wtorek, 25 września 2012

Pożegnanie z Maciusiem

Dzisiejszy wpis miał wyglądać zupełnie inaczej. Podsumowując nasze spacerowe przygody, chciałem przypomnieć oraz zaprezentować nowych zwierzęcych przyjaciół, z którymi Mefisto nawiązał kontakty towarzyskie. Miał to być tekst wesoły, frywolny i ciepły, bo i taka była natura tych spotkań. Mizianki z zapoznanymi kocicami, awantury z oślinionymi i trochę głupawymi pieskami, na których pyskach mój kocurek wypróbowywał ostrość swych pazurków, próby złapania kreta lub też dotarcia do jądra ziemi poprzez rozkopywanie norek, czy też wnerwianie zadziornego koguta pilnującego swych kur przed Mefisto.

Przygotowując jednak zdjęcia kilka dni temu, którymi chciałem zilustrować te przygody, otrzymałem niepokojące wieści o Maciusiu - najlepszym przyjacielu Mefisto, którego mieliście okazję poznać, gdy opisywałem "Bliskie spotkania". Niepokój o Maciusia, przerodził się wkrótce w żal z powodu jego odejścia.... Tak... Maciusia nie ma już na tym padole...



Maciuś to przezabawny, wydający śmieszne i dziwaczne dźwięki kocurek, najbliższy i ulubiony kompan Mefisto. Spotkania z nim stały się obowiązkowym punktem każdego naszego spaceru. Początkowo, jak to dwa kocury, troszkę powarczeli na siebie, troszkę nastroszyli, pofukali, ale bardzo szybko zaprzyjaźnili się, wkrótce witali jak starzy kumple, obwąchiwali i przycupnięci siadali na przeciw siebie, mrucząc i coś tam do siebie po kociemu trajkocząc.

Maciuś często zakradał się na teren naszej wspólnoty lub nawoływał Mefisto ze swojego ogródka.Ten zaś wesoło dreptał na terytorium Maciusia, nie mogąc doczekać się kolejnego spotkania.



Wtedy pojawiła się ona...


Lafirynda jedna, kokietując Mefisto, wzbudzała zazdrość w Maciusiu. To rozkoszny kociak, ale straszliwa pierdoła. Zazdrosny, ale fajtłapowaty, jęczał rozżalony, że Mefisto przedkłada zaloty nad męską przyjaźń, z wyrzutem przypatrując się tym amorom, a nawet dziarskim próbom przeskoczenia siatki przez Mefisto, gdzie po drugiej jej stronie rezydowała ta bezwstydna zalotnica.


Zapytacie pewnie: a co z czarnulką Kicią? Pierwszą miłością Mefisto, którą poznaliście tutaj ("Do zakochania jedno mrauu...")? Zdzira jedna, wpadła z jakimś kocurem przybłędą i wychowuje teraz trójkę kociaków... Ale nie mówmy o tym Mefisto...

Maciuś zaczął dorośleć i dokonała się w nim niezwykła przemiana. Jego ambicja, testosteron i poczucie wykazania samczej dominacji, sprawiły że zaczął prowadzić patrole wokół swego terytorium, broniąc dostępu do przesiadującej tam kocicy. Zaczęło dochodzić do bójek. Dla Mefisto była to niezrozumiała sytuacja. Nie spodziewał się agresji ze strony swego kumpla. Maciuś przeważnie próbował znienacka drapnąć lub ugryźć Mefisto przez ogrodzenie. Gdy nie dzieliła ich jednak żadna przeszkoda, to Mefisto swymi pazurami dawał jednak bolesne ostrzeżenie, by ten nie pozwalał sobie na zbyt wiele.


Po wymianie ciosów, wszystko wracało do normy. Nadal pozostawali kumplami, tyle że od tej pory każde ich spotkanie otrzymało nowy wymiar i smaczek: obowiązkowa bójka - tak po prostu w imię samczych zasad.


Maciuś był kotem posiadającym dom i opiekunkę. Całymi dniami jednak biegał sobie samodzielnie, a pod dach był zabierany dopiero na noc. Dziwiło mnie zawsze takie pojęcie opieki nad kotem jak w wykonaniu tej pani. Tym bardziej, że jak się okazało z rozmów, straciła już kilka kotów, które albo skończyły przedwcześnie swój żywot pod kołami samochodu albo przywlokły jakieś paskudne choróbsko. Maciuś też ciągle pakował się w jakieś kłopoty. Miał np. uszkodzone oko, w którego środek ponoć wbił się cienki drut.


