na tą chorobę i tak wielu opiekunów staje w obliczu tej tragedii. W pełni więc rozumiem Twój ból, ale też zamiar podjęcia decyzji o uśpieniu. Tu nie ma szczęśliwego zakończenia - ale tak jak pisałem do Lusi we wcześniejszych komentarzach: miłość ma różne oblicza - nawet to, które ukróci cierpienie przyjaciela. Trzymaj się!

      Usuń
  24. Dziś ok.15 Mruczulek odszedł. Już nic go nie boli.Pojechałam do innego weterynarza. Zrobił jeszcze raz wszystkie badania-bez tego nie podjęłabym tej decyzji.Stwierdził, że jest bardzo źle-powiedział, że to już agonia i że tak będzie dla Niego lepiej nie będzie cierpiał. Nie miał już szans. Powakacjach poszukamy nowego kociaka. Pozdrawiam i dzięki za odp. JM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. JM: To smutna, dramatyczna wręcz decyzja, ale jedyna właściwa w tej sytuacji. Dobrze, że się upewniłaś i do końca sprawdziłaś jaki jest stan kotka. A i trafiłaś na dobrego weterynarza, który nie patrzył na umierającego kotka jako źródło zysku, tylko doradził to co było konieczne. Przykro mi, po każdym Waszym wpisie przeżywam to sam. Wspomniałaś o chęci zaopiekowania się nowych kociakiem. Popieram i gorąco namawiam. Będziesz mogła obdarzyć miłością kolejne potrzebujące zwierzę. Pozdrawiam i do usłyszenia.

      Usuń
    2. Pisałam tutaj wcześniej o Pedrusiu, który przeszedł za Tęczowy Most 8 marca. Do tej pory, kiedy czytam wpisy o chorych i umierających kotkach nie mogę powstrzymać łez, jednak uważam, że pomysł adoptowania kolejnego futrzastego przyjaciela jest dobrym pomysłem. Ja adoptowałam dwa - jednego - Aleksa - dwa dni po odejściu Pedrusia - bardzo pilnie potrzebował nowego domku, bo inaczej wylądowałby w schronisku, a drugiego 19 maja - żeby Aleksowi nie było nudno i smutno, kiedy oboje z narzeczonym jesteśmy w pracy. I już wiem, że dwa koty robią trzy razy więcej bałaganu niż jeden, ale za to sto razy więcej radości i miłości. Niezapomniane dla mnie przeżycie - pierwsze mruczenie w stereo, gdy oba zasnęły na moich kolanach.

      Usuń
    3. Pamięć o przyjaciołach - tych którzy odeszli - zawsze żywa w myślach i sercu. Ja nie mogę się otrząsnąć po samobójczej śmierci mojego kolegi - kierownika schroniska, skąd przygarnąłem Mefisto i Morfeusza. To i odejście Baldricka dręczy mnie nieustannie...

      Choć po śmierci przyjaciela pozostaje pustka to rzeczywiście przygarnięcie nowego jest dobrym rozwiązaniem. Mimo, że i tak nie zastąpi poprzedniego ale właśnie niejako w hołdzie po nim, można przelać swą miłość na innego zwierzaka, który też zginąłby tam gdzieś w nieprzyjaznym świecie.

      Ja długo walczyłem sam ze sobą, by przygarnąć drugiego kota, ale też uznałem, że Mefisto nie może być sam, gdy jesteśmy poza domem. Teraz to para najlepszych przyjaciół i nasza podwójna radość. Pozdrawiam Cię serdecznie.

      Usuń
  25. :O((((((((((((
    tak bardzo mi przykro, tak smutno, biedne kochane koteczki,,współczuje ci JM, sama stykam sie zbyt często z nieszczęsciem tych najcudowniejszych istot na swiecie..
    lusia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam w planie zrobić nowy wpis o PNN, zaktualizowany, z dodatkowymi poradami i obserwacjami, ale na razie nie mogę się za to jakoś zabrać, bo zbyt przywołuje to wspomnienie Baldricka.

      Usuń
  26. Niestety kot jest dość delikatnym zwierzęciem wbrew pozorom. Dlatego odpowiednia dieta i profilaktyka czasem nie wystarczą. Łatwiej jest oczywiście utrzymać kota która przebywa tylko w domu. Dziękuję za artykuł widać, że duże przeszedłeś ze swoim zwierzakiem. No, ale cóż taka jest miłość ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, choć podejrzewam, że na tą "delikatność" wpłynęło jego udomowienie. Prawdą jest też, że do nawet najbardziej "wychuchanego" kotka przyplątać może się ta lub inna paskudna choroba. Profilaktyka i prawidłowe żywienie jednak jest podstawą. Nawet nie dla naszego spokojnego sumienia, że zrobiliśmy wszystko, by nasz pupilek żył zdrowo, ale przede wszystkim dla niego, dla jego prawidłowego rozwoju a i wczesne dostrzeżenie symptomów jakiejś choroby i ich zdiagnozowania często pozwala skutecznie wyleczyć, uratować lub przedłużyć mu życie. Oczywiście, nie mamy wpływu na wszystko: kotek może się zarazić czymś przez kontakt z innymi zwierzętami, sami też możemy przytargać nieświadomie coś ze sobą (np. na butach czy ubraniu), a w przypadku zwierzaków ze schronisk czy z ulicy - nie znamy ich przeszłości, co przeszły i czy coś w nich złego nie kiełkuje. Tak było z Baldrickiem. Choć również wcześniej był kotem udomowionym ale przygarnąłem go już chorego, tylko o tym jeszcze nie wiedziałem. Bardzo go pokochałem i mam nadzieję, że te ostatnie miesiące swego życia spędził czując tą miłość i opiekę.

      Usuń
    2. W marcu pisałam o mojej 15sto-letniej Zuzi i jej problemach z weterynarzem. Dziś w końcu, kiedy zaczęła ni z tego ni z owego kuleć, udało mi się ją zawieźć do lekarza. Nie będę opisywać co się działo w transporterku - wystarczy powiedzieć, że koci hormon szczęścia, specjalnie kupiony na tę okazję, nie zadziałał , a kot był uśliniony z nerwów po same uszy. Trzy bardzo miłe panie w końcu ją opanowały i pobrały jej krew. Nikt nie chciał uwierzyć, że ma 15 lat - tak na marginesie :). Uffff.....badania nie wyszły tak strasznie jak się bałam. Nerki funkcjonują choć wyniki są na granicy.Oprócz tegomMa za niskie leukocyty, ale nie bardzo. Musi przejść profilaktycznie na dietę nerkową, ale nie jest źle. Za pół roku kontrola krwi ( już się boję jak będzie wyglądała podróż ). Cieszę się, że choć nie jest bardzo dobrze, ale chyba załapałam ostatni moment przed chorobą. I jeszcze mogę jakoś jej pomóc, żeby nerki działały jak najdłużej. I choć Zuzia dziś jest wyraźnie na mnie obrażona, a łapkę musiała gdzieś stłuc przy skakaniu z mebli i jakoś po wizycie u lekarza stał się cud i nie kuleje - to było warto się dowiedzieć, że jeszcze nie jest chora!Trzymam kciuki za wszystkie kociaki, które chorują i mam nadzieję, że u mnie tak nie będzie!.

      Usuń
    3. Witaj ponownie. Ciężko mówić o jakiejś radości, ale i tak się cieszę, że trafiłaś wreszcie na weterynarza, który zrobił to co do niego należy, a i że wyniki nie są tak bardzo złe. No cóż, musisz zacząć bezwzględnie stosować dietę niskobiałkową, a więc też wszelkie smakołyki "ze stołu" odstawić oraz radziłbym unikać karm, w których składzie dominują zboża (niestety większość ogólnie dostępnych karm to duży procent zbóż w składzie, które pełnią rolę zapychacza). Życzę powodzenia zarówno w kuracji jak i właśnie przestawieniu Zuzi na właściwą dietę. To może być trudne, bo kot to nie pies i jak czegoś nie lubi to siłą nie zmusisz do zjedzenia (Baldrick nawet kawałeczka nie chciał spróbować). Kontroluj stan zdrowia Zuzi - kolejne badanie krwi za pół roku trochę wydaje mi się zbyt odległe w czasie. Wiem, że wizyta u weterynarza to dla Was oboje wielka trauma, ale pół roku to szmat czasu i duże zmiany mogą zajść w organizmie kociaka (oby na lepsze). Trzymam kciuki za Was. Wymiziaj Zuzię od nas i daj znać jak Ci idzie ze stosowaniem diety i samopoczuciu kotki.

      Usuń
  27. Zuzia wymiziana. Dziękuje bardzo! W sumie na spokojnie oglądnęłam wyniki krwi i nie wiem czemu lekarka uznała, że nie jest jeszcze źle,ale trzeba przejść na dietę nerkową. Wg mnie wyniki są całkiem ok.Na nich wskazano normy od minimum do max. Oprócz kreatyniny, która jest lekko podwyższona bo norma jest 1,8 a wynik jest 2 - inne wyniki są w normie.Mocznik ok. Ani w dolnych, ani w górnych granicach. Ale ja się nie znam. Mimo to pójdę z tymi wynikami do innego lekarza i zobaczę co powie. Zuzia nie ma problemu z renalem, muszę tylko mokry wymieszać z suchym i jest ok. Zobaczę co powie inny weterynarz. Dam znać. Pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, że dopiero teraz odpisuję. Praca mnie wykańcza i w domu nieczęsto już włączam komputer. Do tego śmierć mego kolegi - kierownika Schroniska dla zwierząt - dręczy mnie od jego pogrzebu i myśli me gdzie indziej.

      Teraz też wreszcie po ponad półrocznej zimie zrobiło się przyzwoicie i korzystamy z każdej chwili, by pospacerować z naszymi kocurkami.

      Ale jak pisałem wcześniej, czekam na wieści od Ciebie. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Kciuki i głowa w górę!

      Usuń
  28. Pamiętam kiedy pierwszy raz trafiłam na waszą stronę, to właśnie wtedy zachorował mój Lolek zaczął kasłac rano byłam juz u weterynarza przez trzy dni dostawał zastrzyki - sterydy , które.........uszkodziły mu nerki. Potem od innego weterynarza dowiedziałam sie że przy tym schorzeniu podawanie sterydów było błędem, wyniki badań nerek czterokrotnie przekroczyły normy, kot dwa tygodnie nie jadł nie pił leżał bez ruchu ale cały czas dostawał kroplówki i tym juz razen odpowiednie leki, rozwarzaliśmy eutnazję nie widząc poprawy i męke Lolka. Piszę to kochani żeby sie niepoddawac i próbowac ze wszystkich sił ponieważ po dwóch tygodniach kot wyzdrowiał kolejne badania wykazały juz nieznaczne uszkodzenie nerek i co..mój 9 letni kot goni mopa kiedy myję podłogę !!! Wiem że muszę zrobic kolejne badania trochę się boje bo .....nie wiem co będzie, ale ma apetyt je karmę dla nerkowców czasem podjada z psiej miski. Trzymam kciuki za waszych przyjaciół mniejszych i raduję się kiedy widzę tyle miłości i ciepła dla zwierząt !!! I przez to nie tracę wiary w ludzi a dla Ciebie Tawerna koci pozurze baldricka wielki szcun że jesteś !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj,
      Jak widzisz po wpisach tutaj, wiele osób przeszło przez bolesne chwile, cierpiąc razem ze swymi pupilami. Przeważnie człowiek dowiaduje się o tej chorobie, gdy jest już za późno.Eutanazja jest ostatecznością, niekiedy trzeba jednak podjąć taką decyzję.

      Dziękuję za Twój wpis i za historię, która może podnieść na sercu. Na Twoim przykładzie widać, że mimo wszystko nie wolno się poddawać. Z pewnością trzeba do ostatka walczyć i próbować różnych możliwości. Mam nadzieję, że kolejne badania przyniosą dobre wieści. Dobrze, że Lolek nie odrzucił karmy dietetycznej a z tego co piszesz nie jest też już apatyczny, czyli walczy. Wyczochraj go porządnie od nas! Duża buźka i do usłyszenia.

      Usuń
  29. TĘCZOWY MOST

    Jest gdzieś na tym świecie most, który łączy Raj z Ziemią. Nosi on nazwę Tęczowego Mostu ze względu na swą różnorodność cudownych barw.

    Z jednego końca tego mostu rozciąga się niezmierzona, bajecznie piękna kraina pokryta łąkami, wzgórzami i dolinami. Jak tylko okiem sięgnąć widać tam zieloną, soczystą trawę wśród której kwitną kolorowe, polne kwiaty.

    Jest to specjalna Kraina, do której po śmierci udają się wszyscy nasi zwierzęcy Przyjaciele.

    Panuje tam zawsze słoneczna, ciepła i wiosenna pogoda. Żywności, łakoci i wody jest tam zawsze pod dostatkiem.

    Starsze i wątłe kiedyś zwierzęta stają się tam znów młodymi i zdrowymi.
    Te, które były okaleczone na Ziemi stają się raz jeszcze zdrowymi
    i sprawnymi. Wszelkie dolegliwości idą tam w zapomnienie.

    Całymi dniami bawią się one tam i hasają ze sobą w całkowitej harmonii
    i przyjaźni.

    Niestety do całkowitego szczęścia tych niewinnych Istot, brak jest im jednej ważnej rzeczy. Tęsknią one wciąż za tą swoją Specjalną Osobą,
    która szczerze i gorąco kochała je kiedyś za życia na Ziemi.

    Wszystkie dni w tej beztroskiej Krainie upływają im na radosnych zabawach
    i harcach.

    Czasami przychodzą jednak chwile, gdy jedno z nich zatrzyma się nagle, przerwie swą zabawę z przyjaciółmi i natęży ostro swój wzrok.

    Nosek zacznie się mu poruszać z zainteresowaniem! Oczy wpatrzą się intensywnie i z nadzieją w odległy punkt!

    Uszy czujnie uniosą się do góry!

    Jest to moment, gdy to zwierzątko zdecydowane jest na opuszczenie swej rozbawionej grupy przyjaciół. Z tajemniczej przyczyny staje się ono nagle radośniejszym, szczęśliwszym i jakże oczarowanym.

    Tą tajemnicą jest fakt, że właśnie to ty zostałeś zauważony!!! Twój najdroższy Przyjaciel poznał cię, wywąchał i usłyszał z daleka. Biegnie teraz do ciebie i wita cię ze swą dawną szczerą radością. Ty również uszczęśliwiony wyciągasz swe ręce i obejmujesz swego wiernego Przyjaciela z utęsknioną czułością
    i oddaniem.

    Twoja twarz zostaje dokładnie wylizana pocałunkami, które wspaniale pamiętasz z ziemskiego życia.

    Znów pojawił się czas, w którym możesz spojrzeć w ufne i wierne oczy twego najpiękniejszego Przyjaciela.

    Po tym cudownym i emocjonalnym przywitaniu przechodzicie razem przez ten piękny Tęczowy Most, aby nigdy więcej nie być rozdzielonym i na zawsze być ze sobą.

    Autor nieznany.
    Z angielskiego przetłumaczyła Anya

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy za piękne przedstawienie Tęczowego Mostu. Ta cudowna "droga" w wielu mitologiach jest łącznikiem między ziemią a niebem/rajem. Cudownie było by wiedzieć, że po drugiej stronie jest rzeczywiście taka kraina, gdzie wszystkie zwierzęta - nie tylko te kochane, ale również porzucone i samotne - są szczęśliwe. Szkoda tylko, że nie mamy takiego posłańca jak Ratatosk, przez którego moglibyśmy się komunikować z naszymi zmarłymi przyjaciółmi. A może po prostu nasza niewiara nie pozwala nam dostrzec tego wiewióra-posłańca...

      Usuń
  30. Wczoraj odeszła moja 16 letnia Zosia -choroba nerek.Smutno........................

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro mi... ja do dziś nie mogę zapomnieć o Baldricku mimo, że minęło już ponad półtorej roku. Trzymaj się!

      Usuń
  31. Współczuje,mój Sierściuch (to pieszczotliwie) ma 14 lat i badania wykazały że ma chore nerki-wszystkie normy znacznie przekroczone.Niestety nie do uratowania.Od tygodnia dostaje co drugi dzień kroplówki,dużo pił -upodował sobie mleko,troszkę jadł,niestety dziś nic nie chce jeść!Jest smutny,ale spaceruje po mieszkaniu,przychodzi do nas.Jest spokojny,kontaktowy.Nie mam pojęcia czy czekać aż sam odejdzie czy podjąć decyzje.....

    OdpowiedzUsuń
  32. Witam wszystkich
    dziś i ja dowiedziałm się że mój 14 letni rudzielec ma niwydolnośc wyniki bardzo złe . za 5 dni po lekach zobaczymy czy poprawa bedzie ale wątpię :(
    niestey pluję sobie w teatz że tak pózno się zorientowałm :( dziecko mi chorowało wróciłam do pracy i te 3 miesiące byłam zalatana i zaniedbałam kotka. Wszystko niby ok ale siusiał więcej, schudł a że tyle futra to nie widać było.
    Jestem na siebie wściekła jak mogłam tak póżno sie zorientować.
    Tulam wszystkich którzy stracili kociaki i tych którzy jak ja będą przed tyą straszną decyzją by kociak sie nie męczył:(az się boję
    ----a jak Sierściuch się czuje ? nie wiem jaka dezyzja jest słuszna ale patrzeć jak się meczy kociak . Sama nie wiem jak ja zrobie :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Asiu
      Sierściuch jest po 5 kroplówkach,jutro będzie 6,życia mu to niestety nie uratuje,ale jest pogodny,dziś nawet biegał za światełkiem laserowym(zawsze to lubił).Dużo pije,zjada malutko ale zawsze to coś, załatwia się tak jak zwykle do kuwety i wydaje kocie odgłosy. To cieszy!!! Wydaje mi się że niepotrzebnie masz pretensje do siebie za brak czujności,choroba nerek rozwija się dość długo nie dając objawów-tak powiedział mi weterynarz.My cieszymy się każdą chwilą,co dalej zobaczymy,na pewno nie pozwolimy żeby cierpiał,będziemy obserwować.....Pozdrawiam.
      Krystyna

      Usuń
    2. Asiu, ja też sobie do dziś wyrzucam, że może trzeba było szybciej zareagować, coś jeszcze zrobić, itd. Tyle, że tak jak w powyższym komentarzu: to taki cichy i podstępny zabójca, długo rozwija się bezobjawowo, czasem też brak apetytu czy większą ospałość kota tłumaczymy kocimi fanaberiami, itd. Mimo wszystko jakiś wyrzut do samego siebie pozostał. Pytasz, jaka decyzja jest słuszna... kilka komentarzy wyżej toczyliśmy dyskusję na ten temat i jak widzisz nie jest to proste i łatwe. Jakby nie było podejmujemy decyzję za zwierzę (przyjaciela), które samo jej nie podejmie. Zgadzam się z Krysią od Sierściucha, że nie wolno pozwolić, by przyjaciel cierpiał. Najpierw jednak trzeba wykorzystać każdą możliwość. Dobrze, że podjęłaś leczenie - myślę, że jeżeli to mądry weterynarz to sam zasugeruje jakieś rozwiązanie zależne od efektów leczenia. Wyniki kolejnych badań też wskażą czy jest szansa na poprawę, która przedłuży mu życie, ale bez dodatkowych cierpień. Ciężko o tym pisać i myśleć. Trzymajcie się, życzę wytrwałości i dużo siły w tych trudnym czasie.

