niedziela, 4 grudnia 2011

Niech się mury pną do góry...

...a kominy mają pion, zbudujemy kocurkowi nowy dom :)

Ponoć zwierzęta upodabniają się w zachowaniu do swych właścicieli (lub odwrotnie). To co nas z pewnością łączy z Mefisto to... przymusowe "włóczęgostwo". Nie zliczę razów mych przeprowadzek, jednych na własne życzenie, w większości jednak wymuszone przez los, który nie pozwalał mi przez lata nigdzie zagrzać miejsca na dłużej. Nie znam losów Mefisto, zanim do nas przybył, ale obserwując go, wydaje mi się, że wcześniej miał jakiś "normalny" dom. Może nie do końca normalny, gdyż ktoś się go kiedyś pozbył, wyrzucił na ulicę, skąd trafił do schroniska dla bezdomnych zwierząt, a stamtąd do mnie.

W swoim nowym domu też długo szukał swego miejsca. Początkowo zaanektował stojący w naszej kuchni domek należący do Baldricka, skąd został przepędzony przez prawowitego kociego właściciela.

"Przepędzony" to niewłaściwe określenie, gdyż nie doszło do żadnej wojny ojczyźnianej - Baldrick poprostu widząc, zainteresowanie domkiem "przybłędy", zaczął go pilniej strzec i spędzać w nim więcej czasu, dopóki skutecznie dał do zrozumienia Mefisto, że to jego wyłączna własność. Po czym stracił zainteresowanie domkiem, którego tak bohatersko bronił i przeniósł się na parapet, gdzie pomiędzy swymi kaktusami utworzyłem mu legowisko.

Na zdjęciu obok:
Mefisto i jego póba zawładnięcia domkiem Baldricka.




Domek przestał pełnić swoją funkcję i teraz stoi praktycznie nie używany - Mefisto odebrał ostrzegawcze sygnały od Baldricka i już się do domku nie zbliża, tym bardziej, że Baldrick od czasu do czasu ostrzył sobie pazurki na drapaku, będącym na wyposażeniu tego siedliszcza, zostawiając tym samym przypominające wiadomości dla Mefisto.

Nie ma już niestety z nami Baldricka, a Mefisto czasami zagląda do tego domku, żałosnymi miauknięciami nawołując swego nieżyjącego już kompana.


Nie mieszałem się do ich psychologicznej wojny terytorialnej, jak też postanowiłem, że pozwolę Mefisto wybrać samemu odpowiednie miejsce do spania. Przygotowałem wprawdzie dla niego legowisko - przytargałem ze strychu dużą, drewnianą szufladę, wymościłem ją gazetami, miękkimi gąbkami izolacyjnymi, wszystkie twardsze kanty owinąłem swymi... podkoszulkami, całość zaś pokryłem ładnym i ciepłym kocykiem.

Początkowo legowisko zostało umiejscowione w kuchni, jednak zauważyłem, że Mefisto upodobał sobie przedpokój: najpierw stołeczek przy szafie, z którego po przebudzeniu mógł się przeglądać w lustrze, potem wycieraczkę także w przedpokoju (Mefisto okazał się maniakiem wycieraczek wszelakich, na kórych ucina sobie drzemki, tarza się po nich nawołując mnie do zabawy lub używa jako drapaka).

Dziwne miejsce, najmniej komfortowe, mało przytulne i najchłodniejsze w całym domu. Przez przedpokój ciągle ktoś przecież przemyka tam i spowrotem, zapala światło, otwiera drzwi, wybijając z drzemki. Jednak to było jego miejsce i koniec. Może poprostu tak dokonał się podział terytorialnym między nim a Baldrickiem, a może w kocim rozumieniu przedpokój stanowi idelane miejsce, by mieć wszystko pod kontrolą, na to kto wchodzi do domu, czy coś smakowitego nie przyniesie, rzut oka na pobliską łazienkę, gdzie stoi kuweta, rzut drugim okiem na kuchnię, gdzie warzą się kocie potrawy. Tam też więc przeniosłem wspomniane legowisko.

W jednym z poprzednich postów pisałem o przejęciu przez moje kocury parapetu i konieczności usunięcia stamtąd części mojej kolekcji kaktusów: patrz "Parapetówa". Wiązało się to też z koniecznością stworzenia im odpowiedniego stanowiska, by mogły komfortowo podziwiać świat za oknem. Kolejne więc szuflady zmieniły swe przeznaczenie i stały się legowiskami, pełniącymi rolę tarasu widokowego.


Obecnie nie ma więc pomieszczenia w naszym domu, w którym nie znalazły by się kocie gadżety. Prawdziwe okazało się powiedzenie, które mówi:
"Ten dom należy do kota... my tylko spłacamy kredyt"...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz