Piszczałek pomyślnie przeszedł kastrację i bez komplikacji wybudził się z narkozy. To jednak koniec dobrych wiadomości...
Podczas narkozy była możliwość dokładnego wyczyszczenia jego mocno zaświerzbionych uszek. Zabieg ten ujawnił jednak coś nieporównywalnie gorszego. W jego uszkach stwierdzono obustronnie obecność zmian rozrostowych w formie polipu o czarnym zabarwieniu zlokalizowane dość głęboko w przewodzie słuchowym, trudne lub nawet niemożliwe do usunięcia... Wstępna diagnoza mówi o obustronnym nowotworze przewodu słuchowego z dużym prawdopodobieństwem zmian złośliwych. Piszczałek traci na wadze (teraz waży zaledwie 3,6 kg) a ucisk guzów na nerwy powoduje problemy ze wzrokiem, może być też przyczyną jego niespodziewanych i niezrozumiałych zachowań agresywnych...
Wnętrze prawego ucha Piszczałka z widocznymi zmianami nowotworowymi:
Wnętrze lewego ucha Piszczałka z widocznymi zmianami nowotworowymi:
W przyszłym tygodniu zrobimy badanie mikroskopowe oraz jeśli się da to pobierzemy wycinek do badania histopatologicznego, na wyniki którego trzeba będzie jednak poczekać długie tygodnie. Jestem zdecydowany go leczyć i wykonać zabieg ale to zależy od wielu czynników. Jak będzie postępować spadek jego wagi, jak będą się rozwijać guzy, czy nie nastąpią dalsze przerzuty i najważniejsze czy interwencja chirurgiczna będzie w ogóle możliwa.
Zabrałem Piszczałka z ulicy by uchronić go od niechybnej śmierci. Leczyłem go aby żył długo i szczęśliwie w swym nowym domu. Losie przewrotny! Czemu ukazujesz cynizm i okrucieństwo Lokiego? Czemu niweczysz ten wysiłek chcąc przeciąć nić z takim trudem ratowanego żywota? Mało zła ta cudowna istota doświadczyła od ludzi? Dlaczego?
Nie potrafię dziś zebrać myśli. Tyle pytań kołacze po mojej głowie. Czy nowotwory w obu uszkach okażą się rzeczywiście złośliwe? Czy jest jakaś szansa by móc przeprowadzić zabieg ich usunięcia w tak trudnym i niedostępnym miejscu? Jak długo Piszczałek będzie żył gdy nie będzie możliwości ich wycięcia lub gdy uda się ich pozbyć to czy nie wystąpią komplikacje i przerzuty? Wreszcie czy jego cierpienie nie zmusi nas do ostatecznej i nieodwracalnej decyzji o jego uśpieniu? Jestem rozbity...
PS Siedzę, myślę, czytam, pytam, szukam rozwiązań. Na pewno wiem, że zrobię wszystko co będzie w mojej mocy i mocy weterynarzy aby uratować Piszczałka. Złożymy się z Sylwią na jego leczenie ale nie wiem czy będziemy w stanie udźwignąć wszystkich kosztów badań (morfologia, rtg, histopatologia, itd.), zabiegu oraz działań pooperacyjnych mając na uwadze to, że oboje mamy jeszcze swoje domowe zwierzęta, które również wymagają opieki weterynaryjnej.
Straszne :((
OdpowiedzUsuńNie chce tego pisac, bo trzeba mieć nadzieję i walczyć do końca. ale Rudzio też strasznie schudł:((
Chichot losu, ku..wa
Trzymaj sie Piszczałek
W piatek zrobilam przelew, mam nadzieje, ze przyda sie Twoim podopiecznym. Nie moglam wiecej...
OdpowiedzUsuńBiedny kociolek, moze jeszcze nie wszystko stracone...:(((
Przemek tez Ci wyslałam ile moglam na ratowanie Piszczałka ...
OdpowiedzUsuńKochane bure serduszko ... jest mi strasznie przykro :-((((
Miejmy nadzieje ze to jednak nie jest to najgorsze ...............
Trzymaj się !!!!!
Kochany burasek... Przemku nie można jakoś przyspieszyć tego badania? "Ludzka" histopatologia trwała u mnie 2 tyg... Jeśli będziesz czegoś potrzebował (poza kasą bo to oczywiste) to pisz...
