Nie ukrywam, że przytłacza mnie ta odpowiedzialność, głowa mi pęka od myśli nad możliwymi rozwiązaniami i miotam się pomiędzy dostępnymi alternatywami. Wiem, że nowotwór w cudowny sposób sam nie zniknie a życie Piszczałka będzie powoli gasło, z drugiej strony ryzyko jakim jest obarczony zabieg i jego konsekwencje mogą mu dostarczyć wielu cierpień przez następne miesiące. Rozumiecie więc chyba moje rozterki i świadomość zagrożeń bez względu na podjętą decyzję.
Postanowiłem dokonać konsultacji z jeszcze jednym weterynarzem i wykonać u niego serię dodatkowych badań a i dzięki blogowej przyjaciółce (wprawdzie zaocznie - telefonicznie/mailowo) skonsultować się z trzecim fachowcem z innego miasta. Czas nieubłaganie ucieka ale jest to na tyle trudny przypadek, że następne kilka dni chcę jeszcze mimo wszystko poświęcić na dokładne rozpoznanie ale też pozbycie się wciąż dręczącego świerzba z uszek Piszczałka, tak by w przypadku zabiegu były już czyste i nie wdała się infekcja.
Proszę o wyrozumiałość i cierpliwość bo nie chcę podawać Wam tutaj nie do końca pewnych informacji a i unikam pochopnych działań.Piszczałek jest w dobrych rękach, ja zapewniam mu leczenie a rodzina Sylwii ciepło i codzienną opiekę. Podrzucam mu jedzonko, zabaweczki a w nowym domu otaczają go miłością.
Chciałbym Wam pokazać zdjęcie, które zrobiłem przedwczoraj...
... jest ono wykonane z tego samego miejsca jak to pochodzące z 1888 roku gdy ówczesna Straż Ogniowa przeprowadzała manewry na budynku Ratusza. Podaję to jako ciekawostkę ale ma to również związek z Piszczałkiem bo w miejscu, z którego je robiłem jeszcze kilka tygodni temu dokarmiałem tego bezdomnego wtedy łobuziaka...
Wiem, że każdy ma swoje życie, obowiązki, troski i wielu z Was boryka się ze swoimi własnymi problemami a mimo to okazaliście nam wiele serca i zainteresowania a nawet wsparliście rzeczowo i finansowo mimo, że macie swoje wydatki, zobowiązania i również Wam nie jest lekko.
Alina (Piła), Ewa (Warszawa), Julita (Warszawa), Atena (Głogów), Marianna (Warszawa), Jolanta (Białystok), Magdalena (Złotoryja), Nina (Olsztyn), Małgorzata (Wrocław), Teresa (Szczecin), Ewa (Bolesławiec), Anna (Gottingen), Barbara (Białystok), Katarzyna (Sosnowiec) ... to dzięki Waszym darom jest możliwe bieżące opłacanie rachunków u weterynarza, kosztów leczenia, medykamentów i testów. Jeżeli kogoś pominąłem to proszę wybaczyć ale sami wiecie jak to jest z bankami, łapczywie i natychmiastowo ściągają opłaty zaś wpływy na konto księgują opieszale i z długim opóźnieniem.
Chciałbym Wam podziękować oraz złożyć wyrazy wdzięczności i szacunku za Wasze wsparcie - to moralne również ponieważ Wasze ciepłe serca są nie do przecenienia. Dziękuję. Czekajcie na Piszczałkowe wieści.
Czekamy, czekamy. I trzymamy kciuki za Piszczałka!
OdpowiedzUsuńDzięki Monique. Będę dawał znać co i jak z Piszczałkiem ale też o moich MMM nie zapominam i chyba dla odstresowania ostatnich wpisów dodam tu coś o nich.
Usuń"Co nagle to po diable" mówi przysłowie. Spokojnie (?) czekam na dalsze informacje, wiadomo, że badania zajmą trochę czasu a decyzję trzeba podjąć mając wszelkie możliwe dane...
OdpowiedzUsuńZdjęcia: ciekawe porównanie ćwiczeń straży pożarnej teraz i blisko 150 lat temu, nawet drabina stoi przy tym samym oknie ;) /MM
Już coś tam mi się klaruje w głowie i jakoś pozytywniej na to patrzę. W każdym razie wierzę, że przyszły tydzień przyniesie rozwiązanie. Co do zdjęcia: szkoda, że współcześni strażacy nie wypuścili rękawa z okna jak tamci sprzed 150 lat. Tam w tym oknie są teraz sale Urzędu Stanu Cywilnego i wyobraziłem sobie, że takim rękawem strażackim mogliby zjeżdżać nowożeńcy... albo w ostatniej chwili ewakuować się pan młody :)
UsuńWersja z wyjściem ewakuacyjnym dla pana młodego bardziej mi się podoba ;) ;) ;) / MM
UsuńNo, no, nie tylko pan młody może dojść do wniosku, że trzeba dać dyla ;-)
UsuńPrawdziwy cholerny pech,biedny Piszczałunio. ściskamy pazury i prosimy kocich Bogów o wsparcie dla Was (więcej nie mogę zrobić bo wiesz jak jest) trzymcie się !!