      Usuń
  33. Trudno trafić na przyjaznego i dobrego weterynarza,niestety trafiają się i tacy dla których chęć zysku jest najważniejsza.Naciągają na leczenie wiedząc z góry że będzie bezskuteczne,oczywiście można wierzyć w cuda,ale jeśli wyniki badań wskazują jednoznacznie..... Ja znam prawdziwego przyjaciela zwierzątek!Myślę że jest ich wielu mimo wszystko,dobrych,czułych i kompetentnych!Oni nieraz pomagają nam podjąć decyzje jak dalej i jak długo...Uważam też, że leczenie zwierzątek jest dosyć drogie,ale wiadomo-dla przyjaciela wszystko!Tylko czy wszystkich stać?Ja się zdecydowałam pomóc swojemu Sierściuchowi,życzę wszystkim posiadaczom chorych zwierzątek powodzenia w leczeniu.
    Krystyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, też o tym pisałem wyżej a wynika to z niesympatycznych obserwacji. Leczenie zwierzaków jest masakrycznie drogie a niektórzy niestety na tym żerują. Dają złudne nadzieje na wyleczenie śmiertelnie chorego zwierzęcia, naciągają zrozpaczonych opiekunów na kolejne wydatki, nawet w momencie gdy wyniki badań, samopoczucie czy ogólnie beznadziejny już stan zwierzęcia wyraźnie wskazuje na rychły i nieodwracalny koniec.

      Są też tacy, którzy nie rozumieją decyzji o uśpieniu zwierzęcia i skróceniu mu cierpień. Są również tacy, którzy mienią się miłośnikami zwierząt a za jego życia nie zapewniają mu podstawowej opieki weterynaryjnej (szczepień, odrobaczeń, profilaktycznych badań, itd.) - nawet w momencie jego ciężkiej i bolesnej choroby nie podejmują leczenia, skazując na ból i cierpienie.

      Nie wiem, czy nie dobrym rozwiązaniem byłoby ubezpieczenie zdrowotne zwierzęcia, które w całości lub w części pokrywało koszt leczenia - o ile wprowadzono by taką możliwość. Tyle, że pewnie w naszym pop... kraju wyglądałoby to tak jak w przypadku ludzi: płacimy składki zdrowotne, chorobowe, rentowe, emerytalne a jak przyjdzie co do czego to lekarz nas nie przyjmie, w szpitalu nie ma dla nas miejsca, lekarstwa kupujemy za swoje pieniądze, żeby zrobić badania lub być skierowanym na zabieg musimy albo dać łapówkę albo chodzić na prywatne wizyty za ciężką kasę do tego samego lekarza, który powinien w ramach swoich obowiązków przyjąć nas i zaopiekować się w przychodni, szpitalu, klinice.

      Usuń
  34. Witam. Moja kicia Miśka od tygodnia dostaje kroplówki. Jest kotem wychodzącym i pewnej nocy nie wróciła do domu. Znaleziona pod domem leżąca, bezwład w nogach, wyziębnięta. Pierwsze wyniki bardzo złe - mocznik i kreatynina bardzo podwyższone, RTG dobry, USG - płyn w opłucnej i jamie brzusznej, brak apetytu tylko dużo piła. Po tygodniu kroplówek znaczna poprawa, zaczęła jeść, myć się, poruszać sprawniej, mruczeć. Od wczoraj się pogorszyło, znowu nie je, jest słaba, nie ma siły wstawać nawet na siusiu. Morfologia w normie, mocznik i kreatynina nieznacznie spadły. Nie wiem czy walczyć dalej, na ile się męczy, czy są jakieś szanse, a może zawieźć do kliniki weterynaryjnej? Wet nie potrafi określić, co jest przyczyną, czy zatrucie, czy może jakiś wypadek? Czemu po poprawie tak nagle się pogorszyło?


    /Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To straszne co jej się przytrafiło! Być może to nagłe ujawnienie się choroby, która była dotychczas w uśpieniu - tzn. wylęgała się bezobjawowo a jakiś czynnik, np. przeziębienie, zarażenie czymś innym od innego kota spotęgowało to nagłe pogorszenie.

      Tak było w przypadku Baldricka. Jeszcze długo bym się nie dowiedział, że ma chore nerki. Przygarnęliśmy zabiedzonego i chorego Mefisto, od którego Baldrick zaraził się kocim katarem. Wystarczyło kilka dni, by zaszła "rewolucja" w jego organizmie aż dostał zapaści. Wtedy okazało się, że katar nie jest problemem, tylko jego nerki, które były już skrajnie zniszczone...

      Tak więc mogło być i w Twoim przypadku. Miśka mogła chorować od dłuższego czasu, tylko że nie było tego widać. Piszesz, że po nocy spędzonej poza domem wróciła w złym stanie. Może się wyziębiła i przeziębiła, może miała przygodę z jakimś innym zwierzęciem co w sumie dało kumulację nieszczęść i ujawniło, że z jej organizmem dzieje się gorzej niż myślałaś. Mogło jej się też przydarzyć coś gorszego - piszesz o bezwładzie łapinek. Mogła trafić na najgorszą bestię tego świata, czyli człowieka, który ją skrzywdził, skopał, pobił, podtruł. Nie chcę wyrokować, ale nie zauważyłaś jakichś kontuzji, ran, śladów świadczących o pobiciu przez człowieka lub bijatyce z większym zwierzęciem?

      Nie wiem dlaczego weterynarz nie potrafi określić przyczyn po obserwacji, wynikach badań, całym sprzęcie medycznym jaki teraz jest dostępny a przede wszystkim dokładnym oglądnięciu zwierzaczka.

      Nie mogę stwierdzić jakie szanse ma Twoja Miśka. Przed podjęciem ostatecznej decyzji przez Ciebie chciałbym jednak byś wykorzystała wszystkie możliwości: powtórna wizyta u weterynarza, dodatkowe badania - może spróbuj u innego weterynarza. Jeśli zobaczysz, że to już męka dla Miśki to mądry weterynarz powinien zasugerować Ci rozwiązanie: albo dalsze leczenie albo... wiesz co. Trzymam kciuki!

      Usuń
  35. To dopiero 3 letnia kotka, więc o chorobie nawet nie pomyślałam wcześniej. RTG wykazało lekkie zwichnięcie w stawie biodrowym, ale następnego dnia już zaczęła używać łapek i sprawniej chodzić, co wykluczyło potrącenie przez samochód. Nie ma też żadnych obtłuczeń, zadrapań i ran zewnętrznych. Teraz znowu ledwo chodzi, ale raczej z wycieńczenia, bo nic nie je. USG wykazało opuchnięcie w podbrzuszu i płyn wewnątrz, co weterynarz skomentował możliwym pobiciem- kopnięciem przez człowieka, albo jakimś urazem spowodowanym upadkiem. Nie krwawi też wewnętrznie, a to byłyby symptomy zatrucia trutką, więc nadal nie ma 100% diagnozy co jest wynikiem "wypadku". Weterynarz wydaje się kompetentny i zna całą historię zdarzenia, choroby i leczenia, więc zmiana na innego mogłaby nie okazać się dobrym trafem, a znowu poszukiwaniem i stresowaniem zwierzaka. Jeśli nic nie pomoże przez kolejne 2 dni, udam się do dobrej kliniki gdzieś dalej. Puki jest nadzieja i brak propozycji uśpienia z ust lekarza to nie podejmę tego typu kroków, bo chciałabym znowu zobaczyć radosną i skoczną Miśkę pomrukującą na kolanach.
    Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc jednak, bardzo prawdopodobne jest pobicie lub co bardziej wątpliwe niefortunny upadek. A co weterynarz powiedział na podwyższony mocznik i kreatyninę? Może kolejne badania wykażą poprawę. Zalecił dalsze kroplówki, leczenie? Sugerował jakieś rozwiązanie, mówił jakie są rokowania? Rany, tyle pytań, tyle pytań. Ale tak jak piszesz, póki jest nadzieja, trzeb a wykorzystać wszelkie dostępne możliwości leczenia. Ja w każdym razie trzymam kciuki, koty to silne zwierzęta.

      Usuń
    2. U Miśki po kolejnym tygodniu kroplówek i zastrzyków kreatynina i mocznik spadły o połowę. Jest jakieś światełko w tunelu i szansa na wyzdrowienie, ale nadal nie chce jeść. Czasem coś poliże, ale na samym lizaniu i kroplówkach to jedzenie się kończy. Mija już miesiąc, schudła o kilogram i przesypia całe dnie i noce, mrucząc sobie po cichutku. Ma powiększone obie nerki, anemię i kwaśny odczyn i glukozę w moczu. Weterynarz nie podaje pewnych rokowań, bo nie chce przewidywać, woli leczyć. / Agata

      Usuń
    3. Życzę więc wytrwałości a wiem, że ani Ty ani Miśka się nie poddacie. Tylko wciąż jakby brak odpowiedzi co jej właściwie jest tak aby leczyć skutecznie. Do usłyszenia Agatko.

      Usuń
  36. U mojego Gucia mocznik 391, kreatynina z piątku 8,5 i nerki wielkości 6,7 cm i 6,6 cm. Rozważam wyjazd do dr Neski, ale to aż 300 km... Kicia nie je sama, ani nie pije. Wszystko na siłę.

    Wyję :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Współczuję. Tu wszyscy współczują, bo jak widzisz doświadczyliśmy bądź doświadczamy tego również. Jesteśmy z Tobą. Jeśli masz tyle woli, by przemierzyć 300 km aby ratować ukochanego zwierzaka, to podziwiam taką postawę i namawiam do wykorzystania wszelkich możliwości. Trzymaj się!

      Usuń
  37. Mam! Walczę, bo nie potrafię inaczej! Ale Kicia jest słaby... jedziemy w czwartek skoro świt. Niestety wiele osób/lekarzy również stawia na nowotwór...a z tego Gucio nie wyjdzie :(

    Jak radzić sobie z chorobą ukochanego zwierzaczka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak sobie radzić z chorobą? Tak jak Ty, ja i wielu innych tutaj: wykorzystać każdą możliwość na uratowanie przyjaciela ale też samemu wziąć się w garść - nie wolno koło chorego robić złej i smutnej atmosfery, on to wyczuwa, nasz stres i rozpacz nie pomoże, a dodatkowa nerwówka dla chorego jest nie wskazana.

      Życzę więc wytrwałości i proszę o informacje jaki jest wynik Twojej wyprawy z Guciem.

      Usuń
  38. Niestety Gucio odszedł. Już Go nie boli.
    Mój Kochany Przyjaciel. Mój Maleńki Gucio.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo przykra wiadomość. Jest mi niezmiernie smutno i nie są to tylko słowa. Również straciłem przyjaciela i to takiego, który tak na prawdę nauczył mnie miłości do kotów. Całe serce, które teraz wkładam w wychowanie i opiekę nad Mefisto i Morfeuszem zawdzięczam nieodżałowanemu Baldrickowi. Do dziś łza się zakręci w oku, gdy przypomnę sobie jego odejście.. Trzymaj się jakoś...

      Usuń
  39. Wczoraj pozegnalam mojego ukochanego przyjaciela Barneja.Na PNN chorowal od 3 lat.Ze mna ,a wlasciwie z nami byl 18 lat.Jego stan pogorszyl sie we wtorek.Zalecono kroplowki leki.Patrzylam jednak ze stan sie nie poprawia.W piatek dostal kroplowke dozylna.Byl to straszny stres dla Niego.W sobote podalam mu jeszcze jedna,Ale byla to meczarnia dla mnie i dla niego.Wiedzialam ze juz nic nie moge zrobic dla niego.Po kroplowce lezal i patrzac na mnie blagal"zrob cos"Tragedia.Podjelam decyzje o skroceniu jego cierpien.Syn mieszka w Poznaniu A nie chcialam byc sama.Wspanialy lekarz przyjechal do domu i Barnelek odszedl w spokoju.Gorzej ze mna.Rycze wlasciwie juz od czwartku.Wczoraj byla masakra.Lekarz przyjechal wieczorem wiec caly dzien to bylo czekanie na to nieuchronne.Barnej byl prawdziwym przyjacielm.Kochany.Ale nawet wczoraj gdy nie mial juz sily na nic jak syn przyjechal podszedl pod drzwi aby sie z nim przywitac.Dom jest tak strasznie pusty.Jak przyjde z pracy nie bedzie juz witania i rozmow.Trudno mi sobie to wszystko wyobrazic choc wiem na rozum ze decyzja jaka podjelam byla dobra.Trzymanie cierpiacego przy zyciu na sile bylo by egoizmem.Pomimo tego jest mi tak strasznie zle.........

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro to czytać. Jak każdy tutaj Wasz wpis przywołuje wspomnienie Baldricka... Ale jesteś dowodem na to, że PNN nie oznacza natychmiastowego wyroku. Wcześnie wykryty, gdy nerki nie są jeszcze tak bardzo uszkodzone, dają szansę na życie przez przynajmniej jakiś czas. Myślę, że w przypadku Barneja, jego wiek też już zrobił swoje. Nie zadręczaj się, proszę, tym że podjęłaś decyzję o skróceniu mu męki. Zrobiłaś to z miłości, podobnie jak ja w przypadku Baldricka. Trzymaj się jakoś, nie obwiniaj się. Barnej był z Tobą długie 18 lat! Wierzę, że cudowne to były lata razem.

      Usuń
  40. Dziekuje za te slowa.Te 18 lat byly naprawde cudowne.Moze wlasnie dlatego jest mi tak strasznie smutno.Mieszkam sama.Maz zagranica,syn w innym miescie.Mialam na codzien tylko mojego przyjaciela ktory mnie zawsze wital i czekal na mnie.Teraz taka pustka... Kasia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli mogę to chciałbym dać Ci jedną radę. Przygarnij jakiegoś kotka. Wiem, że nie zastąpi Barneja, ale zyskasz przyjaciela, sama obdarzysz znowu kogoś miłością a i uratujesz jakiegoś biedaka ze schroniska. Zastanów się, w domu, w którym jest miłość - pustka nie istnieje. Trzymaj się!

      Usuń
  41. Witam wszystkich .
    Mój rudy mi chwilowo poprawił sie nawet biegał po ogrudku . Niesety odkilku dni znowu żle choroba szybko postepuje.kroplówki codziennie robiłam ja która bała sie patrzec na igłe robiłam to.
    ****KRYSTYNO droga dziękuje..
    oj ile ja tych kroplówek zrobiłam sama nie wiem ,ale jak pisze stan sie pogorszył nagle :(
    Własnie czuwamy nad nim ,nie wiem czy usniemy wiedząc ze mu żle .
    ****KOCI PAZURKU
    dziękuję,ale sam wiesz sumienie gryzie ,choroba podstępna ,ale gdybym wiedziała o tym cokolwiek:/ nawet pytał weterynarzy do których chodzę znają nmnie dość długo bywałam u nich nieraz dlaczego mi nie powiedzieli wcześniej ,ze koty długowłose zwłaszcza mają tendęncje do chorób nerek ,ze powinnam robić badania. Mówią,ze mówią na mnie akurat nie trafiło ,ze na 100 ośob przyjdzie na badanie krwi z 5 osób ,ze krzywo patrzą na tą informacje.Ja bym przyszła gdybym wiedziała ,ale nie wiedziałm i przeoczyłam objawy choroby :( bo mam 2 koty i nie bylo widać że kot je mało ,miski puste ,ze nasiusiane dużó ,bo 2koty.Rudy nie skarżył się, wycofany nie przychodził do mnie ,bo synek wiecznie na mnie wisiał i cały czas zajmował.
    Popełniłam błąd za który kotek płaci:(cięzko mi z tym .
    Jutro urodzinki synka jak tu je obchodzić zwłaszcza jak jutro chyba się pożegnać z rudym trzeba bedzie ,bo zle z nim,a ja nie mogę patrzeć jak mu żle:(

    ****KASIU
    równiez wsółczuej wyobrażam sobie jak to strata złaszcza ,ze miałaś tylko jego. ja mam synka który daje mi radość i pomaga mniej cierpieć.Moze i Koci pazur ma rację tyle kotków potrzebuje pomocy ,a danie miłosci innemu kotkowi pomoże ci w trudnych chwilach i w samotności.Trzymaj się.

    Przykro mi z powodu Barneja :( trzymaj się jak i wszyscy po utracie przyjaciół...

    A jak sie czuje sierściuch i Gucio ?
    ja tez pewnie będę wyć:( jak narazie trzymam się ale to kwestia czasu.Obawiam sie tylko ,ze jak zaczne to bedzie mi ciążko przestać płakać a to dla mnie moze byc żłe .4 lata temu przeszłam depresję ,bo płakałam i płkałm :/więc musze być twarda ,ale zbaczymy ....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Asiu,
      Mnie też dręczą wyrzuty, choć nie było w tym mej winy, ale mimo wszystko tłuką się pytania: co można było jeszcze zrobić, czy można było wcześniej zauważyć choróbsko? Nie znałem Baldricka, gdy do mnie przybył miał już 6 lat. Jego "odrzut" od jedzenia też początkowo brałem za grymaszenie. Gdy zaczął wymiotować i pewnego dnia "odpłynął" od razu poleciałem do weterynarza - diagnoza niestety była okrutna. Teraz, oba moje kocurki Mefisto i Morfeusza, staram się badać regularnie. Profilaktycznie raz w roku morfologia, usg czy rtg, tym bardziej, że gdy je przygarnąłem były w fatalnym stanie i skutki ich bezdomności i chorób są takie, że są to koty podwyższonego ryzyka. Zalecałbym każdemu opiekunowi, by choć raz w roku wykonywał badania, tak by w przypadku choroby można było w miarę szybko zareagować.

