wtorek, 11 grudnia 2012

Cztery Pory Roku. Parapetówka 2


Cztery pory roku... Mefisto...




Morfeusz...

Jest z nami dopiero od trzech tygodni... ale jego "okno na świat" ukazało mu już aurę jesienną i zimową...




Na parapecie słoneczny Meksyk... a za oknem... mroźna Skandynawia :)



Mefisto i Morfeusz. Parapetówka...



Mr Baldrick...



PS Po niedzielnej Wielkiej Paradzie Mikołajowej w moim mieście, podczas której rozdaliśmy z Lui 5 tys. woreczków z cukierkami, jesteśmy zziębnięci i lekko chorzy.

Parada Mikołajowa wygląda u nas tak:



To akurat migawki z ubiegłorocznej. W tym roku Mikołaj nie wjechał na Rynek saniami lecz za przeproszeniem spuścił się efektownie na linie z gmachu urzędu miejskiego.

Ze złotych myśli tegorocznego Mikołaja: "Ho!Ho!Ho! Pragnę serdecznie powitać wszystkie dzieci! Te małe, te duże i te... nienarodzone..." :)))

PS2 W związku z brakiem poprawy w stanie zdrowia Morfeusza oraz wątpliwościami co do prawidłowego procesu leczenia i podawanych leków zmieniliśmy mu weterynarza na tego, który opiekuje się od początku Mefisto. Objawy takie same jak w dniu adpocji, czyli: objawy kociego kataru, świerzb uszny, krwawiące dziąsełka, brzydki zapach z pyszczka i "orkiestra" w płuckach + powiększone węzły chłonne. Mój weterynarz stwierdził, że sposób leczenia tego "schroniskowego" i podawane leki mogły go zabić. Teraz jest w dobrych rękach.  Morfeusz przeszedł wczoraj zabieg kastracji. Przy okazji zrobiliśmy mu morfologię i rtg. Wyniki morfologi nie są złe, zaś rtg wykazało nacieki okołoskrzelowe i zmiany śródmiąższowe w płatach doogonowych i dogłowowych płuc o charakterze przewlekłym i średnim nasileniu. Kontynuujemy leczenie antybiotykiem.

19 komentarzy:

  1. Fajne zdjęcia - akurat do wybrania na konkurs u Jasnej :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech... przegapiłaś chyba dyskusję o konkursie... którą w sumie sama wywołałaś ;)

      Usuń
  2. Ale parapet mają wypasiony, szeroki i mieciutki tylko się wylegiwać w ciepełku :-)))
    U mnie aż tak kociska nie mogą się wyłożyć .....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, z ciężkim sercem musiałem pozbyć się części kaktusów, by cały parapet im udostępnić. Ale dochodziło już do walk o miejsce przy oknie, no i czego się nie robi dla Mruczków :)

      Usuń
  3. Piękne wszystkie koty w oknach i ten Meksyk ;))
    Co do zdrówka Morfeuszka - to dobrze że już po kastracji i że ma zmienionego weta ;)
    Niech się szybko kuruje słodziak kochany :-)
    Za zdrówko całej ekipy kciuki !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że mam tylko dwa okna: jedno zajęte przez kocurki, drugie przez kaktusy i pająki :)

      Morfeusz po kastracji czuje się dobrze. Dosyć szybko doszedł do siebie, bryka już radośnie i ma ogromny apetyt po prawie dwudobowej przymusowej głodówce. Z jego przypadłości będziemy go stopniowo leczyć. Dziś kończymy serię antybiotyków. Kichanie mu wciąż nie przechodzi, płucka to też leczenie długotrwałe będzie, ale mój weterynarz zdradził mi pewien sekretny przepis, który muszę wypróbować.

      Usuń
    2. Jak się przepis sprawdzi to koniecznie to opisz :-))

      Usuń
  4. Biorąc na zdrowy rozum, schroniska powinny zatrudniać najlepszych weterynarzy.Przecież to tam trafia najwięcej zwierzaków potrzebujących pomocy i najwięcej trudnych przypadków. Eeech, szkoda słów.
    Parapetówki super:)
    Ninka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem wydaje mi się, że niektóre z tych przytułków to pralnie pieniędzy otrzymywanych z gmin: umowa z zaprzyjaźnionym wetem + fikcyjne leczenie i opieka.

