poniedziałek, 16 stycznia 2012

Konserwa? Sam jesteś konserwa!!!

"Konserwa? Nie, dziękuję! Czy widziałeś kiedyś mysz w puszce? Nawet w średniowieczu żadna mysz nie biegała zakuta w stalową zbroję! Substancje zapachowe, wynalazki wzmacniające smak, sztuczne barwniki, tfu, paskudztwo, obrzydlistwo! Żywa myszka pachnie i smakuje wystarczająco pysznie, a jej wnętrzności jak dla mnie są w zarąbiastych kolorach - nie widzę więc powodu, by ją faszerować jakimś chemicznym paskudztwem. Sucha karma? Czy widziałeś, by na egipskich hieroglifach przedstawiano boginię Bastet wsuwającą chipsy? Zaprzężone w rydwan nordyckiej Freji koty zrzuciłyby ją na pierwszym lepszym wirażu, gdyby przyszło jej do głowy karmić je tym świństwem. Sam więc sobie wcinaj trociny, lub wymość nimi klatkę chomikowi (mniam, mniam, taki chomik to musi być smakowity).


Mówisz, że jestem niewdzięcznym, wybrednym sierściuchem, złościsz się, gdy kolejna puszka ląduje w koszu lub gdy pierdzę ogólnie w kierunku miseczki napełnionej tymi wynalazkami. Czy ja Ci kazałem słuchać tych durnowatych reklam? Przecież to nie koty tworzą te reklamy, tylko takie stwory jak Ty, to do Ciebie one mają trafić, to od Ciebie wyciągnąć pieniądze, ale to nie Ty będziesz to jadł, prawda? Opiekany kurczak, pachnąca wątróbka w galaretce, wołowina w smacznym sosie. Akurat! To coś w ślicznym opakowaniu nawet koło kurczaka nie leżało. Śladowa zawartość mięsa w mięsie. To tak jakbyś sobie kupił dmuchaną lalę i chwalił się, że masz nową dziewczynę! Ot, co!  Że niby suche kąski czyszczą mi ząbki i usuwają spomiędzy nich pozostałości jedzenia? A Ty zamiast mycia zębów wcinasz krakersy?


Jestem stuprocentowym kotem, a nie jakąś tajwańską podróbką. Jako stuprocentowy kot z zawartością 100% kotowatości w kocie potrzebuję 100% mięsa - czytaj powoli i ze zrozumieniem, wkońcu skończyłeś studia, nie? STO PROCENT MIĘSA!!! Nie wierzysz swemu kotu? Z pewnością zaś przyjmiesz bez żadnych zastrzeżeń to co mówią podobni Tobie, równie dwunożni jak Ty i homo sapiący ignoranci, których zwiesz naukowcami.


Wszystkie znane mi podręczniki to jakieś nędzne wypociny pseudo znawców kotów - czy ktoś konsultował ze mną lub innym równie mądrym kocurem zawartość merytoryczną takiego podręcznika? Wszystkie zaczynają się tak samo: "chcesz poznać swego kota i jego potrzeby, koniecznie musisz to przeczytać", "kochamy koty, uwielbiamy je, damy Wam wspaniałe rady, kotek lubi to, nie lubi tamtego, kotek uwielbia, kotek pragnie, kici kici, pierdu pierdu, bla bla bla" i tak kilkaset stron, bogato ilustrowanych zdjęciami "szczęśliwych kotków", tak "szczęśliwych", że aż dziw, że nie porobiły im się zajady w kącikach pyszcza od  uśmiechania się do fotografa. Ja to od takiej szczęśliwości dostałbym chyba sraczki.