OdpowiedzUsuńMonique, Pantera, Alison, Olena... dziewczyny, jesteście wspaniałe a ja czuję się jakoś tak nieudacznie, nieporadnie, żebraczo i mam wrażenie, że Wam tu od dłuższego czasu jojczę... Weterynarz, który prowadzi Piszczałka będzie dostępny dopiero w czwartek a to zbyt poważna sprawa by teraz udać się do byle kogo. Niech zrobi to ten bo posiada odpowiednie doświadczenie, kwalifikację a co najważniejsze sprzęt. Trzeba też pamiętać, że Piszczałek jest świeżo po narkozie a i też do końca nie jest jeszcze zdrowy (pomijając te nowotwory) i leci na silnym antybiotyku - więc z marszu nie bardzo jest wskazane fundowanie mu ponownej narkozy a pobranie właściwego wycinka z takiego trudnego miejsca będzie jej pewnie wymagało. Pierwsze co zrobimy to badanie cytologiczne, które można będzie wykonać na miejscu, badanie histopatologiczne natomiast będzie wymagało pobrania wycinka i wysłania go do Lublina. Kilka miesięcy temu jak Mefisto miał nowotwór skóry na wyniki czekałem aż półtora miesiąca. Teraz jest szansa, że mogą być szybciej bo tam w klinice jest jakiś znajomy tego mego weta ale to i tak może zająć jakieś 2-3 tygodnie. W każdym razie, idę tą drogą w pełnej konsultacji z wetem aby przez pośpiech nie zaszkodzić a znaleźć najlepsze rozwiązanie. Obserwacja tych zmian i najbliższe badanie powinny dać jakiś obraz i oszacować ryzyko czy też możliwości. Ja w międzyczasie skonsultuję się jeszcze z jednym wetem, tym który od początku prowadzi moich M&M'sów. Jeszcze raz, dziękuję za wsparcie. Wybaczcie moje chaotyczne myśli ale szukam rozwiązań, czytam, pytam a i tak czuję ten, jak to określiła Monique, chichot losu...
OdpowiedzUsuńBrak słów...
OdpowiedzUsuńPrzemek ja bym zrobiła porządne badania krwi: biochemia i morfologia, bo chudnięcie może być przyczyną problemów z wątrobą, nerkami czy tarczycą. I przede wszystkim może dobry rentgen czaszki, który da obraz czy nie ma nacieków z tych guzów. Zresztą wiesz w razie czego gdzie zadzwonić w sprawie guzów - numer masz. Eh od wczoraj nie mogę sobie znaleźć miejsca jak mi to powiedziałeś:(
OdpowiedzUsuńPomiziaj wszystkie kotowate od cioci:)
Też myślałem jeszcze o tych dodatkowych badaniach. Jest weekend i to świąteczny, ciężko coś teraz zdziałać, gonitwa myśli, zrobić tak, spróbować tego. Pech chce, że wet prowadzący będzie dopiero w czwartek, a ten mój podstawowy z powodu poważnej operacji jest tymczasowo wyłączony z działalności. Będę jednak jutro u niego z Moirą, jeśli będzie w domu czy w lecznicy to zasięgnę dodatkowej porady, wezmę rozpoznanie i zdjęcia uszek Piszczałka.
UsuńAcha, Atena wysłałaś mi smsa o numerze telefonu do tej kobiety ale bez numeru telefonu :)
och....... :(( trzymam mocno kciuki i przesyłam pozdrowienia, trzymajcie się dzielnie /MM
OdpowiedzUsuńPS. kilka groszy, ile mogłam wysłałam /MM
UsuńDziękuję MM. Każdą kwotę, która wpłynie skrupulatnie zapiszę i zostanie przeznaczona w całości na Piszczałka. Ile to wszystko wyniesie trudno teraz powiedzieć, wszystko będzie zależało co jest możliwe do zrobienia przy takim trudnym nowotworze - przypuszczam, że pójdzie to w setki złotych. Na razie otworzyłem u weta rachunek gdzie będzie dopisywał kolejne kwoty rachunku.
UsuńMasakra :(((
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że nie cierpi ,a wyniki okażą się dobre i da się kotka wyleczyć ...
Kciuki !
Smutno mi,wieści nieciekawe,ale może jednak los okaże się łaskawy.
OdpowiedzUsuńTak dużo robisz dla tych cudnych kociaków,podziwiam i czekam na dobre wieści.
