poniedziałek, 21 listopada 2011

R.I.P. Baldrick

Mr Baldrick nie żyje ;( Jedyny potomek hodowcy świń i kobiety z brodą jest już w Krainie Wiecznych Łowów. Mam nadzieję, że knując swe najcwańsze z cwanych planów odnajdzie tam swą wymarzoną rzepę. Baldricku, gdy spotkasz tam Franciszka z Haszyszu, przekaż mu, że chomąto z niego przepocone a nie Patron.

Baldrick przeżył niecałe 7 lat. Do mojej norki trafił pod koniec sierpnia. Całe życie miałem alergię na koty - tą rzeczywistą, objawiającą się kichaniem, zatkanym nosem, załzawionymi oczami, ogólnym złym sampoczuciem plus szczególne wyczulenie na specyficzny koci zapach. W zadymionej i zatłoczonej knajpie czy na ulicy potrafiłem wyczuć, że w pobliżu jest jakiś właściciel kota, mimo że nikt inny poza mną tego nie wyczuwał. Początkowo mocno się wzbraniałem przed przygarnięciem Baldricka (nazywał się jeszcze wtedy Jazz), ale serce nie pozwoliło mi pozostawić go w jego dotychczasowym kochającym zwierzęta inaczej, pustym i zimnym domu. O dziwo, bardzo szybko się zaprzyjaźniliśmy.

Zmienił się też mój stosunek do kotów, przez ten krótki czas z Baldrickiem uczyłem się patrzeć na świat kocimi oczami. Nawet taki ja - wydawałoby się "lajkonik" w kocich tematach, miałem świadomość tego, że opieka nad kotem to przede wszystkim obowiązek i rzeczywista odpowiedzialność i troska o tą istotę, dbanie o jego nie tylko oczywiste potrzeby jak spanie, jedzenie czy latryna, ale też ciągła obserwacja, regularne kontrolowanie stanu zdrowia poprzez choćby wizyty u weterynarza, dbanie o jego rozwój psychofizyczny czy zwykłą potrzebę zabawy. Zupełnie jak z dzieckiem. Stąd te wszystkie domki, legowiska, tunele, tory przeszkód i inne "atrakcje", które samodzielnie wykonałem. Stąd też decyzja o przygarnięciu Mefisto, jako kompana dla Baldricka. Mimo początkowych obaw co do przygarnięcia drugiego kota, była to dobra decyzja. Pomijając fakt, że uratowaliśmy wycieńczonemu i choremu Mefisto życie to towarzystwo ujawniło w Baldricku uśpioną do tej pory chęć zabawy oraz zachowania społeczne.

Koty nie stały się moją obsesją i nie mam do nich "zboczonego" podejścia. Wydaje mi się, że tym całym ciepłem jakie je staram się obdarzać, wykazuję dużo zdroworozsądkowości i kiedy potrzeba w ruch idzie dyscyplinujący Pan Kapeć. Daleki jestem od tego, by jak inni otoczeni domowymi zwierzakami, miłować te istoty tylko poprzez "ciumki ciumki, moja Pusia, gili gili". Ci uważający się za wielkich miłośników zwierząt, tak naprawdę nimi nie są. Nie kochają zwierząt, bo tak naprawdę kochają tylko siebie. Poprzez swój egoizm posiadania zwierzęcia, traktują je tylko jako przytulanki. Co więcej, posiadając zwierzaka przez kilka nawet lat, nic o nim nie wiedzą, bo nigdy nie starali się zrozumieć jego potrzeb i całego skomplikowanego jestestwa, ograniczając się do podania miski z żarciem i miziania swego pupila. Tacy ludzie nie w powinni opiekować się nawet patyczakiem (o posiadaniu dzieci niewspominając).

Czy Baldrick żyłby jeszcze, gdyby trafił do mnie wcześniej? Niewydolność nerek nie pozostawia złudzeń. To smiertelna choroba - jest tylko kwestią czasu, tygodni, dni, może nawet miesięcy. Niektóre koty żyją nawet jeszcze z tym kilka lat, gdy odpowiednio wcześnie się zareaguje. Zniszczonych nerek nie ma szansy odbudować, jedynie co można to powstrzymać rozwój choroby. Te dwa miesiące pobytu Baldricka u nas, pozwoliły mi dostrzec, że mimo teoretycznie pięknego i zdrowego wyglądu, nie do końca jest z jego kondycją dobrze. Jednak wizyta u weterynarza zaskoczyła nas aż tak tragicznym wyrokiem. Niestety codzienne kroplówki, zastrzyki, medykalia nie mogły pomóc, wobec zatrucia organizmu toksynami, na tyle, że Baldrick przestał sam walczyć o swoje życie i przyjmować posiłki.

