Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nowy kot w domu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nowy kot w domu. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 23 sierpnia 2015

Mjölnir.

Witajcie po kolejnej dłuższej przerwie. Praca w moim Schronisku dla Bezcennych Zwierząt pochłonęła mnie całkowicie. Będące pod moją opieką zwierzęta stały się najważniejszą częścią mego życia i staram się zapewnić im jak najlepsze warunki pobytu w naszym Schronie. Czy to dzień powszedni, świątek, piątek czy niedziela doglądam moich podopiecznych (prawie 180 psów i ponad 30 kotów) a jeżeli  w jakiejś chwili nie jestem obecny ciałem w Schronisku to może oznaczać jedynie tyle, że jestem w drodze do lecznicy z jakimś wymagającym niezbędnej pomocy weterynaryjnej zwierzaczkiem lub pukam od drzwi do drzwi starając się zdobyć jakąkolwiek formę wsparcia dla Schroniska od firm, instytucji czy osób prywatnych.

Wiem, że muszę nabrać trochę dystansu do tego co robię bo życie poza Schronem już praktycznie dla mnie nie istnieje, gdy wracam do domu jestem potwornie zmęczony, opadam już z sił a problemy z którymi muszę się mierzyć każdego dnia nie pozwalają mi zasnąć. Nie znajduję już czasu na przyjemności, nie pamiętam już kiedy czytałem jakąś książkę, co najgorsze mocno na tym cierpią moje domowe futrzaki, którym mogę dać jedynie namiastkę tego co zapewniałem im do tej pory. Zarówno one jak i ja tęsknimy za wspólnym towarzystwem, czułościami, zabawami i choć staram się po powrocie do domu poświęcić im jak najwięcej uwagi to jest to zaledwie ułamek dotychczasowej naszej komitywy...

Będę starał się jakoś zbalansować życie schroniskowe i prywatne bo długo tak nie pociągnę a i kocham moje domowe koty, którym obiecałem przecież, że zawsze będę o nie dbał... A do tego dokociłem się... niechcący... Śliczny kocurek skradł moje serce. .. to nic nadzwyczajnego jeśli pracuje się w miejscu takim jak schronisko dla bezdomnych zwierząt... Jego brat znalazł nowy dom a ja nie mogłem zostawić go samego w izolatce. W schronisku on i jego rodzeństwo nazywane było Maltankami ale jego prawdziwe imię dopiero objawiło mi się w domu...

Mefisto, Morfeusz, Moira, Morgan... a teraz do naszej Tawerny dołączył schroniskowy Maltanek, którego nazwałem... Mjölnir. Pewnie pomyślicie, że mam jakiś fetysz związany z imieniami na "M"... Zapewniam, że również i tym razem swoje imię wyjawił mi sam kociak. Mjölnir to Młot Thora, skandynawskiego boga burzy i piorunów a zarazem patrona dnia mych narodzin. Mjölnir, symbol siły Thora, młot mielący na pył wrogów, krzeszący błyskawice... zupełnie jak mój kociak, którego równie dobrze mógłbym nazwać Piorunkiem ponieważ mieszkanie po jego harcach wygląda jak po burzy a on sam jest jak nieuchwytna błyskawica.

To największy łobuziak z dotychczasowych moich kotów, wspina się po zasłonach, chodzi po szafach, co chwilę słychać stukot czegoś co Mjölnirek strącił z wysokości, zdobył wszystkie najwyżej położone miejsca w domu, przydybałem go próbującego pohuśtać się na żyrandolu, nieustannie zaczepia Moirę i Morfeusza, co chwilę prowokuje ich do bijatyki, atakuje wystające spod kołdry stopy... jest z nim wesoło. Mam nadzieję, że znajdę czas by opisać jego wyczyny bo proszą się o barwną historyjkę. Póki co zapraszam do oglądnięcia grzecznych zdjęć mego kotka-demolki.

Acha, wiem, że wielu ma problem z wymówieniem jego imienia... więc możecie mówić na niego Mirmił :)



















piątek, 8 sierpnia 2014

Moira - pierwsze tygodnie

Moira jest z nami dopiero dwa tygodnie. Wydaje się to być krótkim okresem ale to stanowi aż 1/3 jej dotychczasowego życia. Jest radosna, bardzo towarzyska i co najważniejsze zdrowiutka. Wczoraj przeszła swoje pierwsze szczepienie a za miesiąc je powtórzymy by nabrała pełnej odporności.

Ciągle jest maleńka ale na pewno urosła, nabrała trochę ciałka (przybyło jej około 300 gramów i waży teraz tych gramów 745), pokrywa się ładnym futerkiem (na początku była trochę wyliniała i sterczały jej włoski jak u jeżozwierza).

W świetle dziennym (w drodze do weterynarza) dostrzegłem, że nie jest smoliście czarna jak Mefisto. Jej futerko pokrywają prążki więc można powiedzieć, że jest czarno-czarniejsza :). Jestem ciekawy czy te prążki będą w przyszłości nadal widoczne czy znikną pod przykrywą czarnej sierści. Co raz bardziej są widoczne białe włoski pod szyjką tworząc niewielką koloratkę.

Po raz pierwszy w życiu mam pod opieką tak małego kotka i jest to cudny widok obserwować jej przemiany, których zanim stanie się dorosłą panną czeka ją jeszcze sporo. Urzeka mnie poznawanie kociego świata na nowo i odkrywanie jego tajemnic związanych z kocim dzieciństwem.

Dziękuję Wam za ciepłe słowa i myśli, motywację i wsparcie. Chciałbym przekazać szczególne ukłony w stronę Barbary z Lublina i Teresy ze Szczecina za wsparcie finansowe. Prezentuję Wam kilka zdjęć naszego nowego domownika a cały wpis chciałbym dedykować Wam moim blogowi przyjaciele.

Ulubione miejsce Moiry. Gdy nie wiadomo gdzie się podziała to szukam jej właśnie na parapecie za zasłoną, gdzie sypia owinięta wokół dorodnego aloesa.


Moira jest cudną iskierką co rozświetla każdy mrok.



Jest radosną i psotną kotką...




...czasami aż za bardzo psotną...
...w anihilacji kaktusów jest tak samo skuteczna jak Mefisto i Morfeusz...


... jednak gdy śpi nie wygląda jak kotek-demolka...




Dobrze czuje się w towarzystwie starszych "braci". Szczególna więź zaczęła ją łączyć z Morfeuszem. Bawią się razem, ganiają, biją na kocie łapki, nawet siadają i wylegują blisko siebie i w podobnych pozycjach.



Mefisto, jest trochę jakby z boku, ale ta jego hrabiowska postawa to jedynie fasada niewzruszonego twardziela. Chwile gdy bawi się cała trójka napawają mnie szczęściem.



Na dzisiaj to tyle i aż tyle. Dziękuję, że jesteście.


niedziela, 27 lipca 2014

Witaj w domu maleńka

Moi drodzy blogowi przyjaciele. Trzymaliście kciuki by maleńka Moira znalazła kochający dom. Pisaliście też, że opieka nad kotem to dla człowieka zaszczyt i nie każdy na to zasługuje. Pragnę powiadomić Was, że dostąpiłem tego zaszczytu i mam nadzieję być tego godny. Oficjalnie więc oświadczam, że Moira stała się mieszkańcem naszej Tawerny.


Moira, ta która jest nawet ponad bogami i przędzie nić żywota jest mym przeznaczeniem. Zrobiłem to dla Niej, by nikt już jej nigdy nie skrzywdził, na pamiątkę Lui, dzięki której pokochałem koty i zaznałem choć kilka lat szczęścia oraz w hołdzie Kapitanowi Morganowi - wierząc, że jego cząstka żyje w tym maleństwie.