Dużo głasków dla Piszczałka i pozostałej gromadki.
Bardzo to smutne:((( Los bywa przewrotny.
OdpowiedzUsuńSowa, MM, Amyszka, Małgorzata, Ashki: Dzięki dziewczyny. Mam straszny chaos teraz w głowie i nie umiem ładnie odpowiedzieć. Tyle myśli teraz kołacze, z niecierpliwością czekam na konsultacje z weterynarzami, badania i ich wyniki a najważniejsze wskazanie możliwości dalszego działania, od czego zaczniemy, co robimy, jakie są możliwości. Głowa mnie już boli.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki żebyś miał siłę. Nasza Kasia też jest po badaniach i niby mamy diagnozę ale nie 100%. Po wstępnej diagnozie nic tylko siedziałam i czytałam aż mi głowa puchła. Rozumiem co przeżywasz i mam nadzieje, że wyjdziecie na prostą. Na tyle na ile się da. Pozdrawiam cały Zwierzyniec i przesyłam specjalne całusy dla Piszczałka.
UsuńDziękujemy. Piszczałek przebywa teraz u mojej koleżanki Sylwii. Podrzucam jej tygodniowe wyżywienie dla niego bo uznałem, że skoro i tak go dokarmiałem przez kilka miesięcy na ulicy to będę robił to dalej a zresztą niejako obarczyłem ją nowym kotem i związanym z tym obowiązkiem. Oczywiście odwiedzam go, wożę do weterynarza, wspieram bo jest teraz u niej ale niejako jest mój :) U mnie na razie nie może przebywać bo walczę z inwazją pcheł i świerzbu (nota bene przyniesione od Piszczałka) u całej mojej trójki.
Usuńmusi być dobrze... trzeba trzymać się tej myśli...!
OdpowiedzUsuńTrzymam się dobrej myśli, jestem rozbity ale nie panikuję bo mam świadomość, że nie na wszystko mam wpływ. Oczywiście zrobimy wszystko co w naszej mocy by go uratować ale trudno dziś wyrokować jak to wszystko się skończy. Oby pomyślnie dla tego łobuziaka.
UsuńWpadam co jakiś czas, nie odzywając się ale kibicując z całych sił. Jestem Twoją fanką Przemku i to już dożywotnio. Jesteś tak empatycznym facetem, że nie wiem, czy udało mi się kiedyś takiego spotkać :-)
OdpowiedzUsuńTylko raz płakałam czytając bloga i to było Twoje archiwum. Wierzę, że uda się coś dla Piszczałka zrobić. Jak nie Tobie to komu?
Nie mogę wiele, ale coś tam wysłałam. Jak dam radę, doślę więcej.
Trzymaj się. Wiem, że zrobisz co będziesz mógł.
Witaj Ewa. Dziękuję za jakże miłe dla autora "wyznanie". Prowadząc bloga staram się by nie były to takie zwykłe wpisy ze zdjęciami typu "jaka ładna kicia". Owszem, wśród tylu wpisów zdarzają się większe lub mniejsze teksty, poważniejsze lub takie z przymrużeniem oka, ambitniejsze i skłaniające do przemyśleń lub zwykłe zapiski. Cieszy to, że teksty te budzą jakieś emocje i nie są odbierane beznamiętnie. Dla mnie to też forma pamiętnika, gdziekolwiek jestem a jest dostępny internet mam pod ręką historię moich łobuzów łącznie z ich "kartami pacjentów". O Piszczałku będę informował gdy będę miał dokładniejszy obraz tego co przed nim. Pozdrawiam Cię serdecznie i jeszcze raz dziękuję.
Usuń10 pażdziernika tego roku straciłam 1,5 roczną koteczkę,która w ubiegłym roku uratowałam od bezdomności.Kiedy ją znalazłam miała może 3 lub 4 miesiące.Pyzia,cudowna koteczka została kotkiem domowym.Zaczęły się problemy zdrowotne.Morfologia krwi wykazała znaczną niedokrwistość,tylko,że nikt nie doszedł do tego,skąd niedokrwistośc u tak młodego kotka.Zaczęła się batalia o podwyższenie poziomu hemoglobiny.Okazało się,że karma podwyższająca hemoglobinę zaszkodziła.Dopiero prześwietlenie i Usg wykazało wielotorbielowatość nerek .Pożegnałam moją koteczkę i cały czas myślę,czy można bylo zrobić coś więcej .W przypadku Piszczałka myślę,że postawienie trafnej diagnozy może mieć wpływ na jego jego życie.Pozdrawiam gorąco człowieka o WIELKIM SERCU.Maria od kotów.
OdpowiedzUsuń.
Cześć Maria. W przypadku takich kotów bezdomnych, porzuconych lub wolno żyjących tak na prawdę nie znamy dokładnie ich historii. Warunki, w których żyły czy to na ulicy czy w schronisku mają ogromny wpływ na ich rozwój, sprzyjają chorobom choćby poprzez zarażenie od innych zwierząt, nie mówiąc już o stresie, niedożywieniu, wypadkach. To wychodzi potem, czasem po paru miesiącach a nawet latach. Młode kocięta często są zbyt wcześnie pozbawione matek zanim "wyssą" od nich naturalną odporność do tego zimno ulicy czy brak odpowiedniego i dostatecznego pożywienia. Patrz na Mefisto, jest już z nami 3 lata, wcześniejsze dwa spędził nie wiadomo gdzie aż trafił do schroniska. Długo go leczyłem a i teraz mimo, że wychuchany to jest podatniejszy na różne przypadłości. Jak wiesz panuje u nas inwazja pcheł, cała moja trójka została przez niepokąsana ale to właśnie on najbardziej z tego powodu ucierpiał i dostał alergii i świądu. Zadajesz sobie pytanie czy można było zrobić coś więcej. Ja również w przypadku Baldricka czy Morgana. Teraz też stoję przed wieloma pytaniami. Oczywiście jestem teraz o dużo mądrzejszy o wiedzę na temat kotów ale to kolejne wyzwanie, które może znów pokazać, że nie na wszystko mamy wpływ.
Usuń....też się jutro dorzucę,zdrowia dla Piszczałka i szczęścia dla Was obu...
OdpowiedzUsuńDzięki Orka. Mam nadzieję uzyskać w tym tygodniu wiele odpowiedzi na dręczące mnie pytania i chcę wierzyć, że wszystko zakończy się dobrze.
UsuńOd kilku dni czytam i nie wiem co napisać.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za Piszczałka i jestem przy Was myślami.
PS. Paczuszka pakowana. Dojdzie na pewno w ciągu tygodnia.
Dziękuję Drevni Kocurku. Nie mogłem wytrzymać i byłem dziś w lecznicy. Zaktualizowałem wpis, zobaczysz ile pytań i obaw się rodzi. Ja jestem w szoku Waszym wsparciem, nie mam słów wdzięczności i podziwu.
UsuńOj nieciekawie to wygląda, ale czekam zatem do czwartku na więcej wieści.
UsuńDla mnie to tez szok to wszystko... Juz bym wolała czytać ze jest u was i z Mefim ma fochy niż... Ehhh... Trzymam kciuki i czekam do czwartku. Nie jojcze już. Będzie dobrze. Musi być.
PS. Ale te czebureki mnie zainyrygowaly... Tak dla odmiany ponurego tematu.
Ja też bym wolał kochany Kocurku pisać o przygodach moich łobuziaków niż takie wieści niedobre słać. Życie stawia takie tematy. Muszę Was wszystkich prosić o zrozumienie, że nie udzielam się na Waszych blogach bo oprócz pracy i innych obowiązków zajmują mnie "studia" nad kocimi chorobami a i nie mogę swoich M&M'sów traktować teraz po macoszemu.
UsuńPS Czebureki... wiesz, moje miasto leży na krańcu dzisiejszej Polski, tu przenika klimat wschodu i zachodu, tygiel kulturowy, więc w naszej kuchni znajdziesz tego odzwierciedlenie. A czebureki to tradycyjne danie regionalne tatarów krymskich - pierogi nadziewane baraniną, smażone w głębokim tłuszczu ;)
Mnie też zaintrygowały czebureki :) pierwszy raz się zetknęłam z czymś takim /MM
OdpowiedzUsuńZapraszam więc do nas na degustację :) Hmmm... może zrobię dział kulinarny na blogu :)
UsuńZgadzam się z Ateną, pełna morfologia, profil nerkowy i wątrobowy, elektrolity. U mnie kosztuje ponad 100 zł.
OdpowiedzUsuńZrobimy wszystko co da nam jakiś konkretniejszy obraz a nie odbije się negatywnie na tym naszym burym (nie)szczęściu.
Usuń