czwartek, 17 listopada 2011

Jak nie urok to sraczka...

Mefisto zdrowieje i wygląda radośnie. Gdy przygarnęliśmy go ze schroniska wyglądał jak po przemieleniu w wąskim gardle na przejściu polsko-ukraińskim w Medyce. Teraz ma lśniące i smoliście czarne jak sumienie plebana futerko. Wreszcie spogląda na świat demonicznie pięknymi jak 667-1 pesos oczyma. Ożywił się i stara się sprowokować Baldricka do jakiejś rozróby. Kupale wciąż majstruje nieziemsko śmierdzące, ale przynajmniej wreszcie architektonicznie stabilne. Kuracja jeszcze trwa, ale na szczęście nie muszę (odpukać w niemalowanego bolszewika) już aplikować mu tych bolesnych zastrzyków.

Niestety, domową demolkę musi uskuteczniać sam, bo przywleczoną ze schroniska zarazą obdarzył Baldricka, który teraz kicha mokrymi glutami, mruży zainfekowane oczy i stracił apetyt. Zabawa w doktora zaczyna się więc od nowa, zakraplanie oczu, zastrzyki... Z Baldrickiem nie jest tak łatwo. Przy iniekcji muszę uaktywniać kilka ze swoich alter ego: jako Harry z Tybetu, staram się wprowadzić go w stan pieprzonej oazy spokoju, bucząc jak pszczółka i emanując dobrocią jak Matka B., jako Kim z Korei używam dźwigni unieruchamiająco-podduszającej, celem przygwożdżenia pacjenta a jako Dr Schwinntuch dokonuję strzała poprzez wprowadzenie roztworu do tkanki za pomocą strzykawki z igłą.


4 komentarze: