Ojczymatka jak zwykle w kapelutku leprechauna. Kotom oszczędzono zielonych wdzianek. Wystarczy, że Mefisto z powodu ran był zmuszony chodzić w kubraczkach przez ostatnie 2 miesiące...
A to jeszcze nie koniec... Trzymajcie za niego kciuki. Dziś przechodzi kolejną, czwartą już, operację. Tym razem usunięciu zostanie poddany guz na ramieniu. Przerzut nastąpił niespodziewanie i błyskawicznie... Jest mi go tak strasznie żal i okropnie się o niego boję...
Biedaczek, jeszcze sie dobrze po tamtym nie otrzasnal...
OdpowiedzUsuńTrzymamy kciuki i lapki. ♥
O matko... Mefisto... :(
OdpowiedzUsuńDlaczego to dotyka zawsze tych, na których nam najbardziej zależy, lub są bliscy naszym sercom? Współczuję i jak wyżej trzymam kciuki.
OdpowiedzUsuńMusi się udać - musi! Trzymam mocno kciuki, a Beza łapki.
OdpowiedzUsuńPrzeszłam przez taką niepewność w Sylwestra - Kizi Mizi się
nie udało, ale Mefisto jest mocnym facetem, przecież czekają go
spacerki.
Pozdrawiamy sąsiadów Ania z Bezą
O matko :( Mefik, syneczku kochany dasz radę :* Przytulamy i trzymamy kciuki**
OdpowiedzUsuńKciuki za Mefisto, musi być dobrze!
OdpowiedzUsuńTez trzymam ...
OdpowiedzUsuńKocica-Sewa
Tak mi żal Mefika. Ale kciuki trzymam z całej siły!!!
OdpowiedzUsuńCześć. Dziękuję za wspierające słowa i wybaczcie, że odpowiadam zbiorczo. Po prawie 2 miesiącach ranka pooperacyjna po poprzednim zabiegu zagoiła się na tyle, że mogłem Mefisiowi zdjąć śpioszki. Nacieszył się takim luzem zaledwie jeden dzień a wczoraj przeszedł czwartą już operację. Usunięto mu dużego guza z ramienia wraz z częścią tkanki mięśniowej oraz obszarem, w którym zauważono kolejne nacieczenie będące początkiem innego guza. Wycinek posłałem do Lublina do przebadania histopatologicznego bo wydaje mi się, że guz ten ma inną strukturę niż poprzednie i może to być inny typ - to był by już trzeci rodzaj nowotworu... Zaczynamy wszystko od początku, leczenie, antybiotyki, rehabilitację, codzienne zastrzyki, maści. Jest mi go ogromnie żal.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki i jestem z Wami myślami i sercem.
OdpowiedzUsuńTrzymamy kciuki i łapki :)
OdpowiedzUsuńTrzymamy kciuki i ściskamy Was. Dasz radę. Będzie dobrze.
OdpowiedzUsuńPiękne foty Koty z Zielonym Skrzatem ;) współczujemy Mefiemu bardzo,to jakaś makabra i przeklinam pod nosem. A czy nie można mu podać chemii ? przecież już się stosuje w weterynarii. Trzymamy co się da, ehh.
OdpowiedzUsuńChemioterapii nie biorę pod uwagę ale jestem zorientowany w temacie, poczytałem sporo artykułów i przeprowadziłem rozmowy z wetami.
UsuńChemię stosuje się w weterynarii tylko, że efekt w stosunku do poniesionych kosztów jest mizerny. Obecne zabiegi i leczenie Mefisia są dla mnie trudne do udźwignięcia a koszt chemioterapii liczony jest już w tysiącach złotych. Do tego nie każdy gabinet weterynaryjny i nie każdy wet ma w tym doświadczenie i sprzęt - wiązało by się to z podróżami z kotem nawet kilkaset kilometrów od mego miejsca zamieszkania.
Ale to nie takie koszty są w tym wszystkim najważniejsze. Leki stosowane w chemioterapii są szkodliwe a brak objawów ubocznych są niespotykaną wręcz rzadkością. Trochę o tym wiemy bo w lutym pochowaliśmy babcię Lui i to chemia skróciła jej życie. Weźmy pod uwagę, że leczenie ludzi jest o wiele bardziej zaawansowane niż zwierząt a do tego człowiek sam jest w stanie orzec jak się czuje np. dzień przed chemią a jak po, czy go boli, ma mdłości, inne objawy. Ja z Mefisto nie uczynię osowiałego, wymiotującego, słaniającego się zombiaka z powodu chemicznych toksyn, które nie tylko nie wyleczą tego co nieuleczalne ale zmienią jego życie w koszmar. Przy takim typie nowotworu jaki występuje u niego, jedynie chirurgiczna interwencja daje jakąś nadzieję. Mogłaby być wsparta radioterapią ale nie mamy takich możliwości.
Tak, masz rację, w sumie ja też tak myślę że uporczywa męcząca terapia mija się z celem. Ale wolałam zapytać jakie masz rozeznanie. Trzymcie się !! Ściskamy mocno.
UsuńTu jeszcze jedna rzecz jest ważna. Aby jakakolwiek terapia mogła przynieść skutek, musi być przeprowadzana pod stałym nadzorem fachowca - w tym przypadku onkologa, który na bieżąco monitoruje sytuację, jakie środki podać, jakie dawki, kiedy zwiększyć lub zmniejszyć, kiedy wstrzymać lub zmienić. W zwykłym gabinecie weterynaryjnym, nawet najlepszym, jest to niemożliwe gdyż ci weci mogą być świetnymi fachowcami, chirurgami ale nie są onkologami. Mimo, że nie zastosujemy chemii to i tak drążę temat, czytam, pytam bo jak wszystko co "kocie" bardzo mnie interesuje.
UsuńMefisiu kciuki i łapki trzymamy:)
OdpowiedzUsuńPrzytulam mocno, najbardziej, jak mogę...
OdpowiedzUsuńWas wszystkich :-)
Zaglądam i trzymam kciuki. Oby pomogło choć trochę.
OdpowiedzUsuń