Witaj w domu Maleńka!


Nie będę się dziś rozpisywał.Opieka nad kotem to nie tylko zaszczyt ale i obowiązek. Pędzę więc ten obowiązek wykonywać z zaszczytem. 


Pokażę Wam więc tylko kilka zdjęć. A na końcu zobaczycie filmik, że to Ona dokonała wyboru domu a nie ja - w końcu to Ona jest boską Prządką...




Parapetówka czyli nocne (4 rano) kotów przy oknie przesiadywanie:



Pierwsze nieufne działania zaczepno-zapoznawcze...


..i pierwsze ukradkowe całuski...


Dzień dobry, jestem Moira, miło pana poznać panie Bucie...


Zostanę tu już z Wami bo się świetnie tutaj bawię...


Na koniec filmik o tym jak dorosły facet stał się kocią... matką...


To co widzicie na filmiku to mój pępek (wiem, wiem, trudno się rozeznać w tym gąszczu). Maleńka wdrapała się na mój brzuch, wbiła się pyszczkiem w pępek w poszukiwaniu pokarmu a skoro takowy się nie pojawił, zaczęła ugniatać brzuch by pobudzić "matczyny sutek" do działania. Rozwiązało to problem z napojeniem jej bo nie chciała w ogóle pić ani wody ani kociego mleczka czy to z miseczki, pipetki, szmatki czy palca. Ta bystra dziewczynka sama podsunęła rozwiązanie... Teraz mój rytm dnia i nocy wyznacza pojenie jej kocim mleczkiem z pępka o pojemności 3 ml mleka ;) Sami więc widzicie, że Moira wybrała mnie na swą... "ojczymatkę". Nie mogłem więc okazać się tą wyrodną.


czwartek, 24 lipca 2014

Moira

Po niespodziewanej i tragicznej śmierci Kapitana Morgana postanowiłem zawiesić na dłuższy czas działalność naszej Tawerny. W obliczu tego co się stało ale też wyczerpania (przede wszystkim psychicznego) związanego z moją pracą oraz kataklizmem, który dotknął me życie osobiste, słowa które dotąd wypływały ze mnie przestały tworzyć ciekawe historie a wiele rzeczy nie daje już radości.

Przerywam milczenie, bo podzielenie się z Wami dzisiejszym wpisem być może przyniesie trochę ulgi dla skołatanej duszy i oderwie choć na chwilę myśli od tego co teraz prywatnie doświadczam.

Dziś, w biały dzień, na ruchliwym Rynku Starego Miasta pod budynek Magistratu podrzucono dwa małe kociaki. Panie z kancelarii, które usłyszały żałosne miauczenie pod oknami zabrały te wystraszone biedactwa do biura. Straż miejska nie przyjęła zgłoszenia a telefonicznie poinformowano je ze schroniska, że kociaków tam również nie przyjmą. Ktoś szybko skojarzył mnie z kocią sferą i zadzwoniono do mnie czy nie zaopiekował bym się małym kotkiem. Odpowiedziałem, że to wykluczone, że nie jestem przygotowany na to ani finansowo ani psychicznie, przechodzę ciężki dla mnie okres w życiu a muszę samotnie utrzymać siebie i sam zapewnić opiekę moim dwóm kocurom. Mój opór został jednak złamany po drugim zdaniu, że jednego z tych podrzutków już ktoś przygarnął ale tego drugiego nikt nie chce. Biegnąc po Schodach Rycerskich w kierunku głównego budynku Urzędu Miejskiego pomyślałem, że zaopiekuję się kociakiem chwilowo próbując znaleźć mu jakiś dobry dom. Zabrałem więc malotę do swego biura:


Wykonałem kilka telefonów ale chętnych niestety nie było. Nie dziwię się. Ci co by mogli przygarnąć i zasługiwali na kota już mają swoje a i ciągle spotykają się z podobnymi historiami robiąc za "tymczasy". To wyjątkowo zły okres dla zwierząt. Wiele ich narodziło się po wiosenno-letnich amorach zasilając kolejne rzesze bezdomnych i niechcianych. Wiele z nich zostało wyrzucone z domów. Okres wakacyjny, gdy ludzie masowo pozbywają się zwierząt, zbiera tragiczne żniwo. Te dwa kociaki miały o tyle szczęścia, że ktoś "litościwie" wyrzucił je w widocznym miejscu a nie wywiózł do lasu, nie utopił, nie udusił,  nie zakopał czy nie zabił w jakikolwiek inny sposób.

Kotek zaczął dokazywać w biurze - urwałem się więc z pracy i popędziłem do domu. Choć niosłem go na rękach to nie wiem jakim cudem zrobił mi po drodze solidnego kupala do kieszeni kurtki co wyszło dopiero podczas wyciągania z niej kluczy do mieszkania.

Stawiałem, że podrzutek (kotek a nie kupal) jest kocurkiem ale już po pierwszych chwilach w domu zacząłem podejrzewać, że jest to kotka... Na wstępie zrobiła piekielną awanturę witającym ją Mefisto i Morfeuszowi.


Zabrałem ją do zaprzyjaźnionego weterynarza by zrobił ogólny przegląd jej stanu. Nie wiem jak to interpretować ale zawsze w szczególnych, nagłych i pilnych przypadkach trafiam na burzę lub raczej burza trafia na mnie. Gdy niosłem Mefisto oberwaliśmy kulami gradowymi, pędząc z wykrwawiającym się Morganem zlał nas wodospad deszczu. Nie inaczej było tym razem. Może to patron dnia, w którym się urodziłem, gromowładny Thor ciska we mnie z jakiegoś powodu piorunami. No tak, dziś jest czwartek - Jego dzień...

Weterynarz potwierdził, że jest to kotka i ocenił jej wiek na około 8-10 tygodni. Nie zawyżajmy damie wieku więc przyjmijmy, że jest to 8 a nie 10 tygodni a datę jej urodzenia ustalmy na 29 maja. Odrobaczyliśmy ją i umówiliśmy na następne wizyty. Mała dama waży 0,475 kg czyli pewnie tyle co jedna łapka moich M&Msów. W porównaniu z nimi jest maciupka i muszę ją wyciągać z najsekretniejszych kątów, o których nawet nie miałem pojęcia, że istnieją w moim mieszkaniu, starając się przy tym jej czymś nie przygnieść.



Nie wiem czy jest tak smoliście czarna jak Mefisto bo na razie jest lekko przykurzona. Z pewnością ma bardzo duży apetyt a co ważne je samodzielnie.


Nie wiem czy potrafi korzystać z kuwety. Co jakiś czas wsadzam ją do kociej latrynki. Coś tam sobie grzebie w żwirku, przysiada jakby chciała zrobić to co trzeba ale moje kocury ją rozpraszają bo zbiegają się do tej czynności jak na jakieś widowisko. Póki co więc latam ze szmatą po mieszkaniu...




Przez grzech zaniechania zginął Kapitan Morgan i nie mógłbym popełnić już takiego błędu. Zabrałem ją więc do siebie choć nie chcę się do niej przywiązywać i będę wciąż starał się znaleźć jej dobrych opiekunów. Nie widzę możliwości jej zatrzymania ale... to cudna istotka. 



Dziwne znaki. Od kogo? Losu? Bogów niejedynych? 
Dla kogoś ważnego (najważniejszego) dla mnie umarłem... Choć ciężko przekładać relacje międzyludzkie na zwierzęco-ludzkie to może narodziłem się właśnie dla Moiry... a może to Morgan powrócił w innym futerku...
Tak, nadałem jej imię... MOIRA...


Moira. Krótki filmik...