Zawsze obawiałem się, że Maciuś źle i szybko skończy. Tak jak wiele innych kotów w okolicy... Spotykane przez nas osoby często zatrzymują się, widząc nas spacerujących z Mefisto, by porozmawiać o swoich kotach. Z tych rozmów wyłania się dość smutny obraz kotów, które nigdy nie wróciły ze swych samodzielnych wypraw, czworonogów, które zginęły na oczach opiekunów pod kołami samochodów, wróciły okaleczone bądź chore, zmarły w dziwnych okolicznościach - czasem ktoś im w tym "pomógł"...

Moje obawy co do losu Maciusia, niestety sprawdziły się. Z dnia na dzień stał się osowiały, przestał nawoływać Mefisto tymi swymi śmiesznymi paszczowymi dźwiękami, stał się obojętny, nie reagował na zaczepki a i sam nie prowokował ani bójki ani towarzyskiego zbliżenia. Od razu wiedziałem, że coś z nim jest nie tak. Na wszelki wypadek zacząłem omijać jego podwórko, aby Mefisto nie złapał od niego jakiegoś paskudztwa.

Maciuś żył niecały rok... Wyglądał na o wiele starszego i większego niż na swój wiek. Masywny, z ogromnym, wlokącym się po ziemi brzuszkiem. Tuczony był ludzkim jedzeniem, co jest zabójstwem dla wrażliwego kociego układu pokarmowego, nerek i całego organizmu. Tak wiele jest osób deklarujących swą miłość do zwierząt, a przy tym są tak nieodpowiedzialni i ciemni!  Nie dadzą się przekonać, nie uznają słów krytyki, nie słuchają rad, nie podejmują minimum wysiłku, by zgłębić zwierzęcą naturę, ignorują potrzeby swych czworonogów i obowiązki wobec nich. Wszystko wiedzą lepiej, a tak naprawdę przez swą arogancję, niewiedzę, której nie chcieli posiąść, stereotypowe i prostackie w rezultacie podejście do zwierząt są nie przyjaciółmi lecz wrogami swych podopiecznych.

Żal Maciusia... śmiesznego lecz pięknego i ciekawego w swej naturze kocurka. Wiadomość o jego śmierci, choć smutna, nie była jednak ostatnią, która nas zmartwiła. W ciągu kilku ostatnich dni najedliśmy się strachu w obawie o życie również Mefisto... Pojawiło się podejrzenie, że Maciuś miał wściekliznę... 

Dokonano ekshumacji Maciusia, którego pani zakopała w ogródku, a jego ciało przewieziono na badania. Padł na nas blady strach! Jedyną możliwością zbadania obecności wirusa wścieklizny jest przebadanie mózgu kota po jego śmierci, a to trwa kilka dni. Ryzyko zarażenia Mefisto było być może małe, ale przecież bawili się razem, bili się, choć walki ich były bezkrwawe, to w ruch szły i pazurki i ząbki. Nie wiedzieliśmy od jak dawna Maciuś mógł nosić wirusa, objawy początkowo są niezauważalne, a gdy się pojawią to jest już dla kota za późno. 

W naszych okolicach pojawiają się różne zwierzęta mogące być nosicielami, choć to miasto, to na mojej ulicy można spotkać nawet lisa. Gdy o tym myślałem to robiło mi się słabo. Popędziłem do swojego weterynarza, który potwierdził to co już dowiedziałem się o tej chorobie z różnych publikacji. Konieczne jest poddanie kota trzytygodniowej obserwacji w klinice albo na własne ryzyko w domu. Mógłby podać Mefisto inwazyjny zastrzyk, który pobudził by organizm do walki z tym paskudztwem, lecz uznaliśmy, że dla mego kocurka było by to zabójstwo, ze względu na to, że ta moja kochana bida przez tyle miesięcy odkąd jest z nami ciągle dostaje mocne "strzały" zastrzyków i tabletek, jego organizm w końcu może nie wytrzymać kolejnej inwazji medykamentów. 

Przez te kilka dni w naszych głowach roiły się tragiczne wizje, nie chcielibyśmy aby Mefisto dołączył do Maciusia za Tęczowym Mostem, a i pojawiły się obawy co do naszego zdrowia. Weterynarz uspokoił mnie, że trzeba być dobrej myśli (łatwo powiedzieć!), nie było krwi, ran, być może potencjalnie zarażona ślina nie miała dojścia do organizmu Mefisto. Gdy opowiedziałem mu o tej pani, stwierdziliśmy, że cała ta sytuacja jest jakaś dziwna. Postanowił w pierwszej kolejności sprawdzić w odpowiedniej instytucji, czy takie zdarzenie miało miejsce. Okazało się, że tak, było zgłoszenie o podejrzeniu o wściekliźnie, dokonano ekshumacji i badań ciała Maciusia, jednak obecności wirusa nie stwierdzono. Kamień spadł nam z serca. Ale do dziś jestem podenerwowany i smutny. Myślę o zwierzętach, które mogłyby jeszcze żyć, gdyby nie ludzka głupota, nieodpowiedzialność czy okrucieństwo. Myślę o ludziach, których podła natura skazuje na cierpienia innych, nawet tych których ponoć się kocha. Mefisto stracił towarzysza przez zaniedbanie własnej opiekunki, a ile jeszcze zwierząt zakończy swój żywot przedwcześnie. Mefisto z wielkim żalem i zawodem odwiedza miejsca, w których zawsze spotykaliśmy inne koty. Nie wiem co się z nimi wszystkimi stało, prawdopodobnie nie ma ich już wśród żywych...

Żegnaj uroczo pierdołowaty kocurku... Mefisto będzie brakować Twego towarzystwa...


21 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Dobrze to wszystko napisałeś. Odważnie i prosto z mostu. Ludzie bywają tak głupi, bezrefleksyjni, że chce się czasem wyć z bezsilności. Miałam właśnie próbkę, przed chwilą:(

      Usuń
  2. Strasznie to smutne :-( Biedny Maciuś. Codziennie widzę takie "domowe" koty. Biegają po osiedlu, przebiegają przez ulice. Wielu by powiedziało, że są szczęśliwe bo wolne. Nie to co nasze zamknięte w domu. Tylko, czasem to ich życie tak szybko i boleśnie się kończy :-(
    Dobrze, że z Mefisto wszystko dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  3. Eeeeeeech pięknie opisana historia. Szkoda koteczka od nieodpowiedzialnej kobiety. Śliczne rudości ...

    U mnie też po okolicy duuuzo takich kociaków biega, ale nie jestem w stanie pomóc wszystkim :-(((

    Łezka się zakręciła :-(((((

    OdpowiedzUsuń
  4. Zmarł pewien facet. Razem z nim zmarł jego kot.
    I oto dusza człowieka, z kotem u boku, stoją przed wrotami z napisem ''Raj. Kotom wstęp wzbroniony''.
    Nie przeszedł człowiek przez te drzwi, poszedł dalej, w nicość. Idzie, po jakimś czasie widzi drugie wrota. Nic nie jest na nich napisane, tylko obok siedzi jakiś starzec. Człowiek podchodzi do niego i zagaja:
    - Przepraszam szanownego...
    - Święty Piotr jestem.
    - A co jest za tymi wrotami?
    - Raj.
    - A z kotem można?
    - Oczywiście.
    - A tam wcześniej to co to było?
    - Piekło. Do Raju dochodzą tylko ci, którzy nie porzucają przyjaciół.

    W oryginale było o psie, ale czy to ważne ?

    :(:(:(

    OdpowiedzUsuń
  5. Nigdy nie oddałam w adopcję żadnego z naszych podopiecznych do domu, blisko ruchliwych dróg i niebezpieczeństw, gdzie kot miałby być wychodzący. Dokąd mieszkaliśmy w mieście - moje koty były typowo domowe. Ale...kupiłam "im" dom. Na środku pola. Z gruntową drogą, która prowadzi tylko do nas. I teraz moje koty to królowie pól i łąk. Wychodzące, szczęśliwe i bezpieczne. No i zaszczepione rzecz jasna. A Maciusia bardzo żal.:((((
    Asia

    OdpowiedzUsuń
  6. Okropne :(... Bezsensowna taka śmierć :(... Głupi Ci ludzie!

    OdpowiedzUsuń
  7. Taaa,głupota ludzka nie zna granic,tylko dlaczego mają przez to cierpieć Zwierzęta?:(
    Smutne,ale za Tęczowym Mostem pewnie jest szczęśliwszy...

    OdpowiedzUsuń
  8. Prawdopodobnie dopadła go białaczka albo FIV,
    koty zarażają się w czasie walk...
    Smutne to wszystko...

    OdpowiedzUsuń
  9. Wiele kotów umiera przedwcześnie i niestety nie da się wszystkich uratować. Kiedy dzieje się tak ze zwierzakami żyjącymi na wolności jest to trochę zrozumiałe większość z nich żyje krócej. Ale jeśli człowiek decyduje się podjąć opiekę nad kotem to powinien to zrobić odpowiedzialnie! Prawidłowo go odżywiać, szczepić i leczyć w razie choroby, bo inaczej taka opieka jest całkowicie bezsensu.
    Szkoda Maciusia...

