Od jakiegoś czasu planowałem opisać kulinarne fanaberie Mefisto. Dziś tytułem wstępu zaległy KOTmiks, jeden z pierwszych jakie zrobiłem, ale do tej pory nie było okazji go pokazać.
PS Fortepian można zasłonić, ale czy słonia da się zafortepianić?
c.d.n.
Ogłoszenia parafialne.
Jak wiecie, zgłosiliśmy własnego Demokota w konkursie organizowanym przez Friskies. Idzie nam troszkę kiepsko - jedyne głosy jakie zdobyliśmy to te, które oddałyście Wy, drogie blogerki, za co serdecznie dziękujemy. Na naszego demokota wciąż oczywiście można oddawać głosy, pod adresem:

Jak to w tego typu konkursach, gdzie liczy się przede wszystkim liczba oddanych głosów, szansę mają ci, których dziwną ambicją jest nabijanie sobie samym punktów. Pomijając kwestie uczciwości i przyzwoitości, nie rozumiem jaka jest satysfakcja ze zdobytej w taki sposób wygranej. Zakładanie fałszywych kont, zmiany adresów IP, kolekcjonowanie "znajomych", byle tylko zdobyć jak największą ilość "lajków". Wielu posuwa się nawet do tego, że zgłasza do różnych konkursów nie swoje zdjęcia, projekty czy teksty. Nie wiem skąd to powszechne przekonanie, że skoro coś jest w internecie, to można sobie to bez skrępowania przywłaszczyć i traktować jako swoje. To co powyżej napisałem nie jest spowodowane jakąś moją frustracją czy rozżaleniem z powodu kiepskich wyników w tym konkursie, lecz wynikiem obserwacji, tego co dzieje się ogólnie w sieci. Wiem, że to duch naszych czasów, wirtualnej ułudy życia - w moim odczuciu niosącej więcej przekleństwa niż dobrodziejstwa.
Konkurs
Friskies jednak zaskoczył mnie pozytywnie o tyle, że posiada dość sprytny regulamin. Wprawdzie "nabijacze" punktów mogą stosować rozmaite metody na cudowne rozmnożenie konkursowych głosów, ale nie znaczy to, że zdobędą nagrodę główną. Tą zaś przyznaje friskiesowe jury, dla "punktozbieraczy" przewidziane są zaś nagrody pocieszenia. Wydaje mi się, że to mądre rozwiązanie, łączące "głos ludu" i decyzję szanownej komisji. To dobra wiadomość również dla
Ewung z przyjaznego bloga
"Efka i koty". Jej Bazylek również startuje w konkursie (demokot poniżej), a głos na niego można oddać
tutaj>>>.

Razem z Lui i Mefisto oddaliśmy na Bazyla trzy głosy. Udział w konkursach powinien dawać przede wszystkim radość z samego uczestnictwa. A muszę powiedzieć, że już jest miło. Od Friskies otrzymaliśmy paczuszkę niespodziankę. Nie wiem, czy takie niespodzianki otrzymali również inni uczestnicy, czy zupełnie pozakonkursowo doceniono nas za to, że poza zgłoszeniem własnego demokota, włączyliśmy się w życie ich fanpage, komentując wpisy, oddając głosy nie na siebie tylko na demokoty innych - na te, które nam się rzeczywiście spodobały. Jakby nie było, bardzo sympatyczny gest ze strony Friskies. Dziękujemy.

Jak wiecie, Mefisto jest typowym mięsożercą (zresztą zgodnie z jego kocią naturą o czym więcej w następnym poście o jego kulinarnych fanaberiach). Przesyłka niespodzianka od Friskies zawierała kocie zabaweczki, którymi teraz Mefisto tłucze się po nocy oraz pudełko suchej karmy. Zdziwiłem się, gdy mój wybredny kocurek zaczął podniecony dreptać przy otwieraniu pudełka, bo na suchą karmę w ogóle nie reaguje. Widocznie przypadła mu do gustu, zaintrygował go nowy smak lub zapach. W każdym razie pałaszował ją z niespotykanym u niego smakiem. Mięsna dieta będzie u niego obowiązkowa nadal, ale być może skusi się teraz na bardziej urozmaicone posiłki, złożone również z tej suchej karmy. Czas jednak pokaże czy to stały kulinarny zachwyt czy po prostu była to jego kolejna chwilowa fanaberia
W naszej blogowej kociosferze w ogóle dzieją się sympatyczne rzeczy. Pomijając możliwość przyjemności płynącej z obcowania z Wami (wirtualnie tylko, ale jednak), ciągle zaskakują nas jakieś miłe niespodzianki. Taką też sprawiła mi
Ania Wrocławianka z bloga
"Za moimi drzwiami".
Przesyłka przyszła do mnie już ponad tydzień temu i przez taki właśnie czas czekała na ujawnienie i opisanie. W mailu zapowiadającym przesyłkę Ania napisała: "Jeśli chodzi o prezent, to zapomniałam dodać żebyś się nie zniechęcił i dał mu szansę. Ja po ok 10 minutach już zaskoczyłam. Ale jestem ciekawa co powiesz!!! oraz, że "Jest to coś absolutnie specjalnego - dla wyjątkowego faceta". Mogę sobie tylko wyobrazić, co przez ten tydzień przeżywała Ania "kurcze, nic nie pisze... nie spodobało mu się... odezwij się kurna dla przyzwoitości chociaż troglodyto jeden". Jesteście ciekawi co to za upominek?
Ania wysłała mi film zatytułowany "Le quattro volte". Opis na okładce mówił, że jest to historia... pasterza, młodej kozy, drzewa oraz kawałka węgla... Zaintrygowany tym wielce począłem szukać informacji o filmie i reżyserze. Z góry zaznaczam, recenzje internautów nie mają dla mnie znaczenia, a działają na mnie wręcz odwrotnie niż zamierzenia "recenzentów". Ci "recenzenci" to w większości zblazowane, znudzone i przesiąknięte popkulturową papką budyniowe dzieci, szukające miałkiej rozrywki w głupawych komedyjkach bądź nafaszerowanych efektami specjalnymi super produkcjami bez treści. Filmy, które niosą ze sobą głębszą historię, wymagają otworzenia się na obrazy czy muzykę wykraczające poza efekciarskie migawki, są uznawane za nudne. Gdy wyczytałem w jednym ze złośliwych komentarzy, że "jest to najlepszy film o kozie", wiedziałem, że ten obraz jest dla mnie. Nie zawiodłem się.
Niełatwa w odbiorze, zrealizowana surowo (w formie paradokumentu), wręcz minimalistycznie jeśli chodzi o filmowe środki wyrazu, ale piękna, poetycka i niemal filozoficzna opowieść o przemijaniu czy nawet reinkarnacji. Niestety telewizja, nawet publiczna, która mieni się tą, która ma ambitniejszą misję niż stacje komercyjne, coraz rzadziej oferuje możliwość obcowania z tego typu sztuką. Kiedyś taką misję realizował choćby cykl "Kocham kino" lub seria "Czas na dokument", ale i te poszły troszkę w efekciarstwo, bardzo rzadko można trafić na coś wartościowego, a i te według nieprzeniknionego przeze mnie geniuszu rady programowej pokazywane są późno w nocy (zdarza się, że nawet grubo po północy), upchnięte jakby na siłę w program w godzinach, w którym rządzi wróż Maciej albo telezgadywanki z pytaniami w stylu "jak masz na imię", "ulubiony kolor" lub "czy byłeś w więzieniu tureckim".
Dziękuję Ci Aniu, bardzo brakowało mi takiego kina. Czasem w moim mieście zachodzę do Dyskusyjnego Klubu Filmowego "Filmiarnia", gdzie odbywają się projekcje filmów nieobecnych ani w telewizji ani w typowych kinach. Nieczęsto jednak, bo wolę jednak smakować je samotnie, późno wieczorem, gdy ucicha zgiełk codzienności. Tak też uczyniłem i tym razem, zgodnie zresztą z Twoimi słowami: "Polecam oglądać go w spokoju, bez ganiania po domu i np. rozmawiania przez telefon". Stąd też dzielę się tym dopiero dzisiaj. Dziękuję za filmową ucztę.