      Usuń
  42. Ja wczoraj podjęłam decyzję o uśpieniu mojej Śnieżki. Niestety choroba ujawniła się dużo za późno. W czwartek byłam pierwszy raz u weterynarza, po kroplówkach stan się tak pogorszył, że kot nie mógł stanąć na nogi, nie jadł, nie pił, nie siusiał. Miała bardzo złe wyniki. Lekarz stwierdził że przy takich wynikach nie powinna już żyć, a ona jeszcze dzień wcześniej biegała i nic jej nie było. Niestety w piątek kotka była już neptykiem, ciężko oddychała, dostała drgawek. Weterynarz dał jej jeszcze jedną kroplówkę ale nie pomogła. Po naradzie i wielkich bólach doszliśmy do wniosku, że kotka się męczy, już nawet nie kojażyła co się wokół niej dzieje, nie podnosiła głowy do góry. Od wczoraj bez przerwy ryczę i nie mogę przestać. Po 5 latach bardzo się do niego przywiązałam i jeszcze nie mogę się przyzwyczaić do tego że jej nie ma.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem Cię. Gdy wyniki badań wskazały, że Baldrick jest śmiertelnie chory, podjęliśmy leczenie. Wziąłem urlop i przez dwa tygodnie jeździłem na kroplówki. W nocy nie mogłem spać, nasłuchiwałem czy oddycha, czy nie wymiotuje, zanosiłem do kuwety... Niestety, jego stan się pogarszał, nie jadł już nic, gasł w oczach. Trzy razy podchodziliśmy do uśpienia go i za każdym razem wracałem z powrotem z kliniki z postanowieniem, że jeszcze będziemy próbować. Mimo kroplówek i "wspomagaczy" wyniki badań stawały się coraz bardziej okrutne. Wydaje mi się, że podjęliśmy właściwą decyzję by skrócić mu męki. Ale i tak nigdy nie zapomnę jego ostatniego spojrzenia, gdy po śmiercionośnym zastrzyku zgasł...

      Usuń
  43. hej
    Wsółczuje z powodu utraty śniezki:( łacze się bólu.Dobrze że kotka tak krótko żle się czuła.

    G
    odzinę temu i rudemu się bardzo pogorszyło .Dzis robiłam urodzinki synkowi ,a uśpić chciałm go jutro ,ale tak się pogorszyło że jadac do lekarza dzis by go uśpił juz sie nie doczekał.
    Jestem tylko zła na siebie ,ze wczoraj jak byłam u lek. tego nie zrobiłam ,ale to byłaby trudna decyzja ,a tak ..odszedł sam.W momencie gdy juz spał ulżyło mi i przestałm płakać .Teraz śpi sobie na balkonie owinięty ręczniczkiem i odpoczywa...
    Będę tęsknić był taki kochany podawał łapkę jak piesek i taki śliczny był.
    Jutro jedziemy go pochować na naszej działce gdzie kiedys postawimy dom i posadzimy mu coś fajnego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Współczuję, ale z drugiej strony dobrze że się już nie męczy. Dla mnie decyzja o uśpieniu Śnieżki była najtrudniejszą decyzją w moim życiu więc rozumiem że ciężko było Ci ją podjąć. Pisząc to lecą mi łzy ciurkiem. Ciężko jestpogodzić się z odejściem ukochanego zwierzaczka;(

      Usuń
    2. Współczuję Asiu... Rudasek odszedł sam, choć to strata przyjaciela równie bolesna to przynajmniej jego naturalne odejście nie potęguje dodatkowy ból związany z decyzją o uśpieniu. Każdy z nas tutaj, choć świadomy właściwej decyzji, zadręcza się tym i pewnie będzie myśleć o tym już zawsze. Mnie męczy jeszcze to, że nie mogłem pochować przyjaciela jakoś godnie. Nie mam ogródka czy działki. Była zima, jak tu się wkopać przez zmarzlinę na jakimś obcym terenie. Zostawiliśmy go w lecznicy, bo choć świadomie zawieźliśmy Baldricka do uśpienia, to wciąż nie czułem się na to gotowy - jakoś do końca byłem bliski kolejnej rezygnacji z tej trudnej. Jestem z Wami wszystkimi - na zawsze.

      Usuń
  44. Witam.
    **** Śniezka była biała ,ze tak piekne imię miała? Straszne są te emocje uspic nie uśpić...
    ja jestem zwolenniczką usypiania jak zwierzatko miało by cierpieć ,ale łatwo mówic gorzej zrobić .Ja chciałm uśpic tyle,ale to tak szybko się działo i to ze lekarz powiedził ze nie boli kota taka choroba ,ze czuje sie bardziej jak pijany. Ale wiadomo jak jest ? jednak cierpienie jakies jest i nie wiem czy dobrze zrobiłam czy żłe ,ze sam odszedł.Ja tez nie moge , zawsze był a teraz go nie ma .Potrzeba nam czasu by sie do tego przyzwyczaić .Ja się jeszcze dobijam ,bo na ścianie mam jego piękne zdjęcie .Co spojrze to zal ściska.

    ***Koci pazurku moge sobie tylko wyobrazic jaki to ból uśpienia kotka i nie dziwie sie ,że kilka razy podchodziłeś do tej decyzji:(
    Ja sama nie wiem żałuje że go już w piątek nie uśpiłam .ale własnie co dalej zostawić go tak o poprostu? Przykro mi ,ze musiałes go zostawić ,bo Cię to meczęczy:(
    ja nie wiedział co zrobić, chciałm by nie meczył się ,ale tak wyszło że jednego dnia było pogorszenie i juz nie zdązyłam. .Niestety ten widok ostatnich chwil zycia jest koszmarny .patrzyłam mu w oczy i nagle zrobiły sie takie puste :(z jednej strony mi ulżyło ,a z drugiej ach.
    Masz jeszcze dwa kotki ,ja tez mam przygarnięta z działki kotkę. Ma chyba z 23 lata miszkała na dziłkach pani jej zachorowała ,ale nie dbała o nia szczególnie jak jej języczek po kolana wisiał,oczy zaropiałe i wygladał na potworka nie kota. Niesty tak jest prawda ,ze rudzielca kochałm i za nim tęsknie 14 lat byl przy mie.I A ja go zawiodłam wczesniej rraz na jakis czas obiłam wyniki bylo ko ,zęby ,specjalne karmy po 200zł butów sobie nie kupiłam a jemu chrupki na pęcherz zawsze kupowałm . Nie wiedziałm że jest takie ryzyko przeoczyłam to głupio:(
    Chyba nik nie jest na to gotowy i kazdy z nas czy uśpi czy pozwoli by sam odszedl kotek,ale jak ja chcąc uśpić nie zdążyłam będzie miał wyrzuty sumienia :(
    Wazne że moje kocie kochane juz nie cierpi i tylko mi zostało jak piszesz godnie go pożegnać. Chciał go skremować ,by tylko popiół został z tego ślicznego kociaka,ale przyjada zabiorą i co ? A tak pochowam go u mamy na ogródnku tam gdzie lubiał leżeć zawiniety delikatnie w pódełeczku z kwiatkiem ode mnie ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak była calutka biała stąd imię Śnieżka. Poprzednia właścicielka dała jej tak na imię. Ja też nie miałam pojęcia, że istnieje takie ryzyko. Kotka piła więcej, ale byłam przekonana że to przez te upały. Nigdy nie wpadła bym na to, że stanie się coś takiego. Dopiero jak zaczęły jej krwawić dziąsła wiedziałam że coś jest nie tak - myślałam że to zapalenie dziąseł. Ale diagnoza była inna. Kotka przy takim stężeniu mocznika nie powinna już żyć a ona cały czas walczyła i nie dawała po sobie poznać że coś jest nie tak. Sam weterynarz był zszokowany, że przy takich wynikach kotka jest w takim stanie. W czwartek jeszcze biegała wygłupiała się, a w piątek już nawet chodzić nie mogła. Byłam w szoku, że z dnia na dzień stan kota może się tak pogorszyć. Wieczorem po kolejnej kroplówce, kotka zrobiła trzy kroczki nawet niepodnosząc głowy i padła. Ledwo oddychała. Wetka powiedziała że możemy jej jeszcze przez noc podawać kroplówkę, ale może w nocy umrzeć. Stąd decyzja o uśpieniu. Nie mogłam patrzeć jak się męczy. To było straszne. Jak bym patrzyła na śmierć własnego dziecka.
      Nie miej wyrzutów sumienia nie mogłaś przewidzieć że stan kotka tak się pogorszy z dnia na dzień.
      Tak jak mówisz najważniejsze że już nie cierpi. Ja swojego nie miałam za bardzo gdzie pochować bo mieszkam w blokach. Na szczęście znajomy zaoferował się, że mogę to zrobić u jego dziadka do którego czasami jeździmy, więc leży w dobrym miejscu.

      Usuń
  45. ***Śniezka musiała być śliczna to znaczy ,że nie była z Tobą od małego .Ja pamietam jak poszliśmy na wystwe kotów w szkole i były dwa takie rude puchate kociaki i tak stałam z godzinę i patrzyłam .Zawsze kochałam kotki i mąz mnie namawiał i namawiał .W tym czasie jednego ktos wziął i został nasz :) i co wziełam go po tak długim zastanawianiu. Oj tesknie za nim :( i wiesz mam żal do siebe bo btyły oznaki że cos jest nie tak dopiero teraz jak wiem o tej chorobie i siegam w stecz to mozna było cosś zrobić .Gdybym nie miała 2ch kotów dwa to więcej wody idzie to zawsze zjedzone jedzenie .Gdybym była uważniejsza nie zajęta tak problemami które ostatnio u nas są ,a tak kotek poszedł na bok .Taka prawda dziecko małe mnie tak pochłoneło ,powrót do pracy stres związany z zostawianiem go u babć że na kotka nie było tyle czasu jak wcześniej:(
    U mojego zaczęło sie tez od dziąseł :(bardzo szybko śnieżka odeszła ja ponad miesiąc rudego nawadniałm i było w mmiare ok jadł pił biegał .
    Dobrze ,ze zaoferowano Ci taka pomoc to bardzo miło. Ja jutro do mamy jadę ,dobrze ,że upału nie ma i kotek spokojnie leży na balkonie na huśtawce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak nie była ze mną od małego. Tak naprawdę nawet nie wiem ile miała lat. Uciekła od poprzedniej właścicielki i przyszła na działkę na której byliśmy na wakacjach. Siedziała przez tydzień i było szkoda nam ją zostawić na pastwę losu. Miała być u mnie tydzień i chciałam ją wydać, bo moja mama nie lubiła kotów. I tak była jeden tydzień, drugi mama się przyzwyczaiła i śnieżka została. Pani weterynarz się śmiała że kotka wybrała sobie właściciela. U ciebie było tak samo tak Cię zauroczył ale sam sobie Ciebie wybrał.
      Też mam wyrzuty że wcześniej niezareagowałam:( Jak bym trafiła na tego bloga wcześniej to wiedziała bym że to co się działo z kirą mogło świadczyć o tym że cos jest nie tak. A tak to człowiek zabiegany, od niedawna prowadzę działalność gospodarczą więc non stop praca. Kicia mniej jadła, ale zmieniłam jej karmę i wcinała aż jej się uszy trzęsły więc stwierdziłam że poprzednia karma jej się znudziła.
      Ponad miesiąc - nie wiem czy bym to wytrzymała. Ja po jednym dniu patrzenia jak cierpi już byłam tak roztrzęsiona że nie wiedziałam co ze sobą robić. Już nie wiem co gorsze. Może lepiej że tak się stało przynajmniej nie męczyła się długo. Wymiotowała tylko ostatniego dnia. A tak było wszystko ok. Do tej pory nie mogę uwierzyć że z dnia na dzień kot może przejść ze stanu biegającego i cieszącego się życiem do stanu agonii. To straszne;(

      Usuń
  46. Niestety wyrzuty sumienia są w naszej naturze .Czytałm ,że nie są nam potrzebne że sami siebie karamy tymi wurzutami.Co zrobić jak to tak boli,nie pomogliśmy na czas:(
    Ja też żałuje ,nie trafiłam tu wcześniej.Teraz wiem więcej rudemu juz nie pomogę ,ale wiem jak delikatne są nerki jak mozna sobie samemu zniszczyć i pomyślałm o swoich ,bo jakiś tam problem miałm i o synku króry pije po 4 litry dzinnie ,a wcześniej pił malutko i wciskałm mu wodę.Porobiłam wyniki mocz ,cukier jestem spokojniejsza ,bo jest ok synek zdrowy .Nauczyła mnie ta strata być bardziej uważna i obserwować świat uważniej.Jak piszesz zaganiany człowiek.Jeszcze jak działalność prowadzisz to masz obowiazki, wyzwanie ,stres. Ja wróciłam do pracy praktycznie zero odpowiedzialności godziny pracy dobre ,a i tak pierwszy miesiąc wyjety z życiorysu .Tyle emocji stresu chodziłam jak naćpana.Potem kotek zaczął miałczeć i dopiero poświeciłam mu czas:( Miesiąc piszesz długo ,nie myślałm o tym praca wożenie do teściowej synka ,na 2 dni do mojej mamy jezdziłam i tam spaliśmy potem juz z kotem.bo kroplówki trzeba bylo zrobić.Tyle że sobie ten miesiąc troche na łonie natury posiedził.Nie myślałam o zmęczeniu ,robiłam co trzeba wbijałam igły.Nie wiem jak się nawet tego nauczyłam ,bo igły to dla mnie było coś strasznego . Ach czas leci szybko ciesze się, że kotek juz sie nie męczy. Mężowi ojciec na raka umierał półtora roku i to jest koszmar dopiero:( Mąz mi sie załmał od tamtej pory szczęście nas opuściło .
    Ja sie meczę teraz ,strate muszę przezyć,do tego mąż wyjedzie za granice do pracy zostane sama .Chociaż i tak jest juz sam ,bo sie juz nie układa od pół roku:( nawet nie mam do kogo się przytulić i wypłakać zero wsparcia i miłosci w tym trudnym momencie .To też poteguje ból, bo kot był milszy dla mnie niż mąż:( Wszystko mi się rozpadło straciłam kociaka kochanego co kiedyś przychodził do mnie jak czuł ,że płacze i straciłam miłość.Jedno co mnie cieszy i mam to synek :) kochany gdyby nie to to byłoby żle..
    Jest jak jest muszę jak my wszyscy poczekać na lepszy czas ..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To faktycznie nieciekawą masz sytuację. Nie ma nic gorszego jak nie ma się do kogo przytulić i komu poskarżyć gdy jest nam smutno i źle. Tak jest w życiu człowieka, że jak się sypie to wszytko naraz. Najważniejsze że jest ktoś dla kogo warto żyć, czyli twój synek. Trzeba podnieść się i iść do przodu a los w końcu się odmieni na lepsze, zobaczysz. Ja też wolę wygadać się tu na blogu niż rozmawiać o tym z bliskimi. Zwierzaki mają to do siebie, że jak czują że człowiekowi jest smutno to przychodzą przymilają się, człowiek czuje ich miłość. Dlatego jak odchodzą to czuje się stratę jak po kimś z rodziny. Bo to jest członek rodziny.
      Trzymam kciuki, żeby wszystko się ułożyło.

      Usuń
  47. Tak podczytuję Waszą wymianę komentarzy i myślę, że za jakiś czas zrobię nowy wpis o PNN. Tyle historii tutaj opisanych przez bywalców mojej Tawerny, że warto je zebrać razem. Choćby po to, by podkreślić raz jeszcze jak ważna jest profilaktyka, okresowe badania i obserwacja podopiecznego, przedstawić różne sposoby na radzenie sobie z chorobą, wreszcie jak radzić sobie z nieuniknionym odejściem przyjaciela. Myślę, że już ten wpis dał jakieś wsparcie wielu tym, którzy przeżyli lub przeżywają trudne chwile, choćby dlatego, że mogą wyrzucić tu z siebie żal, smutek, rozpacz, podzielić się z innymi. Ale przyznam, że po każdym Waszym komentarzu, przeżywam śmierć Baldricka na nowo :(

    OdpowiedzUsuń
  48. Witam.
    Och ciężko mi na sercu,przepłkałm dzień.Nie miałm pojęcia ,że tak będę tesknić:(

    **** Dobry pomysł,może jak nie my to ktoś inny w pore się dowie tego czego my niestety nie wiedzieliśmy .
    Trochę luknęłam na stronę i jestem pełna podziwu dla tego co robisz.Jak wspaniale opiekujesz sie kociakami ,a są świetne takie pełne życia.Ja nie pamiętam kiedy mój taki był.Od momentu kiedy pojawiło się dziecko u nas kot nie lubiąc płaczu ,pisków i tego co związane z dzieckiem wycofał się:( ustąpił miejsce dziecku.Teraz sobie uświadamiam ,że był to dla niego stres i szukał spokoju. Ja ślepa na jego potrzeby za póżno sie dowiedziałm co sie dzieje,ależ jestem na siebie wścikła.
    Przykro mi musiałeś bardzo kochać Baldricka ,że po takim czasie jeszcze tak boli:( Nie wiem kiedy ja się z tego otrząsne .tak za nim tęsknie szok.
    Nie smuć się masz wspaniałe kotki o króre tak bardzo dbasz i siłę by robić to co tu robisz.

    ----jade dziś wieczorem do mamy pochować kociczka czas juz się pożegnać na dobre.Dałam dziś jego zdjęcie na nk nie wiem po co ,ale dałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja swojej zdjęcie też nadal mam na facebooku i nk i chyba go nigdy nie usunę. Ja już dzisiaj lepiej sie czuję chyba dlatego, że zajęłam się pracą. Najgorzej jest jak wracam do domu i nikt mnie nie wita. Śnieżka zawsze wyczuwała, że idę nawet o 3 w nocy stała przy drzwiach jak wracałam.
      Najgorsze przed tobą. Pochowanie kochanego zwierzaka jest straszne.
      Tawerna to naprawdę świetne blog. Bardzo żałuję że nie trafiłam tu wcześniej. Może wtedy prędzej bym zareagowała. Staram się już nie obwiniać. Bardzo pomogło mi to, że mogłam się z wami podzielić swoimi przeżyciami. Jest mi trochę lżej. Kira zawsze pozostanie w moim sercu. Wszyscy namawiają mnie na drugiego kotka ale nie wiem czy jestem na to gotowa chyba jeszcze za wcześnie...

      Usuń
    2. Moja "Tawerna" powstała niejako w hołdzie Baldrickowi a po jego śmierci przelałem całą swą miłość na Mefisto i Morfeusza, mając oczywiście cały czas w sercu i pamięci Baldricka. Jego choroba i śmierć sprawiły to, że stałem się niemal ekspertem od kotów, choć każdego dnia uczę się o nich i od nich czegoś nowego. To nie tylko wiedza wyniesiona z publikacji lecz przede wszystkim bieżąca obserwacja moich kocurów, ich zachowań i stanu zdrowia. To zaspokajanie nie tylko ich potrzeb bytowych jak właściwe karmienie, miejsce do spania czy toaleta. Ale też dbanie o ich rozwój psychiczny i kondycję, poprzez zabawy, spacery czy "rozmowy". Koty dają nam mnóstwo sygnałów, które w większości ludzie ignorują. Poznanie kocurów pozwala mi dostrzec ich potrzeby, czego w danej chwili chcą, czym lub w co się chcą pobawić, ale też to co najważniejsze: ich samopoczucie i stan zdrowia.