    OdpowiedzUsuń
  10. Ludzie..... nieodpowiedzialni do granic możliwości.... Szkoda słów!

    OdpowiedzUsuń
  11. To było do przewidzenia niestety :((
    Szkoda kota, wielka szkoda :(((
    Maciusiu brykaj za Tęczowym Mostem ...[*]
    Wyobrażam sobie ten strach i czekanie ...
    A ta pani na pewno nie czuje się winna ?

    OdpowiedzUsuń
  12. Dziękuję za wszystkie komentarze. Pozwólcie, że odpiszę dziś zbiorczo, bo nastrój u mnie kiepski. Śmierć Maciusia i wielu jemu podobnych jest smutna, niepotrzebna, beznadziejnie i bezsensownie przedwczesna.

    Jestem mocno rozdrażniony. Problem z takimi ludźmi polega na tym, że uważają swoje postępowanie za wzorowe. Co więcej, ciągle słyszę na spacerach z Mefisto drwiny, albo komentarze, że jak chcę chodzić z "czymś" na smyczy to żebym kupił sobie psa. Ta pani też i wiele innych jej podobnych często z przekąsem mówiła mi albo Luizie, żebyśmy kota nie trzymali na smyczy tylko puszczali wolno. A są to osoby, które już takie wolno wypuszczane stracili. Gdzie tu logika? Zupełnie nie rozumiem, jak można mówić, że się kocha zwierzęta, gdy nie przejmuje się ich stratą, ot łatwo wziąć sobie nowego. Jak rzecz. Jak zabawkę!

    Znam też takich miłośników kotów, którzy nigdy nie byli ze swym zwierzęciem u weterynarza. W razie problemów zdrowotnych podają im np. aspirynę. Karmią najtańszą tescową karmą i to... dla psów, bo jest jej więcej i jest tańsza niż dla kotów. Gdzie tu jest miłość, gdy dzień w dzień taką karmą zabijają swe zwierzaki. Takich przykładów jest mnóstwo i nie są to odosobnione czy patologiczne przypadki. Plaga głupoty, ciemnoty i nieodpowiedzialności niestety jest wręcz w naszym społeczeństwie epidemią, powiedziałbym nawet że pandemią!

    Wielu nie powinno mieć w ogóle zwierząt (dzieci zresztą też). Jestem zdania, że lepiej by takie zwierzęta żyły na ulicy, naprawdę wolne, niż trafiły na nieodpowiedzialnych opiekunów.

    Chciałbym jeszcze uzupełnić informacje o Mefisto. Może kogoś zdziwił nasz strach przed zarażeniem naszego kocurka. Mefisto nie był szczepiony na wściekliznę. Nie jest to wynik naszego zaniedbania. Wzięliśmy go ze schroniska praktycznie umierającego. Od samego początku leczymy go praktycznie nieustannie, najpierw z kociego kataru, odpchlenie i odrobaczanie, potem powikłania po różnych choróbskach, które zniszczyły mu organizm w schronisku, płuca, problemy z pęcherzem, biegunkami, powiększone węzły chłonne i mnóstwo innych rzeczy. Wszystko to wymagało podawania różnych, często silnych leków, również sterydowych, antybiotyków, zastrzyków, inhalacji. Jeśli dodamy do tego testy i szczepienia na większość kocich chorób, co trzymiesięczne profilaktyczne odrobaczanie, co jakiś czas doraźne podleczanie jakiegoś przeziębienia, to wyobraźcie sobie jaką dawkę medykamentów Mefisto przyjął przez ostatnie 11 miesięcy. Szczepienie na wściekliznę to kolejny potężny strzał, a wszystkie szczepienia powodują zaburzenia w organizmie, osłabienie i rozstrój. Zasada jest taka, że najpierw trzeba coś podleczyć, żeby na coś innego zaszczepić. A że my ciągle coś leczymy czy podleczamy, to i takie szczepienie nie było nigdy możliwe. W jego brzuszku ciągle coś siedzi, albo "tylko" powiększone węzły albo chłoniak jakiś. Nie możemy mu fundować kolejnych medycznych strzałów jeśli nie jest to konieczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie dlatego nie miałam skrupułów żeby pozbawić właścicielkę jej kota ...
      Znaleźliśmy jej nowy dobry dom ;)
      Zapewne pamiętasz Rudą kicię o której pisałam ...
      http://kotyszki.blogspot.com/search/label/Ruda

      Usuń
    2. Pamiętam Rudą z Twojego wpisu. Wiesz, nieraz nachodziła mnie myśl, żeby porwać Maciusia, ale mieszkamy po sąsiedzku, więc by się wydało. Byłaby niezła awantura... tyle, że Maciuś by nadal żył...