Pozwól, że o tym co lubię, co mi smakuje, a przede wszystkim czego potrzebuje mój organizm, zadecyduję sam. Gdyby mnie ktoś pytał, a nie pytał nigdy, to mój podręcznik o kotach zawierałby jeden tylko akapit: "Kot domowy (łac. Felis catus, również Felis silvestris catus lub Felis (silvestris) domesticus) – udomowiony gatunek małego, mięsożernego ssaka z rzędu drapieżnych z rodziny kotowatych. Koty są zoofagami, ich układ pokarmowy przystosowany jest tylko do pokarmów mięsnych (krótkie jelito cienkie)". Z wyraźnie podkreślonym, wytłuszczonym, wydrukowanym wielkimi jak dla niedowidzących i w oczojebliwym kolorze ostatnim zdaniem. Jeśli będę miał, od czasu do czasu, ochotę na jakieś inne, bezmięsne fanaberie (jajeczko, mleczko, śmietanka), to dam Ci o tym znać. Ok? A teraz, czy mógłbyś mi przyrządzić kurczaczka, tak smakowitego jak tylko Ty potrafisz przygotować? Pamiętaj, nie jestem wybrednym sierściuchem, poprostu jestem baaaaardzo mądrym kotem. Łubu, dubu, łubu dubu! To pisałem ja, Twój Mefisto Mefistofelis".



Echhhh... cóż począć, tylko przełknąć tą pigułę prawdy i przyjąć jako oczywistość, że Mefisto uznaje tylko dietę mięsną. Mr Balrick natomiast, mimo że miewał swoje zachcianki, to w kwestii karmy z puszki lub suchej, podpisywał się czterema łapami pod zdaniem Mefisto. Baldrick trafił do mnie jako sześcioletni kocur, nie znałem jednak jego upodobań kulinarnych. Ileż to puszek poszło w kubeł nienaruszonych. Rzeczywiście, początkowo zwalałem winę na jego wybredność, kupując coraz to nowe smaki, które i owszem popróbował, skubnął coś tam, następnie odwracał się zdegustowany od miski. Baldrick był też świetnym aktorem, gdy z kapciem w ręku dyscyplinująco pirounowałem go wzrokiem, udawał, że ze smakiem pałaszuje jedzonko z miseczki, oblizywał się i głośno mlaskał. Potrafił to robić tak przekonywująco, że chwaliłem go pod niebiosa, jaki to grzeczny kotek, jak pięknie zajada z miseczki. Gdy tym trikiem, osłabił moją czujność, odchodził od miseczki wolnym krokiem oblizując się popisowo, że nadal nie szczędziłem mu pochwał. Gdy podchodziłem do jego "jadłodajni", by umyć miseczkę, ręce mi opadały a szczęka z hukiem pizgała o podłogę, gdy widziałem, że jedzonko, owszem poroztrącane noskiem dla niepoznaki, jednak nie zjedzone ani grama!

Ciężko mi jednak szczegółowo opisać kulinarne preferencje Baldricka, gdyż miałem przyjemność obcować z nim zaledwie 3 miesiące. Mr Baldrick był chory na przewlekłą niewydolność nerek, która zakończyła się jego przedwczesną śmiercią. Stopniowo tracił apetyt, wymiotował, a praktycznie wszystko co zjadł szkodziło jego nerkom i powoli go zatruwało i zabijało. Wskazana był jedynie dieta niskobiałkowa, której jedzenia nie sposób było na nim wymusić. Stanęliśmy przed bolesnym dylematem, albo go zagłodzić, albo w tych ostatnich tygodniach serwować mu to co lubi. Uwielbiał jajko ugotowane na twardo (dostawał tylko żółtko), już jak się gotowało skakał koło kuchenki niecierpliwie - ileż to razy się poparzyłem obierając gorące jajco, tak się niecierpliwił. Nie pozwalał mi też samemu zjeść wędzonej makreli lub tuńczyka z puszki - zapach ryby nakręcał go jak jakaś używka. Obłęd w oczach! Nieustanna asysta przy obiedzie, może uda się ukraść z talerza kawałek jakiegoś kotleta. O wyjadaniu makaronu i nurkowaniu w garnku z gotującym się rosołem pisałem już poprzednio. Powodzeniem cieszyła się też śmietanka, ale przyłapałem też Baldrick'a na wylizywaniu lodów z pozostawionych na chwilę pucharków. Zauważyłem, że jest smakoszem lodów pod każdą postacią, czy to waniliowych, owocowych lub bakaliowych, ale też serków homogenizowanych.

Dla Mefisto te kulinarne fanaberie są obce. Uznaje tylko mięsko, surowe, gotowane, pieczone. Choć, nie było tak zawsze. Gdy przygarnęliśmy go ze schroniska był bardzo zabiedzony, wychudzony i chory. Jadł wszystko, karmę z puszek i suchą, kradł Baldrick'owi z miski, próbował wyciągać jakieś resztki z kubła na śmieci. Bardzo szybko jednak, gdy doszedł już do siebie, nabrał ciałka, wyzdrowiał, uznał, że dlaczego ma jeść to co mu  dają, skoro może jeść tylko to czego on sam chce. Puszki poszły w odstawkę, nawet przegłodzony, będzie miauczał nad miską, ale takiego sztucznie przetworzonego żarcia nie ruszy i koniec. Wprawdzie zawsze na wszelki wypadek ma przygotowaną porcję suchej karmy, gdybym później wrócił z pracy, ale ten "na wszelki wypadek" to Mefisto akurat ignoruje, wiedząc, że prędzej czy później i tak dostanie to co chce.

Mefisto i Mr Baldrick na swoich stanowiskach w jadłodajni:


Obrażony na cały świat Baldrick (po przygarnięciu "konkurenta" - kocura Mefisto), przyjmował posiłki tylko w swojej willi:


Nic tak nie łączy, jak wspólny posiłek i pewność, że konkurent, nie dostaje jakichś lepszych smakołyków:



Mefisto z gościnną wizytą w jadłodajni Baldrick'a:


 Mefisto asystuje Lui Lu przy robieniu kanapek:




4 komentarze:

  1. No to całkiem trafny elaborat na temat mięska -czyli naturalnego pożywienia naszych kotecków :))
    Każdy porządny kociarz ,prędzej czy później powinien do tego właśnie wniosku dojść :)
    Oczywiście im prędzej tym lepiej dla kotków :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz świętą rację...
    Pewnie dlatego obecnie tyle kotów choruje na nerki i cukrzycę
    dzięki tym cudownym suchym karmom dla kotów...
    Gdybym miała 2 koty...
    byłoby łatwiej...

    A więc następny temat kastracje i sterylizacje.
    Walka o zmniejszenie populacji kotów i psów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gotowa karma jest super wygodna, ot otwierasz puszkę, zamiast babrać się z mięsem, krojeniem, gotowaniem czy wyparzaniem, stąd te wszystkie puszki są tak popularne. Reklamy też robią swoje, ale tak jak pisałem, ich twórcy nas mają zauroczyć, bo to my wydajemy pieniądze. Nasze koty mają te reklamy gdzieś, same dobrze wiedzą co dla nich najlepsze. Nawet tym super markowym puszkom nie ufam - no chyba, że jako urozmaicenie menu od czasu do czasu, ale to nadal jest konserwa. Sami się oszukujemy kupując takie produkty, bo pisze na nich pełnowartościowa porcja dla kotów. Ok, pod względem procentowym białka i innych składników niby wszystko się zgadza, ale to tak jakbyśmy my zeżarli 2 szkolne kredy, bo przecież potrzebujemy tyle i tyle wapnia. Wszystkie karmy są niby mniej lub bardziej mięsne, ale jak się dokładnie wczytać, to zobaczymy, że są tam śladowe ilości mięsa i otrzymujemy taki np. komunikat: karma z kurczakiem a w zawartości x% substancji pochodzenia zwierzęcego. Czyli to nawet nie jest mięso z kurczaka tylko coś pochodzenia drobiowego, przemielone skóry, błony, dzioby i pazury. Niestety, ludzkie jedzenie obecnie nie wygląda wcale lepiej jeżeli chodzi o skład a parówki to już istny przemielony śmietnik.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak Jasna. Koty mają bardzo słabe nerki - to powszechna opinia. Tak się zastanawiam czy to błąd ewolucyjny (wątpię), czy właśnie efekt karmienia byle czym. Z tym "byle czym" nie mam na myśli np. resztek naszego jedzenia, wkońcu przez tysiąclecia udomowione koty jały to co "spadło im" ze stołu. Tylko tak jak piszesz te "cudowne karmy" wykonują swoją zabójczą robotę, a i nasze jedzenie jest tak naszprycowane chemią, że strach.

    Co do kastracji i sterylizacji, to w pełni popieram choć jako facet mam bolesne myśli, gdyby ktoś mi to zrobił bez mojej zgody :) Ale to rzeczywiście temat do rozwinięcia w osobnym wątku.

    OdpowiedzUsuń