OdpowiedzUsuńWiem jak jest a i tak dostałem od Was tyle serducha, że aż człowiekowi lepiej. Dzięki, że jesteś :)
UsuńKazda decyzja, jaka podejmiecie z wetem/wetami, bedzie prawidlowa i sluszna. Jestescie na miejscu i najlepiej wiecie, co dla Piszczalka bedzie najlepsze. Pewnie bez bolu sie nie obejdzie, w koncu jest chorutki, ale juz Wy sie postaracie, zeby go zminimalizowac. Trzymam kciuki za powodzenie. ♥
OdpowiedzUsuńZaglądałem mu dziś do uszu przez kamerkę i widziałem "na żywo" to co w nim siedzi. W jednym jest niewesoło a w drugim jest prawdopodobieństwo, że to zmiany infekcyjne możliwe do wyleczenia antybiotykami. Gdyby tak było to w tym całym nieszczęściu czekałaby go operacja jednego ucha a nie dwóch. Ale powtórzymy serię badań i do środy podejmiemy decyzję o zabiegu.
UsuńOby chociaż to uszko było zdrowe, kciuki trzymamy z M.
UsuńDobrze, że jest możliwość skonsultowania z innym wetem.
OdpowiedzUsuńTak i mam nadzieję, że obaj weci rozumieją, że to nie jest podważanie ich kompetencji czy fachowości ale po prostu troska o Piszczałka poprzez zrobienia jak najlepszego rozeznania możliwości i zagrożeń w tym trudnym przypadku.
UsuńMądry i odpowiedzialny wet sam zaproponowałby konsultację ze specjalistą w dziedzinie onkologii. Nie powinien się obrażać, bo nie ma o co....
UsuńMizianki od cioci
Mądry i odpowiedzialny, hmm...
UsuńMoja koleżanka lekarz weterynarii - jak się okazało - nie wie, jaką drogą rozprzestrzenia się wirus białaczki...
A raczej wiedzę miała niepełną - że jedynie drogą płciową.
W związku z tym kastraty wychodzące szczepiła w niewłaściwy sposób...
No tak czasami lekarze tylko potrafią dawać tabletki na odrobaczenie i w porywach robić zastrzyki, choć też nie zawsze, niestety....
UsuńBardzo to smutne - trzymam kciuki za biedulka :(
OdpowiedzUsuńDzięki Mario :)
UsuńCzekam na więcej wieści.
OdpowiedzUsuńI kciuki nadal trzymamy.
PS. Obserwuję też moje, bo się drapią nieco i nie wiem, czy zmieniają sierść czy jakaś plaga mi się zapowiada... o.O
No weź to wypluj. Żadnych plag już więcej ani u mnie, u Ciebie czy kogokolwiek, tfu, tfu, tfu... :)
UsuńCo do zdjęć, to rzeczywiście zbieg okoliczności.
OdpowiedzUsuńŻe też udało Ci się trafić na widok z 1888 :-)
Nasi strażacy szykują się do przyszłorocznych obchodów 150-lecia powstania ich jednostki - to była pierwsza formacja zawodowa powołana do walki z pożarami na terenie naszego obecnego województwa. To było jeszcze pod zaborem austriackim w 1865 roku i specjalnie teraz zainscenizowali sytuację ze zdjęcia z 1888 r. by uwiecznić to w rocznicowym kalendarzu :)
UsuńAha...
UsuńHa! Od poczatku wydawalo mi sie podejrzane to olbrzymie podobienstwo tych dwoch zdjec. Teraz wszystko jasne :) jeszcze bralam pod uwagę to, że może ratusz jest ulubionym miejscem ćwiczeń. Rozpisuję się o zdjęciu a tak na prawdę to cieszę się, że chyba już masz konkretny plan działań (tak wnioskuję z Twoich wypowiedzi). No i wiadomość o tym jednym uszku też daje nadzieję. /MM
OdpowiedzUsuńRatusz nie jest ulubionym miejscem ćwiczeń straży pożarnej ale myślę, że wielu chciałoby go spalić :)
Usuńwiesz co myślę... kochający domek... może uczynić cuda...!
OdpowiedzUsuńWierzę, że może ale najpierw niech to co najlepsze dokona wet - mam nadzieję, że to co najlepsze w tym przypadku, najbardziej profesjonalne, najmniej bolesne czy ryzykowne i bez niedobrych konsekwencji a my już o cud jego długiego i szczęśliwego życia zadbamy :)
UsuńEeeeeech mam nadzieje ze go to nie boli (bardzo) !!!!!
OdpowiedzUsuńTego nie wiem ale przypuszczam, że nie jest to obojętne bo człowieka zwykły pypeć w nosie czy w uchu swędzi, boli i jest niekomfortowy to co dopiero takie coś co zatruwa cały organizm. Ale też mam nadzieję, że nie jest jeszcze bardzo źle.
Usuń