Ostatnie lata nie były zbyt pomyślne w moim życiu. Jestem bardzo zmęczony, głównie psychicznie. Poświęcając się pracy oraz działalności na rzecz mego Miasta i społeczności, angażując się w różne działalności i aktywności, pomagając innym, zapomniałem gdzieś w tym wszystkim o sobie i swoich potrzebach. Ruina finansowa, własne problemy zdrowotne i zawodowe, ludzie, którzy zniszczyli moje marzenia i ciężko wypracowane "sukcesy", ci obcy jak i ci, dla których poświęciłem swój czas, pieniądze, życie prywatne i zdrowie, również ci, których uważałem za przyjaciół nie sprawdzili się, pozostawiając z problemami, nie podejmując choćby dla przyzwoitości minimum zainteresowania czy pomocnych działań...

Ponoć wujek Adi miał mawiać "Im bardziej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta" - w rzeczywistości to słowa Dżi Bi Shawa. Sprawdzają się, niestety. Może stąd wyjątkowa troska, którą otoczyłem te dwa śmierdzioszki. Być może kot w tej całej swojej indywidualistycznej postawie i swoistym umiłowaniu wolności wyboru, wydaje się być mało towarzyski - nic bardziej mylnego. Uspokajają mnie i potrafią być na swój sposób wdzięcznymi kompanami.

Ja nie wymagam od kota bezgranicznej wierności, bo bądź co bądź to "tylko" zwierzę" i jego specyficzna natura. Kot nie stanie w obronie i nie pomoże w kryzysowej sytuacji. Nie wymagam od kota tego wszystkiego, od ludzi - zwłaszcza przyjaciół już zdecydowanie tak. Nie sprawdzili się... żaden. Kot nie rozłoży nieszczerze łapek i nie zamruczy "nie mogłem pomóc. stary, no cóż jak mogłem zrobić", on nie zrobi nic, bo cóż może rzeczywiście zrobić. Być może za garść smakołyków kot potrafiłby nawet zdradzić, dlatego, że jest głodny, bądź zadziała instynkt przetrwania. Człowiek zdradzi, opluje, doniesie za nic, za żadne błyskotki, ot tak dla samej satysfakcji wbicia komuś szpady w plecy. Jeśli człowiek potrafi to zrobić zupełnie gratis, to co dopiero, gdy dostanie za to szekla... a gdyby tych szekli było tysiąc?

W obliczu tego wszystkiego, śmierć Baldricka, boli jeszcze bardziej.

Będzie brakować mi przede wszystkim tego spokoju, który dawała mi opieka nad nim, tego jak witał mnie codziennie w progu słysząc, jak wstukuję kod do swego mieszkania, oraz jego porannych pobudek. Nauczył się rozróżniać dźwięk dzwoniącego telefonu od komórkowego budzika, przybiegając po drugiej dzwoniącej "drzemce" trykając mnie w policzek noskiem lub łapką (niestety nie odróżniał dnia roboczego od weekendu ;)

Przyroda chyba dba o równowagę. Życie za życie. Uczynię wszystko, by życie Mefisto było jak najdłuższe, zdrowe i szczęśliwe. Umarł król, niech żyje król.

R.I.P. Baldrick. Nie zapomnij przekazać Franciszkowi z Haszyszu mego przesłania.

PS. Może uznacie to epitafium za żałosne... tak na koniec: koty choć nazywam je Śmierdziuszkami nie śmierdzą, ludzie za to tak... ludzkie zombie, trącący już za życia trupem. Jedno z moich alter ego Angus McBeam mówi wszystkim Póg mo thóin!













4 komentarze:

  1. Też miałam podobnego kotka

    OdpowiedzUsuń
  2. Dokładnie takie same mamy odczucia, dlatego też między innymi eksmitowałyśmy z Łodzi z powrotem na stare śmieci, razem z kotkami tam przygarniętymi i miłością tam poznaną...
    Osoby przyjazne okazały się podobnie jak u Ciebie nieprzychylnymi... A jak pięknie umieli grać... Do czasu.
    Koty w swej wolności są bardziej przyjaciółmi niż ludzie. Czasami codziennie świat o tym przypomina.

    I nie, nie rozczulamy się tak aż tak nad kotami, że kici kici gili gili... Jaguar lubi jak się do niego mówi, to opowiadam mu coś czasem... Że są ludzie i "ludzie"...
    I kotki te najbiedniejsze, które są krzywdzone ot tak.

    Piękna i smutna historia. Wierzę. ze tam jest im lepiej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To "epitafium" pisałem bardzo emocjonalnie a i dziś jak je czytam to nie zmieniłbym w nim ani jednego słowa. A w temacie ludzi czy tzw. przyjaciół nic się nie zmieniło. Nasza rasa ulega degeneracji, upadla się kryjąc pod hasłami cywilizacji i postępu a stosunki międzyludzkie to fasada, za którą kryją się zawiść i podłość.

      Usuń