      Usuń
  13. Bardzo smutny post. Szkoda kocurka.
    A ludzka nieodpowiedzialność dotyczy wszystkich zwierząt. Moja córka na przykład zajmuje się królikami (ma dwa własne - fajnie się bawią z Songiem). Nie wyobrażasz sobie, co ludzie potrafią z nimi zrobić i jak bardzo nie umieją się nimi zajmować.
    Na temat kotów nie będę pisać, nieraz już o tym w różnych miejscach (nie tylko u Ciebie) mówiłam.Zresztą wyraziłeś moje poglądy w swoich wypowiedziach.
    Ninka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja obserwuję opiekunów zwierząt od dawna. Kiedyś nie wyobrażałem sobie, by mieć kota czy psa w domu. Zawsze uważałem, że pies w klitce w jakimś bloku nie powinien żyć, co innego gdy ktoś ma dom i ogród. Do kotów zaś miałem duży uraz. Pomijając to, że nie miałem jeszcze świadomości jakie to wspaniałe zwierzęta i cudowni towarzysze życia, to miałem kilka przygód z oszczanymi rzeczami (np. w dzień egzaminu oblany przez kocicę garnitur, buty, nawet skarpety i slipy - myślę, że zrobiła to z zazdrości o swoją panią, ale fakt był taki, że nie miałem nic na przebranie i cuchnąłem okrutnie), kichałem i łzawiły mi oczy w towarzystwie nawet nie kotów, ale tych co mieli koty (cudem mi to przeszło jak tylko przegarnąłem Baldricka). Dodatkowo uważałem, że nie byłbym dobrym opiekunem.

      Widziałem ludzi, którzy tak jak w moich wpisach uważali się za wielkich miłośników zwierząt, a kompletnie o nie nie dbali, bo kilkuminutowe głaskanie od okazji nie można nazwać ani przyjaźnią ani opieką. Ale wiesz co? Wspomniałaś o królikach. Mi najbardziej żal zawsze było nie psów i kotów, tylko właśnie zwierzątek typu królik, chomik, szynszyla. To masakra jakaś: malutkie klatki postawione gdzieś w kącie, zero zainteresowania ze strony opiekunów - ot wymienić czasem podłoże, rzucić żarcie i tyle. Albo tarmoszenie nimi jak szmacianą lalką. Nigdy nie rozumiałem jak można być tak nieczułym i niezainteresowanym swoim podopiecznym i nigdy też nie rozumiałem wielkich krokodylich łez, gdy po krótkim żywocie umierały. Stąd też pewnie moja niechęć czy obawy aby mieć własne zwierzę. Nie chciałem być tacy jak oni.

      Nie uważam się za wielkiego miłośnika zwierząt,, nigdy ich chyba nie krzywdziłem, ale nie myślałem też w kategoriach przyjaciół. Przyjmując jednak pod swój dach małego czworonoga miałem świadomość, że nie chcę być takim kociarzem czy psiarzem tylko w słowach. To małe, bezbronne istoty, to my jesteśmy dla nich całym światem, oparciem, opiekunami, towarzystwem. Można powiedzieć, że jesteśmy takimi "bogami", bo to od nas zależy ich życie, rozwój i szczęście. Pewnie nieraz popełniam błędy, uczę się cały czas kociego świata. Mam nadzieję, że Mefisto jest ze mną szczęśliwy.

      Usuń
  14. No, tak; jak mogłam napisać, że "sobie nie wyobrażasz". Trochę głupio to wyszło. Widzę, że dużo na ten temat wiesz. Ale kiedy córka opowiada, jakie "przypadki" trafiają do opiekunów z Towarzystwa Przyjaciół Królika, po prostu włos się na głowie jeży.
    Oczywiście, ja też popełniam błędy, ale wciąż staram się uczyć, a przede wszystkim traktować zwierzę jak istotę godną szacunku, a nie pluszaka, którym się bawię i to na dodatek tylko wtedy, kiedy mam na to ochotę.
    Ninka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście powinno być Stowarzyszenie Pomocy Królikom - coś mi się pokręciło.
      Ninka.

      Usuń