      Gorąco namawiam na przygarnięcie kota po stracie poprzedniego. Zarówno dla siebie jak i możliwości uratowania jakiegoś biedaka od bezdomności lub dogorywania w schronisku.

      Usuń
  49. Witam wszystkich Kociarzy.
    Nasz Sierściuch żyje,nadal dostaje kroplówki co trzy dni.Od tygodnia jest w domu 3 miesięczny szczeniak z hodowli gdzie był kot,więc powitanie było bardzo łagodne.Bardzo dbamy o to aby Sierściuch nie czuł się odrzucony,obaj są dopieszczani równo.Obserwujemy i czuwamy,oczywiście miseczki kota musiały zmienić miejsce bo pies nosił je w zębach lub wyjadał z nich.Mam wrażenie że kotek ma lepszy apetyt,dużo pije,cieszy nas to,choć wiemy że niestety zdrowie mu nie wróci.Mamy nadzieję że jeszcze będzie z nami długo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj,
      Podoba mi się Twoja postawa. Chory kot nie może czuć się odrzucony, nie można go też traktować jak "upośledzonego" poprze biadolenie nad nim, załamywanie rąk. Kot wyczuwa nasze stany emocjonalne a dodatkowy stres nie jest mu do niczego potrzebny. Co więcej, w chorobie, trzeba unikać jakiegokolwiek stresu - spokój, ciepło to najważniejsze rzeczy oprócz zaleconego przez specjalistę leczenia oczywiście. Wiem, że trudno się nie smucić w obliczu poważnej choroby ale "pacjenta" należy traktować tak jakby nic się nie działo.

      Przy takiej chorobie prędzej czy później przyjdzie to co nieuchronne ale w wielu przypadkach przy dobrej opiece można podarować kotu jeszcze długie życie. A to, że Sierściuch odzyskuje apetyt rokuje dobrze - życzę, by jak najdłużej był z Wami. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    2. Dziękuje za dobre życzenia,Sierściuch obserwuje nowego lokatora,jest wręcz zainteresowany pieskiem,gdy ten śpi kotek podchodzi do posłania i przygląda mu się(oczywiście wszystko kontrolujemy).Szczeniak jest młodziutki,ale duży.Chce się bawić więc trzeba uważać aby nie zrobił kotkowi krzywdy,nawet się polizali!Fajny widok.Pozdrawiam i życzę nam,aby ta przyjazń trwała jak najdłużej.

      Usuń
    3. Powiem Ci, że to dobrze, że piesek jest mały. Od młodego oswaja się z kocim towarzystwem i raczej nie ma obawy o to, że zrobi mu krzywdę. Ja widzę, jak radzi sobie Mefisto z psami. One mogą szczekać, warczeć, robić pokazówkę i sprawiać wrażenie groźnych. Mefisto spokojnie obserwuje, patrzy z politowaniem na te śliniące się dziwadła, ewentualnie nastroszy się gdy podejdą bliżej a w ostateczności pizgnie pazurami po nosie :) Również Wam życzę, by ta przyjaźń była długa i szczęśliwa. I wierzę, że tak będzie.

      Usuń
  50. Witajcie
    Czytam stronę przede wszystkim z uwagi na PNN - niestety nasza kotka LALA została ostatecznie skazana tym rozpoznaniem . Trudno uwierzyć jak z dnia na dzień ulatuje z niej życie ! :-(( . Urodzona w lesie , choć najmniejsza w miocie to nic jej nie zrażało - burze , deszcze , zima - była u nas jako 5 kot 3 lata - mój pupilek . Może z uwagi na charakter ( charakter psa obronnego ) obcy kot czy piec nie miał wstępu na posesję mimo mikrej postury LALI. Teraz .... nie potrafię sobie przetłumaczyć że " uśpienie" będzie dla niej najlepsze. Wiem że to egoistyczne ale mimo że słabiutka jeszcze prosi o wyjście na zewnątrz - od dwóch dni przystaliśmy z żoną na to uważając, że nie można jej tej radości odmówić. Niestety wraca coraz słabsza i mi serce krwawi jak ją taką widzę !! :-(( Czy zaśnie sama z uwagi na gromadzenie się mocznika i kreatyniny czy będzie się męczyć ?? Je coraz mniej - pije dużo ale też b. dużo siusia . Gdy już mi się wydaje że pojąłem decyzję o zakończeniu jej cierpień - jawi się ..." a może będzie lepiej .." Wiem że to mrzonki ale to takie trudne !!!!
    Przepraszam ale musiałem napisać
    Wyznajemy z żoną zasadę brania zwierząt ze schroniska w podeszłym wieku aby choć na starość cieszyły się pełnią szczęścia - większość kotów i psów ma się doskonale - LALUNIA młodziutka , a jednak to na nią padł wyrok - jakie to niesprawiedliwe !!
    Pozdrawiam Jerzy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Jerzy,
      Nie miej wątpliwości, czy trafiłeś w odpowiednie miejsce. Sam wiem, że w trudnych chwilach dobrze jest po prostu się komuś wygadać, nawet jeśli jest to tylko internetowa wersja a nie bezpośrednia rozmowa. Jak widzisz po powyższych komentarzach, trafiają tu ludzie, którzy przeżywają chorobę lub odejście swych przyjaciół, szukają porady lub po prostu jak Ty potrzebują wylać z siebie smutek i bezradność w obliczu tego co nieuniknione.

      Jeśli czytałeś wpisy powyżej to znasz moje zdanie na tema uśpienia. Sam się miotałem z tą decyzją i odkładałem ją kilka razy. Nie będę Cię namawiał, bo to bardzo trudna i bolesna decyzja. Myślę, że sam w pewnym momencie będzie wiedział co zrobić.

      Jestem pełen szczerego podziwu za Waszą postawę odnośnie adopcji zwierząt w podeszłym wieku. To duża odpowiedzialność i ogromna odwaga zmierzyć się ze starością, czasem zniedołężnieniem, chorobami. Większość ludzi nie zrobiła by tego wybierając młode i zdrowe osobniki. Co więcej, znam przypadki, gdy jakaś "miłośniczka" zwierząt przychodzi do schroniska... aby wymienić swojego starego kota/psa na nowego i młodego!!!! Naprawdę! Kiedyś zrobię dłuższy wpis o tym co się dzieje w schroniskach i z jakim sk... ludzi tam człowiek i zwierzę się spotyka. Mój kolega, kierownik schroniska, popełnił kilka miesięcy temu samobójstwo, na które wpłynęła praca tam i sytuacje, które załamały go tak, że się poddał w ostateczny sposób...

      Do usłyszenia Jerzy, zaglądaj do nas, dawaj znać co u Ciebie i Twoich zwierzaków.

      Usuń
  51. Nasza Beta ma 21 lat. Do niedawna dzielnie się trzymała. Zdiagnozowano osłabione nerki, cukrzycę... Teraz z dnia na dzień jest znacznie gorzej...

    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj M. Myślę, że wiek Bety dał już znać o sobie. Musisz być wspaniałą opiekunką i przyjaciółką Bety skoro dobiega 100 ludzkich lat! Pragnę, by i moje kocury żyły co najmniej tak długo. Trzymaj się M. Wytarmoś od nas Betę.

      Usuń
  52. Witam wszystkich Kociarzy,Sierściuch ma się dobrze,sporo je i pije,nawet mruczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, dobre wieści przynosisz, oby tak dalej. A jak relacje Sierściucha ze szczeniakiem? Przyjaźń kwitnie?

      Usuń
    2. Akono(szczeniaczek) ma prawie 4 miesiące,jest już spory(29 kg),przyjażń z Sierściuchem kwitnie,zaczepiają się i obserwują!Kot ożywiony,upomina się o jedzenie-je jak kiedyś(dużo).To chyba jakiś CUD!Oby tak dalej :)

      Usuń
    3. No i takiej myśli będziemy się trzymać. Skoro Sierściuch walczy z chorobą, chce żyć, więc i Tobie pozostaje z nadzieją patrzeć w przyszłość.

      PS 29 kilowy szczeniaczek? :)))

      Usuń
  53. Witajcie... pisałam tutaj na początku lipca, niestety mój Kochany Gucio odszedł. Jest bardzo trudno mi bez niego, naprawdę... to ogromny cios i ból. Po jego smierci miałam tymczasowo dwa kotki, też wspaniałe maluchy, ale to ciągle nie to, nie jestem gotowa na innego kota. Dziękuję autorowi bloga za to co mi wtedy napisał...
    Pozdrawiam ciepło wszystkich kociarzy i życzę dużo siły.

    Beata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Beato. Rozumiem Twój ból po stracie przyjaciela. Wiem, że inne koty nie zastąpią tego, który odszedł. Po prostu się nie da. Po odejściu Baldricka przelałem całą miłość i troskę na Mefisto i Morfeusza, a wciąż myślę o Baldricku i czasem wyobrażam sobie, że gania tu razem z moimi M&M'sami.

      Gorąco Cię jednak namawiam, byś przygarnęła jakiegoś kociaka - najlepiej takiego, któremu możesz uratować życia zabierając go ze schroniska.

      Tobie i innym, którzy utracili przyjaciela, dedykuję piękny wiersz Klimka. Wierzę w przesłanie tego wiersza - śmierć Baldricka dała życie Mefisto i Morfeuszowi, którzy dogorywali by w schronisku.

      Zapłacz
      kiedy odejdzie,
      jeśli Cię serce zaboli,
      że to o wiele za wcześnie
      choć może i z Bożej woli.

      Zapłacz
      bo dla płaczących
      Niebo bywa łaskawsze
      lecz niech uwierzą wierzący,
      że on nie odszedł na zawsze.

      Zapłacz
      kiedy odejdzie,
      uroń łzę jedną i drugą,
      i – przestań
      nim słońce wzejdzie,
      bo on nie odszedł na długo.

      Potem
      rozglądnij się wkoło
      ale nie w górę;
      patrz nisko
      i – może wystarczy zawołać,
      on może być już tu blisko…

      A jeśli ktoś mi zarzuci,
      że świat widzę w krzywym lusterku,
      to ja powtórzę:
      on w r ó c i…
      Choć może w innym futerku...

      Usuń
    2. Bardzo bym chciała móc przygarnąć jakiegoś kociaka, ale... tydzień przed chorobą Gucia straciłam pracę, szukam nowej, ale wiadomo jak jest. Nie chcę decydować się na kotka, kiedy sama nie za bardzo mam za co się utrzymać... niestety. A przed stratą Gucia, w 2 wypadkach zginęło moich dwóch przyjaciół... także to było ciężkie, to wszystko.
      Pozdrawiam ciepło.

      Usuń
    3. Rozumiem. Sytuacja na rynku pracy w naszym chorym kraju jest tragiczna. Wiem, jak to jest borykać się z problemami finansowymi - człowiek pracuje już tyle lat a dziaduje byle jakoś dociągnąć do końca miesiąca. Współczuję tej całej "kumulacji" nieszczęśliwych zdarzeń - na człowieka jak już spada topór to z każdej strony. Trzymaj się. Życzę Ci powodzenia by Twe problemy znalazły dobre rozwiązanie.

      Usuń
  54. Mój Kropuś odszedł nagle i nie spodziewanie mając niecałe 5 lat. Poprostu źle się poczuł w święta, posmutniał, przestał jeść i pić... Zabrałam go do weta następnego dnia, który niewydolność oddechową określił jako stres z wizytą, podał kroplówkę nawadniającą i odesłał do domu. 3 godziny później wróciłam do weta ale było już za późno - ne jego stole Kropuś się udusił, a właściwie utopił na moich oczach. 5 minutowa akcja reanimacyjna, adrenalina w serce, ale można było już tylko stwierdzić zgon. Woda w płuckach zbierała się od dłuższego czasu, po sekcji okazało się, że miał kardiomiomatię przerostową serduszka. Określenie bezpośredniej przyczyny wcale mnie nie zadowoliło, bo skąd u zdrowego młodego kota wzieła się przerośnięta ściana komory serca. Przyczyn tej choroby jest kilka, mi.in. wadliwy gen, chora tarczyca, cukrzyca, niewydolność nerek... wszystkie opcje są prawdopodobne i każda mogła wyniknąć z poprzedniej. Kropuś bardzo mało jadł a mimo to tył - obstawiam na chorą tarczycę lub cukrzycę. Miał struwity w pęcherzu, przez co ciągle się zatykał i ciągle miał zapalenie pęcherza - no i tu pasuje niewydolność nerek, bo ciągle było czuć niesamowicie silny zapach amoniaku z kuwety po każdym sikaniu Kropusia. Zwróciłam na ten fakt uwage weta to odpowiedział mi, żebym częściej myła kuwetę mimo, że poinformowałam go, że robię to 2 razy dziennie łącznie z wyparzaniem.
    Kropuś był raczej spokojnym kotem, dużo śpiącym, jednak przez pierwsze lata to było żywe sreberko. Choroba a raczej kilka chorób trawiło go ok roku, bo mniej więcej wtedy wyciszył się. Nie wiem jak to się stało, ale zostały przeoczone badania krwi. Umierał po cichu a jak przyszedł jego czas to stało się to nagle, objawy trwały 2 dni. Najgorsza jest świadomość, że żył by do dziś gdybym miała wtedy większą wiedzę, bo jak widać żaden wet nie wpadł na to, żeby go gruntownie przebadać kiedy ja zgłaszałam niepokojące symptomy. Trzeba im wszystko podpowiadać.
    Żródło wszystkich chorób leżało w nieprawidłowym żywieniu Kropusia od małego. Whiskas, Kitekat, PERFECT FIT. To osatnie uwielbiał. Od tych karm dostał kamieni w pęcherzu - struwitów, a reszta była reakcją łańcuchową. To jest najgorszy syf jaki można podać kotu, purina też się stała syfem od kiedy zmieniła producenta i weszła do sklepów.
    Kropuś przeszedł na royal canin urinary, ale to było skuteczne tylko wtedy jak jadł wyłącznie ta karmę, przy odrobinie mięsa objawy wracały.

    OdpowiedzUsuń
  55. Po śmierci Kropusia zrezygnowałam całkowicie z gotowych karm dla kotów. Moje 3 futrzaste maluchy karmię wyłącznie naturalnym jedzeniem, bez soli, bez przypraw, bez tłuszczu.
    Jednak jak widać odpowiednim dbaniem i żywieniem też nie zapobiegnie się wszystkiemu. Tydzień temu w środku nocy wypadł mi jeden maluch z 4 piętra. Inkubator tlenowy, szpitalik dla zwierząt i jego obserwacja całonocna jak mi się wydawało przez specjalistę. Moja nadgorliwość poprosiła o odwadniacz, bo panicznie bałam się wody w płucach. I to wszystko, rano zadzwonili, żeby odebrać, bo nic mu nie jest. Po weekendzie zabrałam go do innego weta, gdzie zrobili wielkie oczy czemu nie było USG i RTG. Wyszedł stan zapalny pod wątrobą, stłuczona nerka i za jasne płuco. Podali leki, kazali skontrolować za 2 dni. Po kontroli orzekli, że jest zdrowy. Chyba za cicho mówiłam, że kot zaczął pić jak smok i nie chce jesc. Będąc delikatnie rzecz ujmując upierdliwa znów zaniosłam kota na badania tym razem krew. Przekroczona kreatynina, mocznik, amylaza, alat, odwodnienie. Wet się trochę zmieszał, że wcześniej nikt nie zrobił badań krwi. USG wykazało coś na nerce i wąrobie. Usłyszałam tylko ciche: "dobrze, że Pani dzis przyszła". Kroplówki, koktajl lekowy i ciągła obserwacja. Od wczoraj zaczął jeść i przestał się chować przed wszystkimi, wieczorem polował na muchę, dziś spał już z resztą kotów, nawet obudził mnie rano na jedzenie i naprawiło się mu mruczadełko :) Czeka go jeszcze leczenie ale już jestem dobrej myśli.

    Wnioskując wychodzi na to, że lepsza nadgorliwość u weta niż odpuszczanie tematu i czekanie na poprawę, kolejna sprawa jest taka, że mając wiedzę na temat różnych chorób u zwierzaka można mu najlepiej pomóc. Byłam uparta i podsuwałam wetom jakich badań oczekuję i po zastosowanym leczeniu jest już wyraźnie lepiej. Boję się pomyśleć co by było gdybym uspokojona, że nic kotu nie jest czekała cierpliwie na poprawę, która by nie przyszła...

    Kropusiowi już życia nie zwrócę, mogę tylko być mądrzejszą właścicielką dla innych zwierzaków, choć dla mnie nie jest to zadawalające pocieszenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj. Dziękuję, że podzieliłaś się z nami swoją historią. Smutna, niepokojąca ale pouczająca. Jak widać z Twojej historii, nawet wśród weterynarzy znajdziemy zwykłych konowałów, którzy nigdy nie powinni wykonywać tego zawodu.

      Są tacy, którzy wiedząc, że zwierzę jest umierające i tak naprawdę nic już nie można zrobić, żerują na tragedii i podtrzymują fałszywą nadzieję, wyciągając duże pieniądze od zrozpaczonych opiekunów na złudne leczenie.

      Ale są też i tacy, jakich opisujesz. Bez wiedzy, bez pasji, bez miłości do zwierząt. A wszyscy oni mienią się specjalistami. Nie mogę pojąć, jak w przypadku zwierzęcia, które wypadło z 4 piętra, nie zalecono USG i RTG a tym samym nie sprawdzono, czy nie doszło do urazów np. narządów wewnętrznych. Jak też można tak beztrosko niewydolność oddechową zrzucić na karb stresu! W głowie się nie mieści, że przyszłaś po pomoc do "fachowca", przedstawiłaś swoje obserwacje i spostrzeżenia co do kondycji kota a wet nie zrobił "generalnego przeglądu" zwierzaczka, choćby podstawowej morfologii czy badania moczu, które już wtedy dały by obraz tego, że coś niedobrego dzieje się z kotem.

      Twoją "upierdliwość" nie nazwał bym nadgorliwością - wykazałaś się większą troską niż Ci, do których przyszłaś w potrzebie. Ja za każdym razem, gdy jestem u weta "dręczę" zasypując setkami pytań. Akurat mam bardzo dobrego fachowca, który uratował życie obu moim kocurkom ale są i tacy, których denerwuje zbyt ciekawski "klient". Wielu nie zależy na tym, by wyjaśnić opiekunowi jakieś wątpliwości, czy ukierunkować go na większe dbanie o zwierzę poprzez prawidłowe i wartościowe karmienie - ot, chory i nieświadomy pacjent to źródełko pieniędzy.