      Mefisto trafił do nas w niemal agonalnym stanie, Morfeusz chory przewlekle i mimo obietnic, że skoro go adoptowaliśmy to lekarz zajmie się nim i postawi na nogi - a poprzez nieudolność czy "na odwal" omal go też nie zabił. Aby uratować Mefisto wydałem przez kilka miesięcy małą fortunę, na Morfeusza choć jest dopiero z nami od trzech tygodni też już parę stówek poszło, a to jeszcze nie koniec. Na szczęście jest teraz w dobrych rękach, tylko że o ile większość chorób da się w miarę sprawnie i szybko wyleczyć, ale "naprawiać" czyjeś zaniedbanie prowadzące do form przewlekłych chorób lub powikłań po nich to jest misja na kilka miesięcy.

      Schroniska pękają w szwach, gdy się im dobrze przyjrzymy to są prawdziwe umieralnie. Tak postępując zniechęcają ludzi do adopcji. Kto słysząc podobne historie do moich zdecyduje się na adopcję ze schroniska, mając w perspektywie przygarnięcie chorego zwierzaka, wymagającego długotrwałego i kosztownego leczenia... Tyle, że jest też druga strona medalu: często opiekunowie zwierząt w ogóle nie chodzą do weterynarza i nie kontrolują stanu zdrowia swych podopiecznych "chodzi, je, sra, śpi, to nic mu nie jest i nic mu nie potrzeba więcej do życia"...

      Usuń
    2. Nie wiem, czy doczytałeś się u Anki Wrocławianki, że moja córka zaopiekowała się młodym dzikim kocurkiem, z chorą nogą. Po badaniach i prześwietleniu okazało się, że to złamanie kości udowej z przemieszczeniem. Trzeba było przeprowadzić operację, drutować kość - ile się najeździła do schroniska i kliniki weterynaryjnej, która ze schroniskiem współpracuje - bo schronisko owszem płaci, ale całą reszta trzeba się zająć. A nie chcemy pozostawiać tego schronisku. Co prawda u nas i tak jest nie najgorzej, ale to nie znaczy, że dobrze - jak to w schronisku. Kociakiem na razie opiekuje się córka (ale nie u nas, tylko w bardzo zaprzyjaźnionym domu i bardzo blisko); mamy też obiecany zabieg kastracji (za jednym zamachem, podczas kolejnej operacji nogi).
      Jak pisałam u Anki Wrocławianki, szukamy kotkowi domu i na razie nic z tego nie wychodzi. Wszyscy kociarze zakocili się przed zimą, albo domy okazały się niegodne zaufania.
      Ninka.

      Usuń
    3. Tak jak napisałaś - najlepiej dla zwierzaczka jest po prostu wziąć sprawę we własne ręce. W przypadku Morfeusza, przy jego adopcji dostaliśmy kupon na 100 zł, by zrealizować go na szczepienie i kastrację.

      Żałuję, że od razu nie podtarłem się tym kuponem i nie zwróciłem do mojego weta, ale tamten obiecał przy adopcji, że zrobi wszystko co może a do tego to bardzo szanowany i medialny pan.

      Oczywiście kupon poszedł w klika dni, tyle że na leczenie, bo jak tu zaszczepić czy kastrować kota, gdy jest chory i coraz z nim gorzej? Przy czwartej wizycie pan wet zaczął kasować już realne pieniądze. Wspomniałem, że przecież mieli postawić kota na nogi w ramach adopcji a nie wydzierać kasę za byle pogłaskanie go przez "dobroczynnego" weta. Przymknąłbym na to oko i płacił dalej dla dobra kocurka, tyle że żadnego efektu tego pseudoleczenia nie było a tylko mnożenie kolejnych płatnych wizyt. Tym bardziej, że wet nawet go nie zważył przy żadnej wizycie (a to pierwsza i podstawowa czynność zaraz po przekroczeniu progu kliniki), nie zwracał uwagi na to co mówię o objawach, nasilającym się kichaniu, krwawieniu z dziąseł, szmerach w płuckach, itd. Żadnych badań krwi czy płuc, rozpisał tylko serię kolejnych wizyty (oczywiście płatnych), więc już więcej do niego nie wróciłem. A co się nagadał o dobroczynności i jak to wspaniale, że adoptowaliśmy biednego kocurka, że charytatywnie go wyleczy i takie tam farmazony.

      Historia Mefisto jest jeszcze gorsza. Został nam oddany jako wrak zwierzęcia po tym jak się nim zajął schroniskowy lekarz. Dopiero po dwóch miesiącach udało mi się dotrzeć do dokumentacji, w której była adnotacja, że rokowania na jego przeżycie były niepewne. Nie wiem, to schroniska są prowadzone przez kochających zwierzaki czy jakieś obozy koncentracyjne?

      Usuń
  5. Oj przykro czytać, że Morfeusz taki chory. Mam nadzieję, że już jest poprawa. Dobrze, że zmieniliście weta. Czasem dobrze poszukać pomocy u kogoś innego skoro leczenie nie skutkuje. Mocno trzymam kciuki za kocurka. Skoro Mefisto wyciągnęliście za uszy z choroby to i z Morfeuszem się uda.

    A zdjęcia jak zwykle super. Chłopaki fantastycznie pozują ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Młody ma taki katar i nosek ma tak podrażniony, że kicha krwią. Teraz aplikuję mu kolejny antybiotyk i tabletki. Żal mi go strasznie, bo odkąd u nas jest to ciągle się nad nim "pastwię" podając różne specyfiki. Po raz pierwszy miałem problem ze zrobieniem zastrzyku, taki był spięty, że igły nie szło wbić. Jeszcze długo czasu minie zanim przestanie się mnie bać. Oby jak najszybciej wyzdrowiał. Stąd też moja przerwa w blogowaniu: z jednej strony obrażony Mefisto, z drugiej chory Morfeusz i tak cały dzień wokół tych łobuziaków się kręci. Idę przygotowywać zawiesinę dla Morfiego. Buźka.

      Usuń
    2. Mikesz też kichał krwią jak do nas trafił :((
      Na szczęście leki szybko pomogły :-)
      Kciuki za chorowitka !

      Mikesz dostawał antybiotyk w tabletkach -Unidox Solutab

      Usuń
    3. Teraz Morfeusz dostaje antybiotyk - AzitroLek. To taki proszek proszek do sporządzania zawiesiny, którą mu podaję potem do pyszczka. Do tego tabletki Immunodol jako stymulator układu odpornościowego. Zaraz sprawdzę ten Unidox co podałaś. Z Morfeuszem jest ten problem, że trafił do nas bardzo zahukany, taki syndrom bitego/wystraszonego/zakrzyczanego zwierzęcia, więc mimo mojego bogatego doświadczenia z długotrwałym leczeniem Mefisto, mam trudności z łagodnym podawaniem specyfików. Jest spięty i wystraszony i za nic mi nie wierzy, że mu nie chcę zrobić krzywdy.

      Usuń
    4. Ten Unidox jest o tyle dobry że nie ma smaku i można podać ze wszystkim .
      Kruszysz pół tabletki -do jedzonka ,albo wkładasz do mięska i zje -nawet nie będzie wiedział kiedy.
      Raz na dobę .
      To tak na zaś -może się przyda ...;)

      Usuń
    5. Poczytałem o tym Unidoxie, jak w przypadku chyba większości leków, są o nim skrajne opinie - o tym co stosuję również. Popytam swego weterynarza co o nim sądzi. Pewnie ma mnie trochę dość, bo tylu pytań to chyba żaden klient mu nie zadaje co ja :) Mam jednak nadzieję, że nie będę musiał stosować ani tego ani żadnych leków w przyszłości, a moje kocurki wreszcie będą zdrowe a i mi dadzą odetchnąć trochę. Dzięki za informacje, ja wszystko sprawdzam, czytam, wnikliwie badam, lubię i chce wiedzieć jak najwięcej. Duża buźka.

      Usuń
    6. Zgadza się ,nie ma idealnego leku.
      Ja właśnie się nim faszeruję.
      Mojej córci nie pomógł - dostała inny - trzy tabletki na trzy dni -i super !
      Ma większe spektrum działania - jak będziesz chciał nazwę to daj znać ;)

      Ja też odkąd mam dziecko-które już ma ok 30 -ki -czytam wnikliwie wszystko co mi lekarze przepisują i sprawdzam dokładnie czy warto ryzykować ...czy lepiej nie ;)
      Takie wirtualne buziaki przynajmniej nie zarażają ;))

      Buźka :-)

      Usuń
    7. Ja raczej dla siebie samego unikam leków. Właściwie mówiąc to nie jestem konsekwentny w ich zażywaniu, więc bez sensu. Potrzebuję trochę odpoczynku i beztroskiego snu. Moje gorączki trwają kilka lat, ale nigdy się porządnie nie wyleczyłem i dlatego po raz pierwszy tak długo chorowałem ostatnio. Ale co tam, jak to mówią: alleluja i do przodu, nie ma czasu na pierdoły :)

      Wirtualne buziaki nie zarażają, to prawda, ale są tylko kurna takie wirtualne :)

      Usuń