      Dlaczego napisałem na początku, że Twoja historia jest pouczająca? Dlatego, że ogromny procent opiekunów zwierząt z wizytą do weta wybiera się dopiero wtedy, gdy choruje a często jest już za późno na pomoc. Ja bardzo często na swoim blogu uczulam, by przeprowadzać przynajmniej raz w roku rutynowe kontrole, USG, RTG, morfologia, mocz. Wiem, że to wszystko kosztuje ale leczenie zaawansowanej choroby kosztuje znacznie więcej a często jest już za późno by uratować przyjaciela. To samo dotyczy prawidłowej i pełnowartościowej diety. Dlaczego wiedząc, że kot jest bezwzględnym mięsożercą ludzie z tak niezrozumiałym dla mnie maniakalnym uporem ludzie karmią swoje koty jakimiś kolorowymi chrupkami lub konserwami o śladowej zawartości mięsa i życiodajnych składników odżywczych. Wypisują na swych blogach jak bardzo kochają swoje koty, a karmią je byle czym, dają słodkości i inne wynalazki, tym samym powoli zabijając te bezbronne istotki, które ponoć tak kochają!

      Twe wyznanie, że "możesz być mądrzejszą właścicielką dla innych zwierzaków" zasługuje na medal. Niewielu jest w stanie przyznać się do błędów, powtarzając je znowu i znowu, uparcie ignorując czy nawet obruszając się na wartościowe porady. Życzę takiej mądrości, zastanowienia i refleksji innym opiekunom zwierząt. Pozdrawiam Cię serdecznie. Zaglądaj tu do nas i dziel się kocimi sprawami.

      Usuń
    2. Witam
      Trochę się zbierałam, żeby odpisać. Bardzo dziękuję za wszystkie ciepłe słowa.
      Mój mały spadochroniarz żyje i ma się bardzo dobrze. Jego leczenie u weta potrwało ok 2 tygodnie, musiałam nauczyć się robić zastrzyki, bo codziennie dostawał furosemid, co drugi dzień kroplówka z płynem ringera, miała być codziennie, ale nie byłam w stanie sama jej podawać w domu, kociak za bardzo uciekał, a też nie chciałam go stresować codziennymi wizytami u weta więc było co drugi dzień. Oprócz tego codziennie przez ok 2 miesiace zjadał amylactiv, hepatiale oraz ipakitine. Niestety schodząca opuchlizna ze śródstopia ukazała krzywo zrastającą się kość. To, na co zwracałam uwagę od samego początku, zdjęcie nie wykazało wtedy żadnych zmian, pewnie dlatego, że rtg nie objęło całej łapki tylko do pięty. Nie zgodziłam się na łamanie i nastawianie, bo uznałam, że wystarczy już wrażeń kociakowi. Upewniłam się tylko, czy nie wywoła to jakiegoś skrzepu. Ma teraz gulkę w tym miejscu widoczną, ale nie przeszkadza mu to w niczym i nie zwraca na to w ogóle uwagi. Wybieramy się po weekendzie na rutynowe badania. Oczywiście komplet krwi rtg i usg, nie wiem tylko jak złapać jego mocz, bo ile razu na to poluje to zawsze mnie w jakiś sposób kociak wyroluje i umknie mi kiedy akurat się odwrócę np. zrobić herbatę :P Pozostałym dwóm rozrabiakom chyba oszczędzę rtg. Na pewno z Dzidzią musimy opanować jej skórę. Pojawia jej się coraz więcej strupów na grzbiecie bliżej ogonka i przerzedza jej się tam futerko, które matowieje w tym miejscu. Myślałam wcześniej, że pozostałe dwa ją tak gryzą, ale teraz mam pewność, że to nie jest to. Zmieniałam już rodzaje mięsek i nic nie pomogło więc to chyba głębsza sprawa niż uczulenie na coś. Na pewno damy radę ;) pozdrawiam

      Usuń
    3. Witaj, Ty to dopiero masz kronikę wypadków, bo i choróbsko i złamanie, ale widzę że radzisz sobie dobrze i odpowiedzialnie. Choć mam za sobą sporą praktykę w podawaniu leków, robieniu zastrzyków, kroplówek, inhalacji, itd. itp. to łapanie moczu i dla mnie jest wyższą szkołą jazdy :) Dzidzię koniecznie zabierz do "przeglądu" u weterynarza żeby obejrzał te strupy - oby to tylko nie była jakaś poważna przyczyna. Daj znać co powie wet bo dla mnie każda wiedza jest cenna. a też muszę się wybrać z Mefisto bo pojawił mu się na pyszczku taki czarny ni to guzek ni to pryszcz, który wydaje mi się, że się powiększa. Dzięki za wieści od Ciebie - oczywiście czekam na następne.

      Usuń
  56. U mojej kotki wykryto PNN jak miała zaledwie kilka miesięcy. Okazało się, że jest to wada wrodzona nerek, które już u kilkumiesięcznego kota były bardzo zniszczone.
    Dzisiaj kotka ma już ponad 4 lata i trzyma się całkiem nieźle. Nerki, co prawda na USG wyglądają jakby kotka miała jakieś 15 lat... Zdaję sobie sprawę, że ten kot nie będzie żył naście lat. Ale każdy kolejny rok, który kotka jest z nami, jest nagrodą!

    Pamiętajcie, że bardzo ważne jest regularne badanie kota i obserwowanie go. Nawet jeśli wyniki nie są najlepsze, a kot zachowuje się normalnie, my również zachowujmy się normalnie. Stres to najgorsza rzecz dla kota w przypadku PNN. Leczmy kota a nie jego wyniki!

    U nas leczenie opiera się wyłącznie na:
    - karmieniu kota suchą karmą RC Indoor 27
    - mokre puszki nie mogą przekraczać 10% białka w składzie, muszą być naprawdę dobre (u nas Cosma Thai)
    - w momencie, kiedy widzę, że z kotem jest coś nie tak (pierwszy objaw brzydkie futerko, takie jakby tłuste) podaję kotu Rubenal 75 pół tabletki przez jakiś okres czasu (aż nie zauważę poprawy).

    Dzięki takiemu postępowaniu przez 4 lata udało nam się utrzymać wyniki kreatyniny i mocznika na całkiem przyzwoitym poziomie (mocznik w granicach 70, kreatynina max. 2,4). Więc jak na zniszczone nerki w ponad 95% te wyniki są rewelacyjne.

    Ostatnio zdecydowaliśmy się na sterylizację, aby nie męczyć dłużej kotki permanentnymi rujami. Miała oczywiście podaną odpowiednią narkozę, która nie obciążała nerek. Oczywiście była to operacja bardzo ryzykowna, bo kotka mogła nie wybudzić się z narkozy. Ale tu nie chodzi o nasz komfort, tylko o komfort kota!

    Najnowsze badania krwi pokazały, że kreatynina wzrosła do 2,8 ale jestem dobrej myśli, że jeszcze nie raz nasza kotka pozytywnie nas zaskoczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj. Dziękuję za bardzo mądry wpis. Mam nadzieję, że zaglądający tutaj opiekunowie zwierząt również taką mądrością wykazują się wobec swoich czworonożnych przyjaciół. Nasze podejście jest bardzo zbliżone jeśli chodzi o regularne badania a nie tylko w przypadku choroby. Pisałem o tym powyżej i w wielu innych miejscach na blogu, więc już nie będę tego powtarzał. Chcę Wam pogratulować takiego podejścia oraz tego, że tak mądrze i odpowiedzialnie zmierzyliście się z chorobą kota - dzięki Wam wciąż żyje i choć przyjdzie to co nieuniknione to życzę, by nastąpiło to jak najpóźniej. Pozdrawiam bardzo serdecznie.

      Usuń
  57. Wczoraj odeszła moja ukochana 8 letnia kotka Misia. Była również chora na ostra niewydolnośc nerek. Po przeprowadzonych badaniach krwi okazała się, że wskaźnik mocznika był bardzo wysoki bo aż 480 jednostek a reatyniny 2,3. Biedulka tak bardzo cierpiała przez 10 dni, że serce kruszył sie na drobne kawałki. nic nie jadła, piła bardzo dużow wodyByła poddawana reguralnym wizytom lekarskim, jednak nie wykryto wcześniej u niej tej choroby. Wczoraj była juz tak słaba,że musieliśmy podjąć tę dezyzję. Nie wiem, kiedy pozbieramy się po jej odejściu. Cała nasza rodzina nie spała już kilka nocy a wczorajsza noc była najgorsza. Tak bardzo się do niej przywiązaliśy była taka mądra, sereczna i wdzięczna. Każdego znas opbdarzała miłością. Spała z każdym aby nikomu nie było smutno. Dzisiaj jestem w pracy i cały dzień płaczę. Chyba już nigdy nie dojdę do siebie. Proszę koci pazurze Baldricka o parę słów pocieszenia, bo myśl, że już nigdy nie będzie z nami, nie będziemy się nią cieszć, bawić i opiekować nie pozwala mi normalnie funkcjonować. Krystyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Krysiu. Zbytnią nadzieję we mnie pokładasz jako pocieszyciela, bo choć dokładnie rozumiem Twój ból to trudno kogoś podnieść na duchu samemu mając w sercu ranę. Ja po stracie Baldricka całą swą uwagę, serducho i opiekę przelałem na dwie znajdy Mefisto i Morfeusza. Nigdy o Baldricku nie zapomniałem i dręczą mnie myśli o tym czy mogłem jeszcze jakoś przedłużyć mu życie ale wierzę, że cząstka jego jest w tych dwóch łobuzach. Kto wie, może nawet Baldrick ponownie zawita w moim domu pod postacią nowego kocura - w końcu jak każdy ma 9 żyć a ja intensywnie przyglądam się każdemu bezdomnemu kotu. Trzymaj się Krysiu a mając w pamięci Misię pomyśl o jakimś bezdomnym zwierzaczku, którego możesz uratować i pokochać.

      Usuń
  58. Serdeczne dzięki za słowa otuchy. Wiem, że muszę przejść wszystkie fazy bólu. Nie wiem, czy i kiedy będę gotowa na zaadoptowanie innego kociaka. Nie będzie już takiej mądrej słodkiej przytulanki. Nawet mój teść płakał po jej stracie i powiedział, że drugiej takiej kotki już nie będzie. Na razie serce mi się rozdziera. Pocieszam się tylko myślą, że każdemu stworzeniu, które żyje towarzyszy śmierć...Tylko dlaczego do niektórych tak szybko przychodzi? Mam ogromne wyrzuty sumienia, że nie byłam świadoma wszystkiego o kotach ich chorobach i zagrożeniach, jakie niosą. Może dałoby się wcześniej coś zrobić. Ta choroba jest nieuleczalna i nie wiadomo, jak długo się rozwijała. Nie byłam przygotowana na tak szybkie odejście mojej Misi. To właśnie dzięki niej mogłam się dowiedzieć jak wielkim i oddanym przyjacielem potrafi być kot. Mój hołd dla tych zwierząt jest wielki. Napiszę do Ciebie, jak uda mi się choć trochę otrząsnąć. Cieszę się niezmiernie, że nauczony własnym cierpieniem założyłes takie forum, gdzie ludzie mogą się wypłakać.Krysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, że każdej żywej istocie pisane jest to co nieodwracalne. Mimo tej świadomości chyba nikt jednak nie jest gotowy na odejście bez względu na wiek (szczególnie tych bliskich). Pozostaje pustka i często też wyrzuty sumienia, że np. mogło się częściej spędzać czas z tą istotą, bardziej zadbać, być lepszym, itd. Zawsze jest szansa, że to ma nas czegoś nauczyć, zmienić w nas i naszym podejściu do wielu spraw - ale przyznam, że jesteśmy upartymi i mocno opornymi na naukę i wyciąganie wniosków osobnikami.

      Daj znać co u Ciebie, gdy troszkę dojdziesz do siebie. Być może za jakiś czas Twoje serducho zabije mocniej dla jakiegoś kotka, którego w końcu przygarniesz.

      Usuń
  59. Siedzę, czytam i płaczę. Obok mnie leży mój Filon, 15-letni kocur. W sobotę dowiedziałam się, że cierpi na niewydolność nerek. Trzy razy dziennie dostaje kroplówki i na siłę nawadniamy go przez strzykawkę i dajemy mu też przez strzykawkę żółtko jaja, jak zaleciła nam weterynarz. Wiem, że powoli nadchodzi jego koci czas i wiem, jaką podejmę decyzję kiedy nadal nie będzie widać poprawy (od poniedziałku nic nie je, tylko pije wodę), ale boli mnie serce. Kocham tego kota ponad życie. Był moim pierwszym przyjacielem i jedynym, któremu mogłam wszystko powiedzieć. Zachowywaliśmy się jak stare małżeństwo: ściągaliśmy z siebie kołdrę, kot spychał mnie z poduszki, a w nocy budził mnie i domagał się pieszczot.
    Żyję maleńką nadzieją, że Filon zacznie wreszcie sam jeść. Wczoraj miał biegunkę, dzisiaj też. Czytam o niewydolności nerek i coraz bardziej zdaję sobie sprawę, że mój kot ma zbyt dużo objawów, które nie dają szans na poprawę. Staram się myśleć pozytywnie, ale z drugiej strony wiem, że kiedy zacznie bardzo cierpieć zgodzę się na jego uśpienie. On zaśnie na zawsze, a mnie ktoś na zawsze zabierze kawałek serca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj. Bardzo przykro to czytać. Bezsilność na takim etapie choroby jest niemożliwie bolesna. Łączę się z Tobą w bólu ale w Twym komentarzu wyczytałem coś co mnie przeraziło.

      Napisałaś, że weterynarz zaleciła podawanie żółtka jaja... to niewybaczalny błąd w sztuce lekarskiej? niewiedza?

      Mój Baldrick dostawał ode mnie żółtko, bo tylko tego chciał przed śmiercią i nie jadł nic innego. Podawałem mu żółtko mając świadomość, że jego koniec jest bliski. Nie przyjmując pokarmu ani płynów zagłodziłby się a same kroplówki powstrzymywały tylko odwodnienie. To był dylemat: zagłodzić go na śmierć, czy czując, że to jego ostatnie dni z nami, pozwolić mu pod koniec zjeść to co lubi. To było straszne, bo w jednym i drugim przypadku prowadziło do tego co nieuniknione. Tylko dlatego dostawał żółtko i to był świadomy choć straszny wybór - jak ostatni posiłek skazańca... Jednak to, że zaleciła to Tobie pani weterynarz to jest nie do pojęcia!

      Żółtko jaja zawiera dużo fosforu a chore nerki mają trudność z jego wydalaniem, który będzie się gromadził w sercu, krwi i mięśniach. Przy mocznicy (PNN) kategorycznie zabronione jest podawanie pokarmu z wysoką zawartością białka i fosforu. To niewybaczalne, co zaleciła weterynarz - to Filonowi szkodzi i dodatkowo dobija!

      Usuń
    2. Może niewiedza. Na pewno nie chciała źle.

      Filon umarł dziś w nocy na moich rękach. Był już w śpiączce. Jeżeli jeszcze miał jakąkolwiek świadomość to słyszał mój głos, a jeżeli widział to widział moją twarz. Niestety, nie umarł w domu. Właśnie wysiadałam z samochodu przed kliniką całodobową, żeby go uśpić - najlepsze co mogłam mu dać, bo nie wiedziałam, czy cierpi czy nie. Odszedł szybciej. Nie oddychał, kiedy kładłam go na stole w gabinecie.

      Jest trudno. Ale wiem, że już nie cierpi. I zawsze przy mnie będzie.

      Usuń
    3. Smutne wieści przynosisz. To co mogę powiedzieć: ponoć przy tej chorobie koty nie cierpią - są coraz słabsze, zapadają się w sobie, gasną ale nie cierpią bólu - w co chciałbym wierzyć. Byłaś przy nim do końca - to ważne, choć wiem, że tę chwilę będziesz odtwarzać w pamięci raz po raz. Trzymaj się jakoś.

      Usuń
  60. W Kwietniu odszedł kochany kotek (chore nerki)do dziś po nim płacze a tu drugi za nim się szykuje.PNN !!!!!!!! Specjalna karma, dwa razy dziennie kroplówki, zastrzyki. Jeszcze nie zwraca pokarmu, ale zatacza się jak pijaniutki, chyba długo nie pożyje!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podwójne nieszczęście! To okropne. Drżę na samą myśl, że to co spotkało Twoje kotki i mojego Baldricka mogło by się powtórzyć w przypadku Mefisto lub Morfeusza. Każdemu opiekunowi kotów zawsze zalecam by stale i regularnie kontrolować ich stan zdrowia. Po śmierci Baldricka, zwracałem na to szczególną uwagę, regularnie szczepiąc i odrobaczając Mefisto i Morfeusza, co jakiś czas badając ich krew a nawet "zaglądając" do środka co tam w ich brzuszku, nerkach czy płuckach. Niestety moja sytuacja finansowa od jakiegoś czasu jest beznadziejna i już kilka miesięcy nie byliśmy na kontroli. Dręczy mnie to okrutnie.

      Usuń
  61. Życzę wszystkim kociarzom, którzy tracą swoje Kotki wiele, wiele siły.
    Beata, która straciła Gucia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Beato. Dziękujemy, pozdrawiamy i łączymy się z Tobą jako zbiorowo doświadczeni przez takie tragedie.

      Usuń
  62. Bardzo współczuje wszystkim,którzy stracili swoich małych przyjaciół.Mój Sirściuch u którego na początku czerwca stwierdzono bardzo silną mocznicę(dawano mu niewiele szans na dalsze życie)ma się dobrze.Daliśmy mu kilkanaście kroplówek.Jak pisałam wcześniej w domu zamieszkał z nami szczeniak-rodezjan,bardzo się pokochali,zaczepiają się nawzajem i szaleją.Naprawdę!Oczywiście wszystko pod naszą kontrolą!Obaj dostają taką samą porcje pieszczot,często równocześnie.Sierściuch ma apetyt jak przed chorobą,potrzeby fizjologiczne załatwia regularnie jest ożywiony,wieczorem układa się w łóżku ze mną jak kiedyś.To wszystko wydaje się CUDEM!!!Oby ten stan trwał jak najdłużej!:).Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Krystyna. Super wieści!!! Miłość i dobra opieka, to jest to! Sprawdziłem z ciekawości tego Twojego "szczeniaczka"... toż to afrykański pies na duże koty! :) Kawał dorodnego psa z niego wyrośnie. Z tego co wyczytałem, to pies bardzo potrzebujący towarzystwa to i stąd może ta przyjaźń z Sierściuchem. Super!

      Usuń
  63. Dziś odszedł mój kot Benek. Miał 15 lat. Również zdiagnozowano u niego przewlekłą niewydolność nerek. Benek był dzikim kotem, znalezionym pod mostem. Tolerował tylko mnie. Weterynarze sobie z nim nie radzili i bardzo późno została choroba zdiagnozowana. Ponadto u kotka nie było typowych objawów choroby. Trochę mniej jadł niż zwykle i to wszystko. Bardzo mi smutno bo ogromnie się do niego przywiązałam. Będzie mi go ogromnie brakować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj na tej naszej swoistej "ścianie płaczu". To nawet nie przez "dzikość" Benka ale tę chorobę ciężko zdiagnozować, bo długo jest bezobjawowa. Często już jest za późno, gdy wychodzi przy okazji jakichś innych badań. Nigdy nie pojmę dlaczego koty, żyjące bądź co bądź przez tysiąclecia w różnych warunkach, mają tak wrażliwy układ pokarmowy i słabe nerki. Niestety, to co przychodzi mi na myśl, to te wszystkie sztuczne karmy i brak typowej mięsnej diety dla tych bezwzględnych przecież mięsożerców - to upośledza ich odporność i organizm. Oczywiści, że nie ma żadnej gwarancji, że kot nie zachoruje nawet nie wiem jak byłby dopieszczony i jak dobrą opieką był otoczony. Ale skala zjawiska jest zatrważająca - wystarczy spojrzeć na ilość komentarzy i historii na moim blogu. Smutne to. Żal Benka, żal wszystkich cudownych kotów, które mogły jeszcze długo żyć. Trzymaj się!

      Usuń
  64. Do codziennych notatek spraw do załatwienia używam kalendarza książkowego. Służy mi już kilka lat - ot zapisane kartki wyrywam, stare zapiski przekreślam i kolejny rok dokonuję zapisków na tych samych stronicach. Dziś natknąłem się na notatkę sprzed dwóch lat: "6 października: Baldrick. Jedzenie: ryba. Gardzi mokrą karmą, drapie się, zbyt intensywnie wylizuje sierść". Bardzo mnie zasmuciła i przypomniała, że zrobiłem tę notatkę, by ustalić co (jakie jedzenie) jest przyczyną jego braku apetytu - co początkowo brałem za objaw jego fanaberii a okazało się śmiertelną chorobą...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś musiałam pożegnać się z moim kotkiem Salomonem.Byliśmy razem 16 lat.Choroba zagarnęła Go w ciągu tygodnia.Pobyt w szpitalu,pobyty dzienne i kroplówki i leki.Dziś rano badania.Salomon słabnie ,już nie broni się pzred badaniem i kroplówką podskórną.Nie przyjmuje żadny pokarmów. Najchętniej leży wtulony we mnie i tak spędzamy większość czasu.Po południu telefon od lekarza i decyzja-bardzo trudna,ale według lekarza jedyna słuszna-Salomon ma kłopoty z oddychaniem,ma kłopoty z poruszaniem się i jest bardzo blady.Mam nadzieję,że już biega w kocim niebie,aja nie mogę sobie poradzić ze smutkiem i tęsknotą

      Usuń
    2. Współczuję Twej straty. 16 lat razem - to kawał wspólnego życia - wyobrażam sobie Twą pustkę teraz po jego odejściu. Nie jestem w stanie Cię pocieszyć - jedyne co zostaje to pamięć o wspaniałym przyjacielu o imieniu mędrca.

      Usuń
  65. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że usunęłaś komentarz... Współczuję straty Stefanka i trzymam kciuki za Marylcię - wierzę, że przy Twojej opiece i stałym nadzorze weterynaryjnym będzie lepiej.

      Usuń
  66. Witam wszystkich,melduję że mój Sierściuch ma się doskonale! Pozdrawiam kochających koty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Krysia! To świetna wiadomość!!! Raport o stanie zdrowia Sierściucha odebrany. Odmeldować się! ...ale nadal tu zaglądać i słać dobre wieści.

      Usuń
  67. Witam.
    Mój Garfildzio ma 9 lat,dziś dowiedziałam sie że ma niewydolnośc nerek,objawów prawie żadnych poza tym że bardzo schudł,i sika gdzie popadnie.Poziom kreatyniny 3,7.Dziś dostał pierwsza kroplówkę....narazie sie nie poddajemy choć lekarz przygotował mnie na najgorsze:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj. Nie załamuj jeszcze rąk. Choć choroby nie da się wyleczyć to istnieje szansa by przedłużyć Garfildziowi życie. Kroplówki, odpowiednia dieta i stała kontrola weterynaryjna. Trzeba wierzyć, że Twój kotek przy odpowiedniej opiece pożyje jeszcze kawał czasu. Trzymaj się!

      Usuń
  68. Witam, dokladnie 16pazdziernika o godz 14.30 musialem uspic swojego kotka 2,5 letniego nazywalismy jego ZUZIA byl kociakiem norweskim pregowanym cetkowanym ktory zachorowal nam na niewydolnosc nerek i nabawil sie guza nowotworowego w pecherzu, mam zal do siebie bo zignorowalem jego sikanie w roznych miejscach w domu i zachowalem sie jak amator, byl to moj pierwszy kociak, za brak niewiedzy na temat kotow, zaplacilem wielka cene tracac jego na wlasnych rekach podczas usypiania. byl leczony w klinice w Moa Alesund, mam nadzieje ze mi wybaczy kochalem go jak wlasnego syna, Po jego odejsciu nie moge dojsc do siebie i mam dylemat gdzie jego pochowac, nie potrafie opisac swijego zalu a moj placz to tylko kropla w wodzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Jacku. Z Baldrickiem miałem podobnie, tzn. był to mój pierwszy kot i niewielką wówczas wiedzę miałem. Również nie odebrałem pierwszych oznak jako coś poważnego. Był ze mną bardzo krótko - zaledwie trzy miesiące i trafił do mnie już chory - tyle że o tym nie wiedziałem. Zacząłem notować jego nienaturalne zachowania (wymioty, drapanie się, częstsze sikanie) - byłem przekonany, że to zmiana karmy, środowiska, itp. Zabrałem go do weterynarza ale było już za późno - diagnoza była tak naprawdę wyrokiem śmierci. Staraliśmy się go jeszcze przez kilka tygodni ratować leczeniem, kroplówkami ale wyniki były coraz gorsze a decyzję o uśpieni przekładałem kilka razy. Nigdy nie zapomnę wzroku Baldricka gdy podawaliśmy mu śmiertelny zastrzyk. Wówczas postanowiłem, że następne koty będę otaczał lepszą opieką, ciągle pogłębiam wiedzę na ich temat tak by stać się kocim ekspertem. Śmierć Baldricka to wielka cena - dlatego Cię rozumiem, bo nawet teraz po dwóch latach wciąż ciężko mi się z tym pogodzić. Pozdrawiam Cię Jacku - to co pragnę Ci doradzić to tak jak innym: przygarnij jakiegoś biedaka ze schroniska, obdarz go miłością, uratuj - nie jako pocieszenie po Zuzi ale jako hołd po Twym pierwszym ukochanym kocie.

      Usuń
  69. Ja moją ukochaną prawie 17 letnią Nikunię z PNN leczyłam ponad rok.Dostawała lek w kapsułkach pod nazwą UROforce firmy Vetfood.I byłoby wszystko dobrze gdyby miała zrobione USG .śmiem podejrzewać,że oprócz tego miała jeszcze kamień w pęcherzu bo kiedy spadła z parapetu zaczęła sikać krwią.I to przyczyniło się do jej odejścia.Została uśpiona.Jednak każdy zastanawia się kiedy jest ten moment ,że trzeba to zrobić.Zawsze liczymy na cud.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nikt chyba nie jest gotowy na podjęcie takiej decyzji. Ja odwlekałem ją kilka razy, z tygodnia na tydzień miałem nadzieję, że leczenie przyniesie poprawę. Niestety Baldrick gasł w oczach a wyniki badań były coraz gorsze. Zrobiliśmy to, ale do dziś prześladuje mnie, że może jeszcze trzeba było poczekać. To takie trudne - do dziś.

      Usuń
  70. Witam wszystkich i polecam Enterosgel.Mój kot od 4 miesięcy je surowe piersi z kurczaka plus trochę ryżu i mielonego siemienia lnianego 2 razy dziennie.Karma Renal Royal Canian stoi i jest niechętnie podgryzana.To samo z saszetkami Renal.Dlatego zdecydowałam sie dawać mu surowe mięso.Godzinę przed jedzeniem,lub 2 godziny po dostaje strzykawką do pyszczka rozpuszczony w wodzie Enterosgel.Przestał chudnąć i wymiotować.Jest aktywny,nie wygląda na cierpiącego.Weterynarz zalecił codzienne kroplówki 4 miesiące temu .Nie wyobrażałam sobie tego.Kot strasznie miauczy w czasie jazdy samochodem i w lecznicy.Myślę ,że stres związany z tymi kroplówkami zabiłby go bardzo szybko.Sama znalazłam sposób w jaki mogę mu pomóc.W przypadku Nikiego to działa.Wybrałam według mnie mniejsze zło.Spróbujcie.Enterosgel można taniej kupić w Czechach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj. W przypadku mojego Baldricka problemem było to, że choroba była już bardzo zaawansowana a procent zniszczonych nerek był już ogromny. Biedaczek przestał jeść cokolwiek, odrzucał każdą karmę czy to zwykłą czy dietetyczną, karmienie na siłę powodowało tylko wymioty.

      Być może ten Enterosgel jest skuteczny ale należy pamiętać, że podawanie jakichkolwiek leków zwierzęciu należy bezwzględnie skonsultować z weterynarzem. Potrzeby, objawy, przebieg choroby należy rozpatrywać indywidualnie - żadne lekarstwo nie jest złotym środkiem na wszystko i dla wszystkich. Do takich spraw należy podchodzić odpowiedzialnie. Popytam swego weterynarza co sądzi o tym specyfiku, ciekawe co powie.

      Pozdrawiam i trzymam kciuki za Twego Nikiego.

      Usuń
    2. Niki miał stwierdzoną przewlekłą niewydolność nerek i tak uporczywe wymioty,że praktycznie nic nie jadł.Enterosgel - to preparat stosowany do kompleksowej detoksykacji organizmu posiada silne właściwości sorpcyjne. Działa na zasadzie wybiórczego wchłaniania.Enterosgel łączy następujące właściwości: wchłanianie i detoksykację. Enterosgel ma stałą porowatą ziarnistą strukturę (podobnie jak gąbka) z odpowiednim wymiarem porów, których rozmiar pozwala ustalić i wychwytywać tylko substancje toksyczne o średniej masie cząsteczkowej: toksyczne związki, produkty rozpadu białek, bilirubinę, mocznik, kreatyninę. Preparat sprzyja odbudowie naturalnej mikroflory jelit. Powlekając powierzchnie nabłonka żołądka i jelit, Enterosgel chroni je przed zewnętrznymi chemicznymi i mechanicznymi uszkodzeniami. Poprawia mikrokrążenie krwi w śluzówce przewodu pokarmowego i fizjologiczną produkcję śluzu. Posiada właściwości gojące rany.Enterosgel dzięki szczególnym właściwościom krzemoorganicznej budowy cząsteczek nie uszkadza śluzówki przewodu pokarmowego. W odróżnieniu od zwykłych sorbentów Enterosgel nie wywołuje zwiotczenia jelit przy długotrwałym stosowaniu. Preparat jest nieszkodliwy, nietoksyczny, chemicznie obojętny, nie przykleja się do śluzówki jelit, nie przenika z wnętrza jelit do jamy brzusznej, jest szybko wydalany z organizmu.Poczytaj w internecie o tym preparacie.Weterynarze go nie stosują (na razie)Ja uważam,że Nikiego ten preparat uratował.Jest już starym kotem(12 lat),ale jeżeli przedłużę mu życie jeszcze o rok i nie dopuszczę do tego aby cierpiał to będę szczęśliwa.Pozdrawiam wszystkich kociarzy.

      Usuń
    3. Poczytałem troszkę ale dam znać jak zrobię głębszy wywiad w odniesieniu do zwierząt i zastosowaniu weterynaryjnym. Dzięki za info - być może to dobry trop.

      Usuń
  71. Witajcie,
    Wpadłam na tę stronę szukając informacji o tej podstępnej chorobie, która dopadła i moją Kiki. Kiki jest wyjątkowa. Ma 20 lat, choć na oko wszyscy dają jej najwyżej 5. Wszystko za sprawą bystrych oczu, wszystkich zębów i młodo wyglądającego pyszczka. Pojawiła się w naszym życiu znikąd kilkanaście lat temu jako dorosły kot. Upatrzyła sobie jako przyjaciółkę naszą jamniczkę. Od tej pory koczowała naprzeciwko klatki wypatrując przyjaciółki wychodzącej na spacer. Podczas spacerów chodziła krok w krok za psem tuląc się do niej i ocierając. Jamniczka zaakceptowała tę adoratorkę i pozwalała na te kocie czułości. Zaczęliśmy tego dzikuska dokarmiać i w miarę upływu czasu oswajać na tyle, że aż pewnego dnia pozwoliła się wziąć do domu. Od tej pory Kiki stała się lwicą salonową, która zapomniała o swoim poprzednim marnym życiu podwórkowca. Przez kilkanaście lat Kiki była okazem zdrowia, nigdy na nic nie zachorowała. Aż do czerwca 2012 roku, kiedy dostała ataku padaczki. Analiza krwi nie wykazała żadnych nieprawidłowości. Niestety u weterynarza podczas pobierania krwi zakazili ranę grzybami no i się zaczęło. Grzyb jest tak silny, że mimo kuracji antybiotykowej co jakiś czas daje o sobie znać i całą kurację trzeba powtarzać. W ciągu roku było tych serii ataku grzyba, co objawia się rozdrapaną raną na łapce, około kilkunastu. Każda niosła za sobą serię zastrzyków. Na jakiś czas był spokój, po czym znów Kiki zaczynała się drapać.
    Pogorszenie ogólne stanu zdrowia nastąpiło w sierpniu tego roku. Kiciulek przestała jeść, straciła kg wagi ciała, stała się osowiała i straciła dawną radość życia. Przestała witać mnie przy drzwiach, kiedy wracałam z pracy. Zastawałam ją śpiącą w kącie łóżka lub schowaną w najciemniejszym zakamarku. Szybka wizyta u weterynarza pokazała smutną prawdę. Mocznik ponad 200, wysoka kreatynina, problem z trzustką, cukrzyca i trójglicerydy, które z wątroby zrobiły, jak to określił lekarz, smalec. Później doszło jeszcze zapalenie śluzówki pęcherza moczowego i krwawe sikunki. To tak jakby wszystkie narządy wewnętrze naraz odmówiły posłuszeństwa.
    Pierwsza noc z wtuloną Kiki była przeryczana. Następnego dnia nastąpiła mobilizacja i deklaracja walki z chorobami. Miałyśmy szczęście, bo trafiłyśmy na wspaniałego weterynarza, który dawał nadzieje i nigdy słowem nie wspomniał o eutanazji. Ja też nie brałam takich myśli do siebie, mimo że naokoło wszyscy przekonywali mnie, że ona ma przecież już 20 lat i swoje przeżyła. Nigdy nie przeliczałam jej zdrowia na pieniądze, choć bywało ciężko, bo leczenie jest kosztowne.
    Leczenie zaczęliśmy od kroplówek i walki z trójglicerydami. To pozwoliło oczyścić zatruwaną krew i ruszyło metabolizm. Później doszły 2 tabletki dziennie rubenalu i insulina, by opanować cukier. Dziś podaję jej ziołowy rubenal i muszę stwierdzić, że te witaminy usprawniające nerki naprawdę działają. W ciągu 2 tygodni zbiły mocznik o ponad 40 jednostek. Ich podawanie jest niełatwe, ponieważ są duże i trudno je przełknąć, ale Kiki znosi to aplikowanie tabletek wprost do gardła z anielską cierpliwością. Co prawda cała operacja musi być bardzo dyskretna, bo często ucieka przede mną uzbrojoną w tabletkę, jednak jak już mam ją w garści to łyka bez większych protestów. Myślę, że rubenal będzie łykała już do końca życia. Niestety nie mogę jej w żaden sposób przekonać do diety dla nerkowców, wszystkie karmy ignoruje. Pozwałam jej zatem jeść to co lubi, za zgoda lekarza oczywiście. Stwierdziliśmy, że jest już seniorką, zatem ma pewne przywileje.
    Chciałabym wiedzieć czy ktoś z forumowiczów ma doświadczenia w stosowaniu leku AZODYL? Szukając ratunku dla Kiki, w czasie, kiedy jej stan był bardzo kiepski, natrafiłam na lekarstwo z USA, które działa jak dializa. Gotowa ratować Kiki za wszelką cenę, zakupiłam opakowanie leku w sklepie weterynaryjnym w Stanach. Teraz, jak Kiki czuje się lepiej, trzymam je w pogotowiu, w razie, gdyby mocznik znów wyrwał się spod kontroli. Niemniej jednak polecam podawanie rubenalu. Naprawdę działa.
    Pozdrawiam wszystkich forumowiczów

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam Cię serdecznie i dziękuję za Twój cenny wpis i rady. Oczywiście, tak jak w mojej odpowiedzi do komentarza powyżej, każda rada nawet ta najtrafniejsza musi być skonsultowana z weterynarzem. Każdego "pacjenta" należy traktować indywidualnie z uwzględnieniem jego wieku, ogólnej kondycji, zaawansowania choroby ale też często przestaje dobrze funkcjonować wiele narządów i tu lekarz skupia się nad tym co pierwsze leczyć czy "naprawić".

      Przyznam, że gdybym dwa lata temu miał taką wiedzę i doświadczenie jaką mam teraz nie tylko w odniesieniu do chorób ale całości "kocich spraw" to być może Baldrick pożyłby jeszcze trochę. Paradoksalnie, to jego śmierć sprawiła, że od dwóch lat zgłębiam tajniki kociego życia i ciągle czegoś nowego się uczę. Życia Baldrickowi to nie zwróci ale przynajmniej wydaje mi się, że jestem teraz odpowiedzialnym opiekunem dla Mefisto i Morfeusza.

      Pozdrawiam i oczekuję dalszych wieści od Ciebie o Kiki.

      Usuń
    2. Dobry, choć smutny, wieczór. Przed kilkoma dniami okazało się, że moja 19-letnia Myszka cierpi na tę koszmarną chorobę no i szukając o tej chorobie informacji trafiłam TU (dziękuję za tyle informacji). Zacznę może od swoich i weterynarza błędów. Myszkę mam od 5 lat i już na starcie trafiłyśmy do weterynarza na czyszczenie zębów (kamień). Nikt nie proponował badania krwi i nie przestrzegał czego objawem może być stan dziąseł i uzębienia. Jest wesołym ale dostojnym kotem (taka była od zawsze, bo znam koleje jej życia - były dobre). Przed kilkoma dniami (po skoku z parapetu) zaczęła kuleć. Sprawdziłam, że nie ma nic złamanego, zwichniętego ale i tak trafiłyśmy do przychodni. Tu zbadano jej krew (kreatynina 2,4) i "wyszła" przewlekła niewydolność nerek. Potem było prześwietlenie i okazało się, że ma zwyrodnienie stawu biodrowego i naderwała/nadwerężyła ścięgna.Zalecono Ipaktine i oczywiście rubenal i dietę, to na niewydolność oczywiście. Kuracja trwa dopiero 3 dzień, ja szukam sposobu na przekonanie kota do zjadania leków - przemycam w jedzeniu. Czytam tu o opcji strzykawką do pyszczka czy tabletka do pyszczka. Mój kot nie da sobie nic włożyć do pyszczka a zakładam, że robienie tego "na siłę" spowoduje tylko dodatkowy stres. Na chory staw zapisano zastrzyki na bazie opiatów. Na pierwszy kot niestety zareagował bardzo negatywnie i z weterynarzem odstawiłyśmy pozostałe. Nastrój kota ustabilizował się, chodzi wciąż utykając ale mam nadzieję, że w tym względzie idzie ku lepszemu. Mam natomiast kilka pytań:
      1. czy wołowina dobrej jakości na surowo, w małych ilościach (od czasu do czasu) nie zaszkodzi
      2. jakie karmy polecacie, bo ta wskazana przez. wet. (karma renala) nie zyskała kota sympatii
      3. czy jest coś o czym powinnam pamiętać (może ktoś już o tym wyżej pisał, ale mogłam przegapić) o co zadbać szczególnie, o co ewentualnie zapytać przy kolejnej (za miesiąc) wizycie.
      Wiem, że mojego kota nie czeka już bardzo długie życie ale chcę, niezależnie ile potrwa, żeby to było życie szczęśliwe, bez większych stresów.

      Usuń
    3. Witaj, na wstępie napiszę, że okropnie mi przykro, że Twoją Myszkę dopadła ta, okropna i niestety bardzo powszechna, choroba.

      Tym, czy popełniłaś błędy teraz się nie zamartwiaj, to głównie rola weterynarza, do którego uczęszczasz. Myszka ma 19-lat więc to już można by powiedzieć wiekowa kotka, podatna na zachorowania, schorzenia i urazy. W takim wieku szczególnie trzeba zwracać uwagę na ogólny stan zdrowia kota czy zmiany w jego zachowaniu. Ludzie zaniedbują kontrolne badania a weterynarz prowadzący powinien sam zasugerować, że przydałoby się profilaktycznie zbadać to i owo. Ja gorąco namawiam, by badać swoje koty (w każdym wieku) regularnie, np. raz na rok zrobić choćby morfologię - oczywiście sama morfologia nie da odpowiedzi na wszystko ale już na podstawie takiego badania można zobaczyć czy dzieje się coś niepokojącego w organizmie zwierzaczka.

      Przewlekła niewydolność nerek jest niestety nieuleczalna ale nie musi oznaczać szybkiego wyroku śmierci. Przy odpowiednim leczeniu i diecie można podarować kotu jeszcze w miarę długie życie. Problemem jest to, że przez bardzo długi okres choroba ta jest niezauważalna, przebiega bezobjawowo a my nie zawsze jesteśmy w stanie dostrzec coś niepokojącego.

      Zniszczonych nerek nie da się "naprawić", zniszczone nefrony nie regenerują się, dochodzi do zatrucia organizmu toksycznymi produktami przemiany materii a w związku z tym do problemów również z innymi organami czy narządami.

      Nic nie napisałaś o kroplówkach - weterynarz powinien już przy tej wizycie zaaplikować kroplówkę, aby wypłukać toksyczne substancje z krwi (mocznik, kreatyninę) ale też w związku z utratą apetytu nie doprowadzić do odwodnienia organizmu.

      Oprócz kroplówek podstawowe leczenie powinno zawierać przynajmniej: środki wiążące fosfor (np. Ipakitine), ale również leki obniżające ciśnienie, białkomocz i jeśli potrzeba powstrzymujące wymioty.

      Pamiętaj, że nie jestem tu w stanie napisać wszystkiego a internet, choć to potężne źródło "porad" wszelakich, nie zastąpi konsultacji z fachowcem. Dużo zależy od właściwie postawionej diagnozy, stopnia zaawansowania choroby, wieku kota oraz tego czy zmiany chorobowe nie dotyczą również innych organów.

      Sugeruję, by z wizytą wybrać się szybciej niż za miesiąc i przeprowadzić gruntowny "przegląd" kotka: morfologia, koniecznie badanie moczu, ciśnienie krwi, nie wyobrażam sobie też pominięcia USG, które pozwoli ocenić stan nerek.

      Co do diety. Niestety z doświadczenia wiem, że chory kot niezbyt chętnie podchodzi do karm dietetycznych o niskiej zawartości białka, fosforu i białka a tak naprawdę właśnie takie są podstawą aby nie obciążać chorych nerek i powstawało mniej mocznika. Diety należy przestrzegać restrykcyjnie bo inaczej leczenie nie ma sensu, bo zobacz lekami zbijamy toksyny, białko, fosfor, itd. a niewłaściwym jedzeniem "napędzamy" to co niszczy i zabija. Domowe jedzonko „ze stołu” odpada całkowicie.

      Nawet zdrowe koty bywają "wybredne" jeśli chodzi o jedzenie, a chory, zatruty toksynami, którego bierze na wymioty to dopiero wyzwanie. Możesz próbować początkowo mieszać karmę dietetyczną z tą normalną co lubi i stopniowo zwiększać dawkę tej właściwej by odstawić normalną. Tyle, że jeśli kot czegoś nie chce jeść to się go żadnymi sztuczkami nie przekona a karmienia na siłę np. strzykawką sobie nie wyobrażam i nie polecam: kotu fundujemy dodatkowy stres, który jest niewskazany przy chorobie a do tego możemy go całkiem zniechęcić do jedzenia. Mój Baldrick nie tknął nawet karmy dietetycznej a pod koniec, póki jadł cokolwiek, dawałem mu już to co chciał.

      Usuń
  72. Witajcie.wspaniały ten blog jak i jego Twórca.ale do rzeczy to paskudne choróbsko zabrało moje ukochane dwa koty w zasadzie jeden po drugim (mieli po 15,5 roku) też sobie zarzucam że jako niby doświadczony kociarz przegapiłam to zagrożenie,nie badałam wcześniej krwi (nie wiedziałam) itd.. tak już pewnie zostanie ciosanie sobie kołków na dyni.ale mój trzeci staruszek Baziu (prawie 17 lat)dzięki wczesnemu wykryciu już 2lata całkiem nieżle żyje.Kroplówki póki co raz w tygodniu robię podskórne.DO DIETY trzeba Kota przyzwycziać nie dając niestety nic innego,Baziu teraz ją wręcz lubi.Polecam pasztet firmy TROVET renal rid (dla kotów),a suchy Royal Canin renal.PREPARAT AZODYL jes bardzo dobry kogo stać warto kupić(jest drogi ponad 200zł) plus oczywiście terapia zalecona przez lekarza. Gdy zwierz mało je lub wcale trzeba mu podawać strzykawką PASTĘ CALO-PET (firma Vetoquinol) (witaminy,kwasy omega3i6,odżywcze składniki) ok 2 łyżeczki dziennie lub wedle wskazań weta,oczywiście MIŁOŚĆ w dawkach nieograniczonych,spokoj,ciepło,rozrywki jak Kot ma ochotę.no a w przypadku beznadzieji trzba podjąć jedną z najtrudniejszych decyzji w naszym życiu ale o tym tu już było dużo.Pozdrawiam wszystkich cierpiących jak i radosnych:) ANAIS

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj. Dzięki za cenny wpis. Choć nie ma szansy na wyleczenie tego choróbska to tak jak w przypadku Twego trzeciego kota, można przy odpowiednim wczesnym wykryciu i odpowiednim leczeniu i diecie zapewnić jeszcze długie życie.

      PS Pastę Calo-Pet polecam. Moje oba kocurki są (odpukać w niemalowaną kuwetę) zdrowe ale stosuję ją nawet teraz. Pobudza ich apetyt, zawiera składniki odżywcze, witaminy, składniki mineralne i taurynę, które świetnie wpływają na ich ogólną kondycję, dostarczają to co niezbędne dla prawidłowego rozwoju i funkcjonowania organizmu. Acha, nie podaję jej strzykawką - na początku wyciskałem z tubki prosto do pyszczka a teraz wyciskam na palec a moje kocurki z ochotą ją zlizują.

      Podobnie jak ja napisałaś również o bardzo ważnej rzeczy: chory kot potrzebuje spokoju, miłości i ciepła ale to nie znaczy, że trzeba go traktować jak "upośledzonego". Nasz nastrój, stres, niepokój nie może udzielać się choremu kotu. To ma być normalny, kochający dom aby kotek czuł się w nim dobrze aż do samego końca.

      Jak widzisz po powyższych wpisach, wielu szuka informacji na temat tej choroby i porad związanych z postępowaniem w przypadku jej wykrycia. Leczenie, wiadomo indywidualnie opracuje specjalista - dużym problemem jest natomiast restrykcyjne przestrzeganie odpowiedniej diety.

      Wiele kotów, szczególnie przy dużym zatruciu organizmu, nie podda się takiej diecie żeby nie wiem co. Tobie udało się przyzwyczaić kota i jest to duży sukces. Jeśli możesz, to podziel się jak to zrobiłaś. Wiele osób będzie Tobie wdzięcznych i być może również ich koty zaczną jeść tylko specjalistyczną dietę bez stosowania rozwiązań siłowych.

      Usuń
  73. Witam ponownie.Dziś mam zapuchnięte gałki bo do 5 rano czytałam co tu piszą i niestety rozwaliło mnie na maxa,wspomnienia choroby i śmierci wspaniałych S. i P.(2 i 1,8 roku temu) ale czuję że są w świecie Duchowym:) Oczywiście jeden z Nich wrócił już w Innym futerku,od 3 tygodni jest u mnie 5cio miesięczny dzikus uratowany z osiedlowego kociego klanu,póki co się oswajamy i badamy ale staremu Baziowi przyda się towarzysz. Co do DIETY ja po prostu jestem nieugięta i stwierdzam że po kilku dniach nie podawania niczego innego!! kot z braku laku powoli ją akceptuje. poza tym PASZTET TROVET jest naprawdę smaczny. Oczywiście w sytuacji gdy już nie może jeść,często jest to spowodowane owrzodzeniem przewodu pokarmowego pozostaje podawanie strzykawką (świetne są te z syropu dla dzieci Nurofen, takie aplikatory z płaskim końcem. OCZYWIŚCIE NIGDY KOTU NUROFENU NIE PODAJEMY!!,możemy zużyć jak nas coś boli) kleiku ryżowego(dobrze robi) no i pasty Calo-Pet. Stwierdzam że najlepiej podawać dietę Nerkową profilaktycznie już około 10 roku życia kota lub oczywiście wcześniej jeśli w badaniach jest coś nie tak.(uzupełniając braki pastą calo-pet,przynajmniej okresowo gdy zweirz jest jeszcze w dobrej formie) nadmieniam że karmy dietetyczne i pastę można taniej zdobyć w sklepach internetowych chociaż niewiele ją ma w ofercie,warto poszukać(są firmy prowadzone przez weterynarzy).trzeba oczywiście dopytywać czy produkty są oryginalne i sprawdzać datę ważnosci.kroplówki i osprzęt też można nabyć ta drogą. Będę tu zaglądać.życzę wszystkim wiele sił w opiece nad chorymi futrzakami oraz PAMIęTANIA o profilaktycznych badaniach krwi raz w roku.pozdr ANAIS

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj i jeszcze raz dzięki za Twe wpisy. Świetnie, że przygarnęłaś "dzikuska" nie tylko tym samym ratując mu życie ale i zapewniając Baziowi towarzystwo. Widzę po Mefisto i Morfeuszu jak bardzo potrzebny jest domowemu kotu towarzystwo szczególnie, że ludzie spędzają mnóstwo czasu poza domem, pracują czy ucząc się.

      Porady oczywiście cenne. Leczenie kota, leki i środki są bardzo drogie ale warto poszukać tańszej opcji - w internecie akurat obawiam się kupować lekarstw ale można się np. dogadać z zaprzyjaźnionym wetem, by sprowadził i udostępnił po kosztach albo za minimalną marżę. Mój wet to świetny gość, czasem nawet rozkładał mi na raty koszty leczenia i lekarstw na zasadzie "jak będzie pan miał to pan ureguluje". Pozdrawiam i mam nadzieję do usłyszenia z Twej strony jeszcze nie raz (niekoniecznie w tak smutnym temacie).

      Usuń
  74. Dzień dobry ponownie (właścicielka Myszki - choć "właścicielka" to raczej chyba jest odwrotnie). Dziękuję za wszystkie uwagi - niestety weterynarz nie zaproponował kroplówki a ja nie pytałam (niewiedza). Ipaktine przemycam, ale natrafiam na silny opór, z karmą wet. staram się "brać na głód". No niestety najgorsze jest podawanie leków. Na szczęście z łapką (zwyrodnienie stawu biodrowego) jest lepiej a Myszka stała się też świetną pod tym względem podopieczną - jeżeli chce gdzieś wskoczyć, to stoi, patrzy na mnie z błaganiem w oku i jest ciche "miau" co oznacza: "posadź mnie tam".
    Dzięki też za podpowiedź o wcześniejszej wizycie, na razie znalazłam sklep internetowy z karmą weterynaryjną za przyzwoitą cenę. Nic to będziemy wspólnie zwalczać chorobę a raczej ja przetrwać. Będę tu zaglądała i podczytywała... czasem pisała "co u nas".
    Dobrze, że jest takie miejsce

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, z tym kto jest czyim właścicielem i kto komu służy to doskonale wiesz jak to jest w praktyce :) Ale ja w odniesieniu do zwierząt nie używam określenia "właściciel" tylko "opiekun" a w przypadku kotów... "personel" lub "służba" :))))

      Za Myszkę trzymamy kciuki i pazurki oraz oczywiście czekamy na wieści wszelakie (oby jak najlepsze). Pozdrawiam. Przemek.

      Usuń
  75. Czytam Twój blog Przemku tak informacyjnie. Sama jestem "służącą" (dlaczego służącą to wyjaśnię niżej ) pięknej i kochanej 6 cio letniej kotki i nie choruje na razie na tę chorobę, ale chciałam się więcej na ten temat dowiedzieć. Wracając do Twojego ostatniego wpisu czy jesteś "opiekunem" czy "właścicielem" to jest takie stwierdzenie: "psy mają panów, a koty służących".
    Rok temu w wieku 8 lat zdechła na niewydolność moja ukochana Frida (to była fretka), niestety nie można było pomóc, nagle zachorowała w ciągu 3 dni się pożegnałyśmy. Jej odejście jako dorosła kobieta strasznie do tej pory przeżywam, gdy tylko wspominam...ten kto nie ma zwierząt i ich nie kocha nie zrozumie. Szykowałam się na jej odejście ze względu na wiek niestety nie przewidziałam, że w taki sposób. Jak sami wiecie to coś więcej niż zwierzątko to przyjaciel, ktoś kto kocha bezinteresownie, ktoś kto jest wierny bez względu na okoliczności, urodę, wiek i dużo by wymieniać. Czytając o waszych kotkach współczuję i opłakuję czytając to co piszecie o waszej miłości o tragedii i o decyzjach, które przychodzi podejmować bo to trudne wybory. Ja nie zdążyłam uśpić mojej fretki, liczyłam, że nerki ruszą, że się uda, próbowaliśmy razem z moim wetem … ta noc była najgorsza w moim życiu patrzeć jak stworzenie odchodzi w mękach na moich rękach, bo nie chciała sama leżeć, wychodziła ze swojego posłania i czołgała się do mojego łóżka, nie mogła nawet stać na łapkach - nie chciała być sama. Każdy jej wydech był ze stękaniem z bólu i łapki przebierające z bólu …. wtedy żałowałam że nie podjęłam takiej decyzji, moja nadzieja i walka okazała się jej strasznym cierpieniem a w takich momentach czas który liczycie nagle się wydłuża i wlecze…. Wtedy zobaczyłam jak mój ukochany pupil bardzo cierpi i jakie straszne to jest cierpienie.
    Życzę wszystkim waszym kociakom no i oczywiście swojemu dużo zdrowia, wam optymizmu nie zapominając o rozsądku wyznaczającym granice w tej walce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj. Dziękuję za wpis, pod którym się "służalczo" podpisuję. Domowe koty władają swymi opiekunami to fakt. W tych zwierzętach jest jakaś pradawna magia, która "rzuca nas na kolana" :) Rozpieszczamy je i kochamy - ja stawiam i staram się promować ideę miłości odpowiedzialnej, która każe czasem podejmować trudne decyzje jak np. te o których piszesz a my zostaliśmy zmuszeni podjąć w przypadku Baldricka.

      Odchodząc od głównego tematu chciałbym spytać Cię o fretkę. To sympatyczne zwierzątko ale chyba potrafi narobić w domu niezłej demolki swoimi ząbkami i charakterkiem? Zawsze byłem też ciekawy, jak zwierzęta różnych gatunków radzą sobie ze swoim współistnieniem pod jednym dachem. Jak to było w przypadku Twej kotki i Fridy?

      Usuń
  76. Fretka cudowna rozrabiaka, ale nie dla dzieci i nie dla każdego, moja fretka nie miała żadnej klatki. Miały do siebie dystans, ale razem też się bawiły tyle, że każde z nich bawi się inaczej: fretka ciągnie za sierść kota i ucieka, kot polował wyskakiwał klepnął fretkę po zadzie ale od razu uciekał. I tak jak miały ochotę na zabawę to się goniły. Frida nie dała sobie w „kaszę dmuchać”, zważywszy na to, że ważyła zaledwie 950 gram, a Galina 6 kg dobrze sobie radziła. Nigdy sobie krzywdy nie zrobiły. Były a i owszem sceny zazdrości np. o kolanka pani, wykradanie sobie pokarmu, ale też i wzajemna współpraca na przykład przy szperaniu w mojej torebce i wyciąganiu różnych przydatnych fretce rzeczy, bo to istna kleptomanka. A jak było za wysoko, a wdrapać się nie było można to kot z przyjemnością fretce pomógł ściągnąć coś na ziemię. Ale nie było terroryzmu miedzy nimi, jak Frida odeszła kot jej szukał …..Oj temat rzeka ….. czy wszystkie fretki dogadają się z kotem i na odwrót nie wiem, pewno tak jak u ludzi różnie bywa - w moim przypadku pierwsza była Frida, a Galina od małego wychowała się z takim zwierzątkiem. Tutaj Galina jeszcze malutka https://lh4.googleusercontent.com/-UpxXCoyBNxE/RrD4XF3VVqI/AAAAAAAAAHY/jHt0pgR1LfY/w733-h550-no/Obraz+336.jpg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, że dopiero teraz odpisuję, chaos w pracy pozbawił mnie sił a i starałem się przez ostatnie dni unikać komputera i internetu.

      Fotka Galiny i Fridy pałaszujących z jednej miski - rewelacyjne! Kusiło mnie przez jakiś czas, by przysposobić jakąś fretkę, ale nie wiem czy "dogadała by się" z moimi chłopakami. Myślę, że taki "miks towarzyski" najlepiej przeprowadzać gdy zwierzaki są młode - wtedy obecność innego gatunku staje się jakby naturalne. Poza tym, fretki podobnie jak koty to zwierzęta terytorialne, mogłoby dojść do zamieszek na tle rasowym w moim domu :))) Co ja się naoglądałem zdjęć ze zdemolowanych przez fretki mieszkań... ale o dziwo w wcale mnie to nie zniechęca, bo jakoś urzeka mnie figlarność takiego zwierzątka. Bardziej martwi mnie krótsza niż u kotów długość życia fretek, te kilka latek szybko zleci a strata takiego łobuza boli. Ale temat otwarty, kto wie, może coś mnie jednak podkusi :)

      Usuń
  77. Wczoraj też właśnie weterynarz mi powiedział że mój kot ma dysfunkcję nerek ale taką że aż przestały funkcjonować. Był to dla mnie wielki cios i chodzę bardzo przygnębiona z tego powodu. Ale podjęłam z rodziną walkę o niego. Już drugi dzień chodzę z nim na kroplówki i zastrzyki, jeśli mam porównać wczorajszy dzień i dzisiejszy to jest bardziej żywotny. Chociaż weterynarz mówi że wciąż jego los jest pod znakiem zapytania i będzie przesądzony w przyszłym tygodniu po kolejnym badaniu krwi. Jestem pełna nadziei że uda się go podleczyć i mimo że nigdy nie będzie w pełni zdrowy to wciąż z nami. Pozdrawiam i zapraszam na swojego bloga, na którym opisuje przebieg leczenia swojego pupila.
    http://kotyikocieta.bloog.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, zacząłem podczytywać Twoje relacje z przebiegu choroby na Twoim blogu. Życzę Tobie dużo wytrwałości w tym trudnym czasie a Twojemu kotu jak najwięcej siły w walce o jak najdłuższe życie.

      Usuń
    2. Dziękuje za słowa otuchy bo każde się przydadzą. Natek dzielnie walczy, oby wyniki okazały się w miarę normalne. Cudów się nie spodziewam bo wiadomo jak to z tą chorobą. Jednak obserwując go utwierdzam się w przekonaniu że "będzie dobrze" :)

      Usuń
  78. Witam Kociarzy! Mój Sierściuch m się świetnie.Diagnoza z 31.05 2013 była mało ciekawa-ze względu na niewydolność nerek rokowania ZŁE(kreatynina-13,5,mocznik 495,fosfor-16.9 ,te wskaźniki zaznaczone).Pisałam o tym na początku czerwca,w połowie lipca pojawił się u nas szczeniaczek z hodowli gdzie były również koty,a wiec obyło się bez stresów..Nasze zwierzaki zaprzyjaźniły się(też o tym pisałam).Kotek ma duży apetyt,swoje potrzeby załatwia normalnie,jednym słowem pełnia szczęścia.Oby jak najdłużej-takie są nasze życzenia na nowy roczek!Wszystkim życzę spełnienia marzeń,pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj! Z radością przeczytałem te wieści od Ciebie. Super! Cóż mogę Tobie i Twoim zwierzaczkom życzyć na nowy rok? Tego co najważniejsze: miłości i duuużo zdrowia, oby Wasze obcowanie ze sobą trwało jak najdłużej. Ściskam cieplutko!

      Usuń
  79. Dziękuje za wspaniałe życzenia,oby się spełniły! Pozdrawiam serdecznie-Krystyna

    OdpowiedzUsuń
  80. Witam po raz kolejny i znów nie przynoszę dobrych wieści.. Prawdopodobnie mój dzisiejszy wpis na blogu jest jednym z ostatnich. Weterynarz uświadomiła mi że spędzam ostatnie dni z moim pupilem. Niestety przez bardzo wysoki mocznik pojawiły się w układzie pokarmowym nadżerki i kot nie chce jeść, mimo że staję na rzęsach by coś zjadł. Cytuję słowa z kliniki "Jeśli nic się nie zmieni do wtorku trzeba będzie rozważyć eutanazję, inaczej będzie umierał z głodu". Bardzo "budujący" początek roku.. Więc chciałam podziękować za wcześniejsze słowa wsparcia ale niestety tym razem przegraliśmy. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro to czytać i trudno w tej sytuacji coś napisać. Wiem co w tej chwili przeżywasz i żadne słowa pocieszenia tu nic nie dadzą. Bardzo mi przykro Paula, naprawdę, ja Wasze historie przeżywam razem z Wami bo wracają "obrazy" z naszej własnej. Trzymaj się w tych trudnych chwilach.

      Usuń
    2. Właśnie pożegnałam się z Natanem. Nie jest mi lekko, wręcz mam wyrzuty sumienia że skończyło się to tak a nie inaczej, wiem że to siła wyższa i na niektóre rzeczy nie ma się wpływu jednakże utrata takiego przyjaciela jest tak samo bolesna jak utrata człowieka. W końcu traktujemy nasze pupile jak członków rodziny. Pierwszy raz spotkałam się z tak ciężką chorobą u mojego zwierzęcia, mam tylko nadzieję że to był jeden jedyny przypadek, który się przytrafił. Mogę tylko życzyć innym osobom, których ukochane futrzaki są w podobnej sytuacji by byli wytrwali a efekt leczenia zadowalający bo cóż można więcej powiedzieć. Dzisiaj zostawię na moim blogu wpis zamykający tą historię, jednakże wciąż będę odwiedzać "Tawernę" :) Bo jeśli szukać zrozumienia to właśnie tutaj.

      Usuń
    3. Myślałem, że po śmierci Natanka nie będzie już wieści od Ciebie... a na Twoim blogu zobaczyłem coś pozytywnego. Zuzia i Nelson! Wiem, że nic ani nikt nie zastąpi Natanka ale masz dla kogo żyć i kim się opiekować. Życzę by te dwa Twoje łobuziaki żyły długo i w zdrowiu.

      Usuń
    4. W moim domu zawitał nowy kotek, w ramach otarcia łez po Natanie postanowiłam z rodzicami zaadoptować ślicznego kocurka, którego prawdopodobnie ktoś wyrzucił. I błąkał się samotnie po dworze. W następnym poście u mnie zamierzam umieścić jego zdjęcie. I tak masz racje Natan był jedyny w swoim rodzaju, brak mi go ale cytując jeden z twoich wpisów a dokładniej wiersz, który wstawiłeś to mogę rzec :
      "(...)A jeśli ktoś mi zarzuci,
      że świat widzę w krzywym lusterku,
      to ja powtórzę:
      on w r ó c i…
      Choć może w innym futerku..."
      Wrócił w rudym :) Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
    5. Świetnie!!! Ja każdemu po stracie przyjaciela radzę by przygarnąć jakąś "znajdę". Nie po to by zastąpił tego co odszedł, bo tego nie da rady zrobić, ale by pomóc sobie przetrwać trudny czas oraz uratować jakiegoś potrzebującego i przez nikogo nie kochanego. Super decyzja!

      Usuń
    6. Już chciałam wcześniej go zaadoptować ale jednak 4 koty to troszkę za dużo.. Chociaż jakbym mogła to wzięłabym każdego.:) Ciesze się że mamy teraz Julka i widać że jest z nami szczęśliwy. Ogonek ciągle u góry i mruczy od rana do wieczora.

      Usuń
  81. Mój Skarpetka-kot birmański właśnie dzisiaj odszedł,miał 10 lat,chorował na PNN od roku.Mimo,że jestem weterynarzem z 28 letnim stażem,nic już nie mogłem zrobić.Pozostał żal i smutek i ta cholerna niemoc,bezsilność,że nic już nie mogłem mu pomóc.Dzisiaj już nie przyjdzie spać na moją poduszkę,będzie spał gdzie indziej,gdzie?Tego nie wiem......

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj i trzymaj się jakoś po odejściu Skarpetki. Strata przyjaciela dla którego było się całym światem i który również był całym światem, bardzo boli. To straszna choroba, bo raz zdiagnozowana nie daje żadnych szans. Piszesz, że jesteś weterynarzem. Proszę w imieniu swoim jak i innych czytelników podzielić bardziej fachowymi niż moje informacjami na temat PNN, jej przyczyn, przebiegu, leczenia. Ta cenna wiedza pozwoli wielu szybciej zareagować na objawy choroby i podjąć leczenie a co za tym idzie przedłużyć życie pupilowi o ile to możliwe.

      Usuń
  82. Życie choć piękne tak kruche jest,wystarczy jedna chwila by zgasić je

    OdpowiedzUsuń
  83. Miałam nie pisać, ale nie potrafię. Trafiłam na strone 3 lata temu, kiedy jeden z moich kotów zachorował na ONN po 2 miesiącach intensywnej walki udało się i jest z nami do dziś. Jednak po nowym roku zaniemógł moj drugi kot- moja najukochańsza kotka Milena, miała 18 lat i była ze mną połowę mojego życia. Weterynarz stwierdził PNN. Choroba postępowała błyskawicznie -odebrała mi mój największy skarb. Wczoraj podjęłam decyzje o eutanazji, do końca nie wiem czy właściwą. Podczas drogi do lecznicy mocno tuliła się do mnie jakby chciała się schować, ukryć i to głośne niskie miałczenie jak krzyk.Strasznie mi ciężko, samo uśpienie dosłownie wyrwało mi serce. Miałam wcześniej doświadczenie z uśpieniem mojego pieska, pies po prostu zapadł w sen a jego serce biło coraz wolniej aż ustało. Z Mileną było to dla mnie, jako osoby która kochała ją do granic możliwości jednym z najgorszych przeżyć i nie potrafię sobie z tym poradzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj. Choć to trudna i straszna decyzja, to nie możesz mieć do siebie pretensji. Sama dobrze wiesz, że zrobiłaś co mogłaś. Spójrz, przy ostrej niewydolności innego kota, podjęłaś leczenie, które uratowało go i do dziś możesz cieszyć się jego towarzystwem. W odróżnieniu do ONN, przewlekła niewydolność jest stanem nieodwracalnym, który przy odpowiednim podejściu i warunkach co najwyżej daje możliwość przedłużenia życia kota o jakiś czas. Twój wybór, choć ostateczny, to podyktowany był miłością do cierpiącego zwierzęcia. Rozumiem co przechodzisz, mam nadzieję nigdy już nie doświadczyć tego, bo wciąż powracają do mnie obrazy gasnącego życia w oczach Baldricka. Trzymaj się. Życzę by pozostali Twoi podopieczni żyli w zdrowiu jak najdłużej ze swoją troskliwą opiekunką.

      Usuń
  84. Witajcie, trafiłąm tutaj niestety po tym jak uśpiłam swoją 5 letnia kotkę. Nagle okazało się, że jedna z naszych kotek cierpi na PNN.(Niesttey z braku wiedzy i troszke prze zamydlenie oczu bo nasza kicia miewała problemy z klaczkami niezauwazylismy tego...tzn pierwszych objawów...)Potem Kicia zaczela sporo sikać, wymiotować, nie jeśc i ten brzydki zapach z pyszczka...Weci nie zdiagnozowali tego od razu i podejrzewali najpierw jakas chorobę wirusowa, badz bialaczke, kicia zostala w klinice, i dostawala kroplowki.W miedzyczasie wykryto u niej problemy z plucami, slabe serduszko jakies zmiany- czy tez owrzodzenia w przelyku, z buzi miala straszny smrodek,wracalismy z kliniki i z powrotem do kliniki, ale kicia przestala jesc kompletnie przez ponad tydzien po tym gdy zdiagnozowali PNN i powiedzieli ze jest z nia bardzo źle, ze nerki jej stanely a krwinki czerwone nie są wytwarzane, i że nie da się jej uratować i trzeba ją uśpić bo nerki są w stanie w jakim czlowiek mialby transplantacje.nie dali jej zadnych szans.W ciagu 17 dni moja kicia doszla do takiego okropnego stanu. Przez prawie tydzien jej nie widzialam bo byla pod opieka weterynaryjna i gdy przyjechalam biedna ciezko oddychala i nie miala sily stać, zamialczala do mnie ale to byl raczej chrapot. Bylo to dla mnie straszne bo wlasnie wtedy wet powiedizal, że trzeba ja uspic bo nie daja jej szans.I zrobiłąm to.Niestety zaluje tej decyzji.Wydaje mis ię, że powinnam była sprawdzić jeszcze innego weterynarza, aby się upewnic czy dla mojej kici są jeszcze szanse- bo jej mordka nie wygladala na umierajaca!poza tym problemy z diagnoza ktore mieli weci rowniez mnie niepokoily. Jednakze ja w szoku i pod wplywem sugestii a raczej stwierdzenia weterynarki, że nalezy ją uspic zrobiłąm to.Nie mialam wtedy wiedzy na temat PNN. A jak suerują pewne fora, mozna kota uratowac nawet z ciezkiego stanu i przedluzyc mu zycie!a moja kotka byla jeszcze mloda i wydaje mis sie, że zrobiłam błąd, jest to dla mnie straszne bo to byla kotka domowa a niewychodząca- takze byla jak czlonek rodziny. Mam pytanie kiedy tak naprawde powinno sie uspic takiego chorego zwierzaka?Czy zatrzymane nerki, zapalenie pluc, owrzodzenie przelyku, ciezki oddech, mocznica, niejedzenie i brak u kota sily aby wstanąć są wystarczającym "powodem" aby go uśpić.To wszystko stalo sie tak nagle... ale na pewnym forum zasugerowali mi, ze takiego kota mozna bylo jeszcze normalnie leczyc....A weci czesto popelniaja pochopne decyzje... jestem w wielkim szoku :-( zabiłam swoją najukochańszą kotkę zamiast o nią walczyć....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj. Trudno odpisać na Twoje pytania. Nie ma złotej zasady kiedy należy uśpić zwierzę. Każdy przypadek jest indywidualny i nie wolno generalizować. Ludzie powinni decydować się na uśpienie tylko w skrajnych przypadkach aby zakończyć cierpienie. Zwierzę jednak nie powie czy chce takiego rozwiązania (choć jak się dobrze zna swego pupila to potrafi się odczytać wiele informacji i wiele od niego dowiedzieć). To my podejmujemy decyzje więc i musimy brać za nie odpowiedzialność.

      To co wyczytałaś na forach niepotrzebnie wprowadza Cię w poczucie winy. Ludziom łatwo jest pisać o czymś czego ich bezpośrednio nie dotyczy. Tego nie piszą weterynarze, internet jest pełen śmieci i porad od wielu takich, którzy pojęcia nie mają o czym piszą "bo gdzieś czytałam", "bo ktoś coś mówił".

      Pamiętaj, że PNN jest chorobą śmiertelną, jej nie da się wyleczyć a jedyne co można to przedłużyć kotu życie. Ale na to też składa się wiele czynników: wczesne rozpoznanie choroby, podjęcie leczenia, odpowiednia dieta. Ale każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie. Najczęściej PNN rozpoznaje się gdy choroba jest już w dużym stopniu zaawansowania a procent zniszczonych nerek jest tragicznie wysoki. Jak widzisz po wielu wpisach tutaj, większość nie poddawała się, podejmowała leczenie, walkę o życie swego ukochanego kota a mimo to kończyło się decyzją o uśpieniu. Tu też jest pytanie czy wielu nie chce przedłużyć cierpiącemu zwierzęciu życia na siłę, poprzez swój egozim, niewiedzę, strach przed utratą przyjaciela. To nie jest miłość gdy pozwala się cierpiącemu dogorywać w bólu.

      Z tego co napisałaś kotka miała nie tylko zniszczone nerki ale wiele innych dolegliwości. Pytanie tylko czy były one wynikiem postępu PNN czy innych chorób lub ogólnego osłabienia i zatrucia organizmu. Nie chcę tu oskarżać kliniki, w której szukałaś pomocy. Warto jednak zapamiętać jedną zasadę: gdy pojawiają się wątpliwości - warto wtedy zasięgnąć rady u innego specjalisty. Trzymaj się i proszę byś się nie obwiniała.

      Usuń
  85. Witaj, dzięki za odpowiedź, niestety ucze sie w Irlandi a tutaj jest malo weterynarzy, klinika w której była moja kicia leczona jest w małym miasteczku ale ma bardzo dobrą opinię, dlatego też zaufałam weterynarzom w 100%. Niestety w okolicy jest jeszcze tylko dwóch weterynarzy to znaczy jedna klinika oraz weterynarka, z ta klinika mialam do czynienia i byla to tragedia.
    Szczerze mówiąc to kiedy powiedziano mi, że kicia jest w bardzo złym stanie to pierwsze co zrobiłam to po prostu tam pojechałam- nigdy nie slyszalam o chorobie nerek u kotów, a gdy weterynarka powiedziala mi, że nerki kici stanely, a o bjawy chorobowe, które miała były spowodowane PNN i nie da sie jej juz pomóc -rozumialam, że to koniec.Wątpliwości pojawiły mi się dopiero wtedy gdy moja kicia niestety została uspiona- gdy zaczełam czytać więcej o tej chorobie... Przeszło mi też wtedy przez myśl, żeby moja kicie zabrać jeszcze do domu, ale nie chciałam aby cierpiała...aby umierała z głodu.Miałam tak malo czasu na podjecie decyzji; weterynarka mowiła, że nie da sie nic zrobic, nie dała mi szans nadziei, gdyby powiedziala: sa małe szanse, to od razu bym powiedziala, żeby robili co tylko mogą. Ona mi pozniej powiedziala, że gdyby nasza kicia- Dzidzia byłą wczesniej przywieziona byłyby szanse, zeby jej to zycie przedłużyć... Wiesz może mam takie wielkie wątpliwośći bo nie byłam przez nią ten cały czas w klinice- to dlatego, że niestety nie mam samochodu a do kliniki mozna tylko dojechać samochodem- a to jet 18km od mojej miejscowosci, dzowniłam jednak i byłam informowana na bierząco, równiez mój chłopak mnie wspierał mówiąc, że Dzidzi na pewno jest tam dobrze- bo ona była takim zestresowanym kotem i lubiła zawsze tylko spokój- to nie był pieszczoch w ogóle, chodziła za to zawsze swoimi drogami- dlatego tez ciezko było zauważyć ze coś sie z nią dzieje..Czasem pobawiła się z drugą kicią, ale i tak przeważnie siedziała sama na parapecie oglądając świat. Była kochaniutka tylko wtedy gdy była głodna- z gburowatego kota przemieniała się wtedy w największego pieszczocha na świecie :-) Nigdy się już niestety nie dowiem, czy byłyby jednak jakiekolwiek szanse.Może tak i moja kicia pozyłaby trochę, może pare miesiecy, może tygodni, może by cierpiała, i miałaby dosyc takiego zycia; a może nie... Staram się myśleć, że zrobiła wszystko na co pozwoliła moja wiedza i moje siły w tamtym czasie. Pozdrawiam, Ania :-)

    OdpowiedzUsuń